3 lipca 2009 12:47

Open'er Festival 2009 - RELACJA

Ostatni dzień Heineken Open’er Festival. Niedziela, 5. lipca 2009, imieniny obchodzą Antoni i Marta. Wczoraj zaś mieliśmy amerykański Independence Day, a mój serdeczny kolega stanął na ślubnym kobiercu, gdzieś na Górnym Śląsku...
 

Moje plany na dzisiejszy dzień to – Placebo i The Prodigy na Scenie Głównej, alternatywą jest The Kings of Leon. Santigold i Jazzanova na World Stage oraz Contemporary Noise Sextet. Jeszcze nie powinienem wiedzieć, że (jak zwykle) ów plan ulegnie zmianie i to bardzo poważnej, ale nie uprzedzajmy faktów.
 

Pierwsze przygody zaczęły się już na Estakadzie Kwiatkowskiego. Samochód, którym zmierzałem wraz z grupką przyjaciół (pozdrawiam ich z tego miejsca serdecznie) został zatrzymany przez Służbę Celną i poddany szczegółowej kontroli pod kątem substancji, których posiadanie w Polsce jest nielegalne. Nie wiem o jakie substancje mogło panom chodzić, grunt, że nic takiego nie znaleźli. Wszystko odbyło się grzecznie, kulturalnie, z uśmiechem. Straciliśmy co prawda jakieś 30 minut, ale rozumiemy, że wykonywali tylko swoje obowiązki. Niestety po wszystkim okazało się, że zapomnieli oddać mi dowodu. A to już było gorsze…
 

Nie mogłem pozwolić, by sprawa dowodu zepsuła mi ostatni dzień tego ważnego wydarzenia, zatem szybko o całej sprawie zapomniałem. Ale kiedy zbliżaliśmy się do bramek, miny nam zrzedły. Ściana ludzi, szeroka na całe wejście, długa na kilkadziesiąt metrów. „No to postoimy” – stwierdziłem w myślach. Tu należy nadmienić, że może i miałem szansę wejść na przepustkę medialną bez kolejek, ale szczerze przyznam, że wolę jednak w każdy możliwy sposób wczuć się w atmosferę HOF. (Mimo, że jestem z Gdańska za rok śpię na polu namiotowym, w tym roku spałem w bagażniku mojego Forda Modeno Kombi).

Stojąc w kolejce widać było w jaki sposób ludzie potrafią sobie ten czas uprzyjemnić. Zabawy z piłką plażową, tańczenie na śmietnikach, „crowd-diving”. Szczególne słowa uznania chciałbym tutaj skierować do gości z Litwy. Flagi widziałem wszędzie dookoła, ich piosenki rozlegały się z każdego miejsca kolejki. Każdy Litwin, który przekroczył bramkę zmierzał w kierunku ciągle rosnącej grupy. A tam flag wyrastało coraz więcej. I coraz głośniejsze słychać było pieśni. Ktoś skomentował, że akurat przypada jakieś ich święto narodowe, w związku z czym nasunęła mi się myśl, czy Polacy potrafiliby się zdobyć na taką solidarność. Potem jednak sprawdziłem ich kalendarz i żadnych świąt tego dnia nie znalazłem, a jedynie informację o całorocznych obchodach 1000-lecia Państwa Litewskiego. Myśl jednak pozostała…

Kiedy już przebiłem się na teren HOF pobiegłem po piwo bezalkoholowe i zamówiwszy od razu dwie szklanki (plastikowe) udałem się na koncert Lilly Allen. Nie miałem w planach jej koncertu, ale z drugiej strony nie miałem akurat nic innego do roboty, zwłaszcza, że Santigold jeszcze nie zaczęli. Po trzydziestu minutach jednak znudziłem się jej jednostajnym repertuarem i udałem się w kierunku World Stage, gdzie niebawem miało zacząć Santigold.

