Dekodowanie rzeczywistości w sześciu krokach – Relacja z występu Zorn + Anderson + Laswell
Mocarna trójca muzyki awangardowej, której występ otworzyć miał drugą edycję KODÓW – (lublińskiego festiwalu tradycji i awangardy muzycznej) dała doskonały przykład udanej improwizacji, która przecież nie jest niczym innym jak tylko rozmową muzyków.
A trio Zorn – Anderson – Laswell rozumie się doskonale. Na dziedzińcu Zamku Lubelskiego dali świetny trwający około 1,5 h występ po brzegi wypełniony MUZYKĄ i pomysłami. Nie można tu mówić oczywiście o jednym pomyśle na brzmienie, gdyż każde z nich przemycało do powstających na bieżąco utworów własne wątki, zwroty akcji oraz musiało reagować na to co robią inni. Kolokwialnie mówiąc każdy z artystów "ciągnął w swoją stronę", równie często jak współpracował z partnerami do gry. Wyszło im wspólnie sześć, raz gorszych raz lepszych, naprawdę różnorodnych utworów.
1. Utwór pierwszy w zasadzie wydawała się zwyczajnymi podchodami. Zorn na saksofonie, Laswell na basie i Anderson z elektrycznymi skrzypcami sprzężnymi z syntezatorem. Każdy ciągnął w swoją stronę, sprawdzał na ile może sobie pozwolić, czy próbował wciągnąć we własną grę towarzyszy. Efekt wyszedł oczywiście strasznie pogmatwany. Laurie i Laswell postawili na repetytywność, z tym, że ten drugi nie szalał za szczególnie, a jedyna pani w towarzystwie uderzała w publiczność wyliniałym brzmieniem kojarzącym się z jej płytą "Strange Angels" wydaną w latach 80. Zorn natomiast szalał na saksofonie wydobywając z niego dźwięku, które przyprawiały o gęsią skórkę.
2. Przystopował w drugim utworze gdzie prawie wcale go nie było. Pięknie grali razem natomiast Laurie i Laswell. Potężne ściany bassu o wygładzonej fakturze wzmacniane były już całkiem współczesnym przesterowanym w ambientowe kolaże brzmieniem skrzypiec Laurie. Muzyczna rozmowa tej dwójki była o tyle ciekawa, że Anderson to wieloletnia partnerka Lou Reeda, którego na festiwalu zastępował Laswell właśnie. Wszystkich połączył natomiast Zorn, który do gry włączył się dopiero pod koniec utworu.
3. Kontynuacja współpracy Laswell – Anderson punkt kulminacyjny osiągnęła w trzecim utworze, gdzie tak jak w poprzednim kawałku saksofon Zorn gdzieś się zapodział. Potężne brzmienie bass i elektroniki zupełnie mi wystarczyły i z tej części koncertu pamiętam tylko je. W tym utworze rozwinięto wątki zaczęte wcześniej i chyba to właśnie on był najlepszy.
4. Czwórka natomiast była doskonałym przykładem solowych popisów uczestników koncertu. Rozpoczęła ją w pojedynkę Anderson, która również przez chwilę wykorzystała swój wokal. W środkowej części szalał saksofon Zorna, całość natomiast bardzo ładnie zamknęły solówki Laswella.
5. Do obu panów z całą pewnością należała kolejna, piąta już improwizacja. Doskonały warsztat i brak strachu w przełamywaniu stylistycznych granic uczynił tę część prawdziwie szaloną. Przypominało to czasy Naked City i Praxis, czyli funk wyważający drzwi punku. Laurie musiała zadowolić się degradacją do roli plumkającego tła.
6. Utwór szósty zagrany jako długo wypraszany bis, niestety trochę mnie rozczarował, choć w sumie nie powinien. Muzycy zatoczyli koło gdyż zagrali podobnie jak na początku występu – bardzo eklektycznie, co niestety znaczyło też w tym wypadku też mało spójnie.
Pierwszy występ całej trójki trzeba oczywiście zaliczyć jako udany. Rzadko zdarza się tak świetne słuchowisko, również pod względem technicznym. Występ był świetnie przygotowany i nagłośniony z godną występujących artystów precyzją.
Na pewno był to świetny początek festiwalu Kody, na którym w tym roku wystąpią również Philip Glass oraz Arvo Part.
Tekst: Marcin Świerczek