24 czerwca 2009
17:33
Nine Inch Nails w Poznaniu - fotorelacja
Takiego koncertu w Poznaniu jeszcze nie przeżyłam. Z pewnością przejdzie on do historii jako jeden z mocniejszych akcentów Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Malta 2009 i wszystkich maltańskich festiwalowych edycji w ogóle.
Dwie godziny potu, łez i krwi wylanych pod sceną Nine Inch Nails warte było poświęcenia i pracy.
Przed gwiazdą wieczoru na scenie pośród kłębów dymu i oślepiających stroboskopowych świateł pojawił się Alec Empire, frontman Atari Teenage Riot oraz pionier digital hardcore, którego jak się okazało w trakcie jego występu z Polską łączy nie tylko muzyka, ale także korzenie rodzinne. Dziadek Aleca Empire był Polakiem.
Znakomicie długa i urozmaicona setlista (od "Discipline", "March of the Pigs", przez "Burn", "Wish", "Head Like a Hole", "Echoplex" aż po "The Day The Whole World Went Away"), piękna oprawa sceniczna, entuzjastycznie reagująca publiczność to tylko część z nielicznych plusów koncertu Trenta Reznora i spółki, który pojawił się na senie po Alec. Jak to w Polsce bywa nie zabrakło jednak minusów. Jak zwykle zaszwankowała trochę organizacja. Całkowitą porażką okazał się być podział miejsc pod sceną na dwa sektory I i II, z czego publiczność zgromadzona w tym drugim miała zdecydowanie gorzej. Małe głośniczki i szwankujący telebim to główne antyatrakcje przebywania w owym sektorze.
Mnie na szczęście przypadło w udziale szczególne miejsce dla fotografów, z którego koncert wydał mi się jeszcze bardziej udany i porywający niż był. Bliskość obcowania z artystą twarzą w twarz przez szkło obiektywu zawsze trochę zawyża u mnie notę za koncert. Krótko: mega przeżycie. Trent Reznor zupełnie zdziwiony ale uradowany tak ciepłym przyjęciem, publiczność wymachująca polskimi flagami i co chwilę wznosząca ręce do góry, kłęby dymu i opary polskiego absurdu unoszące się na tym wydarzeniem nadały mu niepowtarzalny klimat. Cóż, przyznać trzeba że Reznor wybitnym gitarzystą nie jest, co nie uszło mojej uwadze, za to wymieść głosowo potrafi. I chyba za to go wszyscy kochamy. Wprawdzie perkusista dosyć monotonnie (za to z dużą ekspresją) nabijał rytm, basisty zaś prawie w ogóle nie było słychać niemniej ciekawe rozwiązania aranżacyjne i pomysł na to, jak do żywych instrumentów dołożyć elektronikę łyknęłam bez zająknięcia.
Teraz czekam tylko na deser czyli Jane's Addiction a potem na kolejne danie główne - Radiohead. Zapowiada się naprawdę smakowite lato.
więcej: fotokoncert.blox.pl/html
reklama