Jednak po drodze zostałem namówiony na Namiot, gdzie akurat na scenę wchodzili Kumka Olik. Młodzi polscy wykonawcy, którzy powalili energią, siłą i świeżością. „Mogliby być polską Nirvaną, polskim The Arctic Monkeys, polskim The Kings of Leon.” – stwierdził jeden z uczestników koncertu i całkowicie się z nim zgadzam. Chociaż z ich twórczością jestem mocno na bakier, to ich utwory mogę zaliczyć do takich, które trafiają w ucho. Nie wiem jak szybko z niego wypadają, ale myślę, że koncertowo są w stanie sporo osiągnąć. Wkręciłem się w ich granie i zostałem, przegapiając niniejszym koncert Santigold. Trudno, nie żałuję

Potem przemieściłem się pod namiot Alter Cafe, gdzie 0 22.30 miał rozpocząć się koncert bydgoskiej grupy jazzowej (choć ciężko ich tak naprawdę zaszufladkować) Contemporary Noise Sextet. Bracia Kapsa wraz z przyjaciółmi zaczęli od dość hałaśliwego „Unaffected Thought Flow”, po czym każdy, kto nie zna ich twórczości wiedział, czego może się spodziewać. Ja znam ich twórczość i, śledząc ją jeszcze od czasów Something Like Elvis, szczerze podziwiam.

Nie wiem czy muzyka CNS nadaje się na tego typu Festival, dobrze zatem, że grali na tej a nie innej scenie. Między utworami, Kuba Kapsa (piano, klawisze) pozwalał sobie na dowcipne komentarze pod kątem grających akurat na Scenie Głównej The Kings of Leon czy wyrażał swoje opinie na temat smaku piwa na HOF. Wszystko to wywoływało salwy oklasków zgromadzonych wewnątrz namiotów koneserów muzyki (i piwa). Wszyscy bowiem tam zgromadzeni byliśmy zadziwiająco zgodni. I w ogóle nie żałowałem i nie żałuję, że nie poszedłem na The Kings of Leon. Mój wybór był słuszny i wszyscy w Alter Cafe zdawali się myśleć tak samo…

Przyszedł czas na Placebo. Zespół wpadł na Main Stage i skotłował ludzi pod nią stojących. Zupełnie nie wiem czemu. W sumie spośród wszystkich zespołów tegorocznego HOF ich twórczość znałem najlepiej, zwłaszcza dwie pierwsze płyty (na pamięć co do dźwięku). Niestety ich koncert w żaden sposób mnie nie zachwycił. Po pierwsze, nie zagrali ani jednego utworu z pierwszych dwóch albumów (o przepraszam, jeden – „Every You, Every Me”) . Tak jakby Brian Molko i towarzysze nie przyznawali się do tych albumów. Czyżby chodziło o prawa autorskie? W końcu niedawno doszło do zmiany perkusisty w raczej mało przyjaznej atmosferze.

Po drugie, wszystko to trącało mi pewną sztucznością, zwłaszcza kiedy perkusista wybiegł do publiczności, żeby wymienić uściski. Widziałem wcześniej dwa koncerty tej grupy, jeden na jednej z poprzednich edycji HOF, drugi w Berlinie. Wtedy wyglądało to bardziej szczerze i prawdziwie. Może to tylko moje wrażenie, ale tak czy siak, jest ono bardzo niepozytywne. Nie można oczywiście odmówić muzykom z Placebo energii, ale w-g mnie kiedyś mieli jej więcej. Nie można też odmówić kontaktu z publicznością, ale niestety moim zdaniem trafiają tylko do części. Jestem potwornie zawiedziony…

I koncert finałowy – The Prodigy. Po koncercie Placebo na chwilę oddaliłem się od Sceny Głównej. Nie było mnie 10 minut, a kiedy wróciłem, zauważyłem, że ludzi jest 2 razy więcej. I ciągle dochodzili nowi. Tu trzeba postawić sprawę jasno – nikt nie zgromadził takiej publiki jak The Prodigy. Poszedłem na sam koniec tego tłumu i ujrzałem morze ludzi. Wszyscy skakali z uniesionymi rękami. Zespół zagrał swoje największe dzieła, na co publiczność reagowała niezwykle entuzjastycznie. Atmosfera była naprawdę wyjątkowa.

The Prodigy - Out Of Space @ Heineken Open Air Festival Gdynia 2009

The Prodigy - World's On Fire LIVE - Heineken Festival Open'er 2009


Wkrótce po tym jak zagrali „Firestarter” uznałem, że nic więcej tu nie zobaczę, dlatego poszedłem pożegnać się z tymi, którzy sprawili, że mój czas spędzony w Namiocie Medialnym przebiegał przyjemniej. Potem zaś do samochodu, gdzie zamierzałem zażyć odrobinę snu przed powrotem do domu. Nie spodziewałem się, że The Prodigy będą jeszcze grać spory kawał czasu.
 

Reasumując – największa publiczność to zdecydowanie The Prodigy. Ale nie tą miarą należy mierzyć jakość koncertu. W-g mnie w ogóle ciężko jest wyznaczyć najlepszych. Różnice gustów, różnice scen… Wszak inne wymagania miałem w stosunku do Faith No More niż do Gaby Kulki, a jeszcze inne do Twilite czy Kapeli Ze Wsi Warszawa. Jeśli jednak musiałbym wybrać…
 

Tak jak i w tamtym roku, ta edycja HOF to triumf Sceny Namiotowej. Tak jak w tamtym roku Coco Rosie, w tym roku Gaba Kulka jest największą niespodzianką, wywarła na mnie największe wrażenie i prawdopodobnie najlepiej zagrała i zaśpiewała. Pisałem już o niej, zatem zainteresowanych odsyłam niżej.
 

Największą potęgą jednak był zdecydowanie zespół Faith No More. Bez dwóch zdań! I choć Gaba Kulka nie ustąpiła im muzycznie, to jednak będzie mogła z nimi konkurować, kiedy jej marka będzie równa marce FNM. I to według mnie dwa koncerty, dla których warto by było pójść na HOF, nawet gdyby nikt inny tam nie grał.
 

W tamtym roku tuż po zakończeniu Open’era 2008 strzeliłem „Za rok musi być Moby”. Ktoś powiedział „Zawarłeś pakt z diabłem, czyś w gwiazdach wyczytał?” (pozdrawiam gorąco) Ani jedno ani drugie. Pokierowałem się żelazną logiką, że tego typu artysta na HOF musi się pojawić. Wytypowałem też Bonobo, tu jednak miałem mniej szczęścia. Więc może za rok? A poza Bonobo kto jeszcze? Nie wiem kto zagra, ale wiem, że na pewno ja tam będę. Zatem widzimy się na Heineken Open’er Festival 2010!

 
TEKST:MARCIN RUTKOWSKI
 

Faith No More skończyło swój występ. Niniejszym dla mnie kolejny, trzeci dzień Open’era mógł się skończyć. A właściwie to i cały Open’er mógł się skończyć, bo nie wiem czy jakikolwiek zespół będzie w stanie pokazać więcej, niż oni.
 

FNM zagrali wszystko, co chciałem, żeby zagrali, a nawet jeszcze więcej. W strugach deszczu, który w żaden sposób nie był uciążliwy, po kolei płynęły do nas dźwięki największych i najważniejszych utworów zmartwychwstałej legendy. Pierwszym utworem w ogóle był napisany z okazji reaktywacji It’s Good to be Back Together (poprawcie mnie jeśli się mylę, bo dokładnego tytułu nie znam), w jakiś sposób kojarzący się z „This Guy’s In Love With You”. Deszcz jeszcze w tedy trochę drażnił, ale to była kwestia minut.

Kiedy dobiegły nas, zgromadzonych pod sceną dźwięki „Evidence” wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. A potem już poszło. „Easy”, „Midlife Crisis”, „Last Cup of Sorrow” (mój ulubiony). Po pewnym czasie deszcz chyba stwierdził, że nie ma sensu tracić sił, skoro i tak nikomu nie przeszkadza jego obecność. Więc dalej, już w bezdeszczowej pogodzie, Mike Patton i spółka ciągnęli swój show. „I Started a Joke”, „Gentle Art of Making Enemies” (kolejny faworyt), czy „We Care a Lot” rozgrzewały publiczność do czerwoności.
 

Na koniec dwa sety bisowe, a w nich „Stripsearch” i na sam koniec… Stojący obok mnie osobnik w kapeluszu zaklął siarczyście po pierwszym bisie i skomentował: - Nie zagrali „Diggin’ the Grave” ! – po czym zaczął wycofywać się w stronę obiektów sanitarnych. Kiedy na koniec drugiego bisu popłynęły dźwięki tegoż utworu, widziałem jak biegnie jak najbliżej sceny jedną ręką trzymając rozpięty pasek, drugą zaś przytrzymując kapelusz na głowie. Doskonały koniec koncertu w postaci „Diggin’the Grave” pozostawił we mnie poczucie spełnienia. Było wszystko co miało być, a nawet jeszcze więcej…
 

No właśnie. Co było? Był show- kiedy chłopcy (już nie tacy młodzi, ale wciąż energiczni) znieruchomieli wszyscy w jednym momencie i przez kilka minut w dziwacznych pozach stali jak zamrożeni, a wszystko w trakcie refrenu „Midlife Crisis”. Był kontakt z publicznością – kiedy Mike zszedł do ludzi, przystawił im mikrofon i nakazał śpiewać coś po polsku. Zdaje się, że nikt nie spełnił jego prośby, ale wcale się nie dziwię.
 

No i była wreszcie rewelacyjna muzyka. Mimo przerzedzonych i siwiejących włosów, panowie z „Fejtów” pokazali, że mają jeszcze więcej energii niż niejeden młody zespół. Patton popisywał się swym szerokim wachlarzem brzmień, udowadniając, że jest jednym z najbardziej uniwersalnych wokalistów na scenie (od harcore’owo brzmiących okrzyków, po delikatnie zaśpiewane prawie jazzowe refreny, od niskiego barytonu aż po wysokie, piszczące w uszach dźwięki).
 

Co tu dużo mówić? Byłbym bardzo zawiedziony, gdyby zagrali przeciętnie. Miałem w stosunku do nich spore wymagania, jako że są i zawsze byli jednym z najbardziej przeze mnie cenionych składów. Ale nie zagrali przeciętnie. Nie wiem czy mogli zagrać lepiej. W każdym razie według mnie był to najlepszy i najważniejszy koncert tegorocznego Heineken Open’er Festival.
 
 
TEKST:MARCIN RUTKOWSKI

Faith No More - Easy live @ Heineken Open'er Festival 2009


Sobota, 4 lipca 2009. Gdynia, Lotnisko Babie Doły. „Już trzeci dzień w okopach. Jest nas tu około sześćdziesięciu tysięcy, choć niektórzy twierdzą, że nawet sto. W każdym razie jest nas wielu i w każdym z nas drzemie wolny duch. Są tacy, którzy po raz pierwszy smakują tej naszej rewolucji, są i weterani, którzy od wielu lat oddają się tej wojaczce. Są i młodzi, którym się wąs pod nosem bieli, są i starzy wiarusi, których stopy zdeptały ziemię niejednego miasteczka festiwalowego w Europie. Gdziekolwiek jeszcze jesteście, Wy, wolni i nie spętani, łączcie się z nami i przybywajcie. Niech żyje muzyka…” Takie przesłanie zebrałem od jednego z uczestników, który chciał pozostać anonimowy. Postanowiłem to przesłanie zacytować w całości.

[img:1]

Tym razem na terenie festiwalu byłem dość wcześnie, bo jeszcze przed 16.00. Na własne oczy zobaczyłem, jak wyglądają przygotowania do uruchomienia tej wielkiej, potężnej machiny. Miałem takie skojarzenie z popularną kreskówką „Było sobie życie”, gdzie na zasadzie personifikacji autor przedstawia funkcjonowanie ludzkiego ciała. I tutaj każda pojedyncza osoba z pomarańczową, niebieską, czarną czy brązową opaską jest integralną częścią tego organizmu, zwanego Heineken Open’er Festival. Tylko ja, niczym te ciało obce (nieszkodliwe) w opasce o kolorze bardzo męskim (&%#@!) kręcę się tu i ówdzie obserwując to wszystko.

Zacząłem od koncertu Izrael. Klasyka polskiego reggae. Nie zabawiłem tam jednak długo, bowiem już o 18.30 na Scenie Młodych Talentów startował duet Twilite. Chłopaki ze stajni Electric Eye mieli nie lada wyzwanie, żeby przebić się przez dźwięki sąsiednich scen. Dwie akustyczne gitary, dwa spokojne wokale. Minimum formy przy świetnym warsztacie wokalno-instrumentalnym. Mnie się podobało, mimo, że przez cały czas widok sceny zasłaniały mi kolejne osoby zmierzające pod Namiot na koncert Fisz Emade Twożywo. Była w tym pewna szczera skromność, prawdziwe brzmienia, nawet lekka trema. Szacunek dla widza, dla sztuki, dla świętości. Niestety szybko skończyli, bowiem ponoć sami wybierali się na koncert Fisz Emade Twożywo. Zatem i ja udałem się pod namiot.

Bracia W. zdołali wypełnić cały namiot po brzegi i jeszcze trochę pola. No i jak to tylko oni potrafią bawili się słowem i dźwiękiem ku uciesze setek (a może, albo i z pewnością tysięcy) słuchaczy. Każdy jeden utwór to był wystrzał energii, dzięki której nie musiałem nabywać kolejnej kawy. Potem chciałem udać się na Madness, niestety ze względu na opóźnienia w lotach, za które oczywiście przewoźnik nie ponosi odpowiedzialności, ale mimo to przeprasza, koncert ich został przesunięty w czasie i przestrzeni na Word Stage, później.

Zatem Emiliana Torrini. Czekałem na ten koncert, chyba ze względu na jeden tylko utwór. Osoby, którymi dane mi było na ten temat rozmawiać podzielały moje odczucia. Powiem szczerze, że po porcji energii, którą otrzymałem od poprzedników (Fisz Emade Twożyo) moje emocji nieco opadły. Powiem wprost, Pani Torrini lekko smuciła.

I tutaj słowa wyjaśnienia. To nie jest tak, że ja jej nie doceniam. Bynajmniej! Ale w tym akurat momencie potrzebowałem czegoś, co jeszcze mocniej rozgrzeje mnie przed kulminacją wieczoru. Zatem lekko uspokojony, udałem się wraz z tłumem na Scenę Główną, gdzie już niebawem swoje show miał rozpocząć zespół Faith No More. Ale to już zupełnie inna historia…

TEKST:MARCIN RUTKOWSKI

Relacja - dzień trzeci Heineken Open’er Festival jest na półmetku. Minął drugi dzień tego wyjątkowego wydarzenia muzycznego, a emocje wciąż rosną. Jestem po koncercie jednego z najwybitniejszych gości festiwalu, który jednocześnie jest jednym z najwybitniejszych twórców współczesnych w ogóle. Łatwo zgadnąć, o kogo chodzi. Moby. Jakieś wątpliwości?...

[img:2]

Na jego występie muszę bardziej się skupić i napisać nieco więcej niż trzy do pięciu linijek. Bo jest o czym pisać. Pytałem wielu uczestników tegorocznej edycji HOF, kogo przede wszystkim chcą zobaczyć. Co druga osoba wymieniła Moby’ego. Moment na kilkanaście minut przed rozpoczęciem występu był tego dowodem, kiedy nieskończone rzesze wielbicieli nie tylko nowojorskiego artysty, ale i muzyki w ogóle, nadciągały pod scenę główną. Migracje trwały bardzo długi i nikt, nawet ci, którzy stali w dużej odległości od sceny, nie pozostawał bierny.
 

Nie muszę pisać o tym, kim jest Moby. Ale może warto napisać, kim jest Moby dla mnie. On sam określa siebie jako „łysego nowojorczyka w średnim wieku”, który eksperymentuje z każdym chyba możliwym gatunkiem muzyki. I to jest chyba sedno. Sam nigdy nie należałem do jego zagorzałych fanów. Jednak zawsze, ale to zawsze miałem do niego ogromny szacunek, zaś jego muzykę uważałem za najdoskonalszą i najbardziej emocjonalną odmianę szeroko pojętej muzyki tanecznej. Ile w tym energii i zaangażowania chyba nie muszę wspominać, skoro każdy o tym wie. Wspomnijcie chociażby, ile razy wasze nogi, ręce, ciało ruszało się na parkiecie w rytm jego największych przebojów. Wielu bywalców parkietów może nawet nie jest tego świadoma…

 

Zaczął krótkim wstępem, jakby grał swój hymn. Na scenie jeszcze nikogo nie było widać, ale wszyscy wiedzieli, że to już ten moment. Potem Długi sustain na keyboardzie i poszło. Ktoś, kto akurat obok mnie przechodził krzyknął krótko „Ale zaczął!”, poprzedziwszy to popularnym wykrzyknieniem.

Tłum na chwilę zwariował. Potem ochłonął, potem znowu zwariował tak już do końca. Sam artysta co chwilę dziękował w dwóch językach – jego polskie „Dziękuję”, które co jakiś czas powtarzał, było wypowiadane wzorowo. „Kocham Polska” też nie brzmiało najgorzej, mimo lekkich niedociągnięć w deklinacji. Każdy akcent polski wywoływał salwy oklasków.

Publiczność żywo reagowała od początku do końca. Jednak szczyt nastąpił, kiedy artysta powiedział: „Jest nas tutaj sześćdziesiąt tysięcy. Teraz chcę zobaczyć sześćdziesięciotysięczny tłum skaczący podczas tego utworu”. Po czym powoli popłynęły dźwięki „Lift me Up”. Publiczność (włącznie ze mną) była posłuszna i przez kilka refrenów, wznosząc ręce do góry wielotysięczny tłum falował niczym ocean. Wrażenie nieporównywalne do czegokolwiek…

To był punkt kulminacyjny, co jednak nie znaczy, że artysta nie przygotował jeszcze kilku niespodzianek. Po krótkiej przerwie wyszedł i zapowiedział wspólne śpiewanie Johny’ego Casha. Po czym wziął gitarę i zagrał bez innych instrumentów a kilkadziesiąt tysięcy Openerowiczów zaśpiewało wraz z nim „I fell into a burning ring of fire… Burn, burn, burn… the ring of fire…” I to był moment, kiedy niewątpliwie zapłonęło niejedno serce i niejedna łza się zakręciła. Nie żeby był to utwór wzruszający (a może jest). Chodzi o szczerość, z jaką Moby to zrobił. Potem odłożył gitarę, zszedł po schodach sceny głównej, nucąc Franka Sinatrę… Na koniec jeszcze krótki set, potem „dziękuję, kocham Polska”. Koniec.
 

Dla mnie ten koncert był zwieńczeniem piątkowego wieczoru. I zdecydowanie jego najważniejszym punktem. Charyzma, humor i swoboda tego łysego nowojorczyka w średnim wieku w połączeniu z jego szerokim wachlarzem propozycji muzycznych i energią, jaką wytwarza na żywo to potwierdzenie tego, co o twórcy, kompozytorze i multiinstrumentaliście myślałem. Jeden z najlepszych…
 
TEKST:MARCIN RUTKOWSKI

[img:3]
[img:4]
[img:5]
[img:6]
 
Moby Heineken Open'er Festival 03.07.2009 Poland live Opener Gdynia


Relacja - dzień drugi... Kolejne godziny Open’era mijają. Po drodze kolejne koncerty, kolejne atrakcje, kolejni napotkani ludzie… Ot na przykład postanowiłem napisać, że większość napotkanych osób chwali kiełbasę z rusztu za 3 kupony. Albo sałatkę pomidorową za jeden kupon… Szczegół, ale ważny.
 
[img:4]

Większość napotkanych osób wybiera się dziś na Moby’ego. Ja również. Ale to jeszcze przede mną. Może kilka słów o tym co za mną…

Zacząłem od Paristetris. Scena namiotowa, która w-g mnie jest chyba tą, gdzie czekają na uczestników największe niespodzianki. Ot choćby Coco Rosie w zeszłym roku. Lekko szalone siostrzyczki nie miały sobie równych. W stosunku do Paristetris nie miałem żadnych oczekiwań. Tym bardziej nie dziwi fakt, że z ich koncertu nie wyszedłem zawiedziony. Dali z siebie dużo. Bardzo dużo. Niesłychanie charyzmatyczna wokalistka - którą potem jeszcze słyszałem podczas występu Gaby Kulki, ale o tym później – pokazała, jak postępować publicznością. Nie wiem ile wspólnego nazwa zespołu ma ze znaną grą zręcznościową, ale układali dźwięki jak klocki. Wszystko pasowało idealnie, i kształty i kolory, co może w zasadzie brzmieć dziwnie, skoro mówimy o muzyce...

W tzw. międzyczasie odwiedziłem namiot Fender / Sennheiser, gdzie każdy mógł popisać się umiejętnościami gry na gitarze (również basowej) tudzież wokalnymi. Wewnątrz wszystkie klasyczne modele gitar tej firmy, do wyboru do koloru. Veni, Vidi…

Dalej pobiegłem pod World Stage, gdzie miał odbyć się koncert Kapeli ze wsi Warszawa. I odbył się owszem, niestety z lekkim opóźnieniem. Przez co po usłyszeniu mocnej i energicznej polki w ich wykonaniu musiałem szybko przenieść się ponownie pod namiot.

A pod namiotem Gaba Kulka. Ta kobieta spowodowała, że po kolana wbiło mnie w ziemię. Potwierdziła jedynie (wraz z towarzyszącymi jej muzykami) swój najwyższy światowy poziom, zostając jak na razie moim faworytem HOF 2009. Nie wiem nawet co na temat jej występu mogę napisać… Publiczność szalała. Gaba tryskała humorem, inteligencją, była błyskotliwa, a przede wszystkim niesamowicie śpiewała, akompaniując sobie jednocześnie na fortepianie. Mick Jagger powiedział kiedyś, że „publiczność jest jak plastelina, którą możesz sobie układać jak chcesz”. Gaba Kulka pokazała, że doskonale to potrafi jednocześnie tego nie nadużywając. Postawiła poprzeczkę cholernie wysoko.

Niniejsze zdanie niechaj będzie ostatnie, biegnę na Duffy a potem szybciutko na Moby’ego. I obiecuję bawić się… Responsibly.

TEKST:MARCIN RUTKOWSKI
 

 

 

foto: a. Rożej / p. Tarasewicz

Pierwszy dzień dobiegł końca. Open'er Festival 2009 ledwo się rozpoczął a już zdążył pobić wszystkie, ustanowione przez siebie rekordy. Za nami koncerty (lub też fragmenty koncertów, ze względu na mnogość scen) takich gwiazd jak Basement Jaxx, The Car is on Fire, The Arctic Monkeys czy Łąki Łan.

 


 

 

Zaczęło się… na Scenie Głównej szaleją Małpy z Arktyki, czyli The Arctic Monkeys. I mimo odległości około 300m między sceną a namiotem medialnym słyszę każdy jeden poszczególny dźwięk. I jestem pod wrażeniem.

Mam za sobą już kilka innych występów. The Car is on Fire na przykład grali na scenie namiotowej. „Bez szału” powiedział Helu. „Nie najgorzej, ale spodziewałam się czegoś lepszego” skomentowała Natalia. „Jezuuuuuuuu, rewelaaaaaaacjaaaaaaa!!!” nie szczędziła entuzjazmu Magda. Ile osób tyle opinii. Łatwo obliczyć, że opinii będzie około stu tysięcy, zanim dobiegną nas ostatnie dźwięki z koncertów siedmiu scen Open’er Festival. Tak przynajmniej wynika z szacunków. Moim skromnym zdaniem The Car is on Fire obronili się energią, którą w dużych ilościach dzielili się z publiką.

The Arctic Monkeys mieli krótki antrakt, ale może to i dobrze, bowiem publika miała okazję odpocząć. A szaleństwo podczas ich koncertu sięgało granic pojmowania, podczas gdy Alex Turner skakał po scenie nie mając litości nad swym Fenderem Jaguarem.

Przymusowe, krótkie przerwy techniczne jeszcze kilka razy miały się powtórzyć, ale to absolutnie nie studziło emocji jakie przez cały wczorajszy dzień gotowały się pod sceną i na scenie głównej.

Basement Jaxx, choć nie byli największą gwiazdą wczorajszego wieczoru to niewątpliwie należeli do tych najjaśniej świecących. Mimo, że nie zgromadzili takiej publiczności jak „Małpki” to energia, jaką udało się wytworzyć podczas ich występu starczyła by na zasilenie niewielkiej, milionowej wioski w Chinach Ludowych. Bez wątpienia kawał dobrej zabawy.
 

Po drodze udało mi się przegapić koncert formacji Late Of The Pier, którzy swą muzyką wypełnili Scenę Namiotową. Jednak na Łąki Łan postanowiłem się wybrać. Wszak nie miałem okazji jeszcze widzieć ich „na żywo” a słuchy o nich krążące do największych dziwów zaliczyć należy. I zgadza się. Moi przyjaciele nie kłamali. Efekt porażenia mojej percepcji był tym większy, że wszedłem na koncert już pół godziny po rozpoczęciu. Na scenie kilku dziwne ubranych jegomości, z których jeden przypominał mi czarnoksiężnika albo czarodzieja-hipisa w spiczastym kapeluszu i kolorowych okularach. Inny znowu jakąś zbroję dziwną wdziawszy, pałkami w gary naparzał i wykrzykiwał coś wszem i wobec. I ku memu zaskoczeniu, kiedy już oswoiłem się z niecodziennym widokiem przyszła do mojej głowy myśl, zapukała i rzekła: „Podoba mi się tu, wiesz”? „Wiem, wiem...” - westchnąłem nie uzewnętrzniając tego, po czym oddałem się słuchaniu występu ŁŁ.
 

W skrócie – ani ulewa z poprzedniego dnia ani nieszczęśliwe koleje losu na kolei ani wielokilometrowe korki, podczas których można się ugotować ani usterki techniczne ani żaden inny psikus losu nie jest w stanie zepsuć atmosfery HOF. Nawet wsciekle-różowy kolor opaski MEDIA, którą muszę nosić przez 4 dni nie jest w stanie zmniejszyć mojej satysfakcji. Także kończę pisać i idę bawić się dalej. Responsibly...;-)
 
Arctic Monkeys: Heineken Opener Festival 2009 w Gdyni
 

 
Heineken Open'er Festival 2009: old time radio

TEKST:MARCIN RUTKOWSKI


 

reklama
Copyright © INFOMUSIC 2017
Szanowny Czytelniku
 
 
Aby dalej móc dostarczać Ci coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać Ci coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na lepsze dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Poufność danych jest dla INFOMUSIC.PL niezwykle ważna i chcemy, aby każdy użytkownik portalu wiedział, w jaki sposób je przetwarzamy. Dlatego sporządziliśmy Politykę prywatności, która opisuje sposób ochrony i przetwarzania Twoich danych osobowych. 
 
 
25 maja 2018 roku zaczęło obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (określane jako "RODO", "ORODO", "GDPR" lub "Ogólne Rozporządzenie o Ochronie Danych"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować Cię o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich będzie się to odbywało po dniu 25 maja 2018 roku. Poniżej znajdziesz podstawowe informacje na ten temat.
 
Kto jest administratorem Twoich danych osobowych?
 
Administratorem, czyli podmiotem decydującym o tym, jak będą wykorzystywane Twoje dane osobowe, jest INFOMUSIC. Rejestr firm: INFOMUSIC z siedzibą w Gdańsku przy ul. Zielona 20/14  80-746 Gdańsk, Nr ewidencyjny: 112588, Numer VAT: NIP PL 584 2259505, REGON 192 886 210.  Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w naszej Polityce prywatności 
 
 
Jakie dane są przetwarzane ?
 
Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, w tym stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności udostępnianych przez INFOMUSIC,w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez nas oraz naszych Zaufanych Partnerów.
 
Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych osobowych?
Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych osobowych w celu świadczenia usług, w tym dopasowywania ich do Twoich zainteresowań, analizowania ich i doskonalania oraz zapewniania ich bezpieczeństwa jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie. Taką podstawą prawną dla pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. 
 
Komu udostepniamy Twoje dane osobowe?
 
Twoje dane mogą być udostępniane w ramach grupy portali INFOMUSIC.PL. Zgodnie z obowiązującym prawem Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie, np. agencjom marketingowym, podwykonawcom naszych usług oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa np. sądom lub organom ścigania – oczywiście tylko gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną. 
 
Pełna treść w polityce prywatności
 
Gdzie przechowujemy Twoje dane?
Zebrane dane osobowe przechowujemy na terenie Europejskiego Obszaru Gospodarczego („EOG”), ale mogą one być także przesyłane do kraju spoza tego obszaru i tam przetwarzane. 

 
Jakie masz prawa?
 
Prawo dostępu do danych:  
W każdej chwili masz prawo zażądać informacji o tym, które Twoje dane osobowe przechowujemy. Aby to zrobić, skontaktuj się z INFOMUSIC.PL– otrzymasz te informacje pocztą e-mail. 
 
Prawo do poprawiania danych: 
Masz prawo zażądać poprawienia swoich danych osobowych, jeśli są one niepoprawne, a także do uzupełnienia niekompletnych danych.  Jeśli masz konto w INFOMUSIC.PL lub konto portalach grupy INFOMUSIC.PL, możesz edytować swoje dane osobowe na stronie swojego konta. 
 
Szczegółowe informacje dotyczące Twoich praw znajdują się w Polityce prywatności 
 
Dlatego też proszę naciśnij przycisk „ZGADZAM SIĘ, PRZEJDŹ DO SERWISU" lub klikając na symbol "X" w górnym rogu tego oka, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych zbieranych w ramach korzystania przez ze mnie z Usług  INFOMUSIC, w tym ze stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności, udostępnianych zarówno w wersji "desktop", jak i "mobile", w tym także zbieranych w tzw. plikach cookies przez nas i naszych Zaufanych Partnerów, w celach marketingowych (w tym na ich analizowanie i profilowanie w celach marketingowych). Wyrażenie zgody jest dobrowolne i możesz ją w dowolnym momencie wycofać.
 
Pełny regulamin i Polityka prywatności znajduje sie pod poniższym linkiem. Prosimy o zapoznanie się z dokumentem. https://www.infomusic.pl/page/rodo 
 
Zgadzam się, przejdź do serwisu Nie teraz