24 października 2006
10:30
Duet mistrzów: Makowicz vs Możdżer
Repertuar duetu Makowicz vs Możdżer nie był wielkim zaskoczeniem. Artyści po raz kolejny zagrali utwory ze swojej wspólnej płyty „At The Carnegie Hall”. Począwszy od Chopina, a skończywszy na ellingtownowskich standardach, zagrali jak przystało na ściany Filharmonii.
Dokładnie dwa lata temu w tej samej Sali odbył się nietypowy pojedynek na dwa fortepiany. Niebiletowany koncert dla ściśle wyznaczonej grupy osób zgromadził tak liczną publiczność, że nawet po rozpoczęciu koncertu , grono miłośników tych dwóch artystów, próbowało dostać się na ich występ. Było to nie tyle wielkie wydarzenie, co fenomen w sferze pianistycznych koncertów. Oto na jednej scenie zagrało dwóch muzyków, którzy mimo różnicy wieku wśród miłośników fortepianu, wzbudzają chyba takie same emocje.
Ich wspólny projekt okazał się strzałem w dziesiątkę. Klasyczna szkoła Makowicza z indywidualna ekspresją Możdżera, razem stworzyły wirtuozerską całość.
Czy i tym razem wzbudzili tyle samo emocji, co podczas pierwszych koncertów? Niestety śmiem wątpić, choć na pewno nie można zaprzeczyć, że przyjęci zostali wielkimi owacjami.
Jak na „filharmoniczne” koncerty przystało, występ rozpoczęli bez dłużącego się wstępu. Jako pierwszy zagrał Adam Makowicz bezbłędnie wykonując preludium Chopina.
Następnie przyszła kolej Możdżera na interpretacje chopinowskiej kompozycji. Takie granie zawsze zapiera dech w piersiach, a że przybyła publiczność raczej nastawiona była na klasykę, oba wykonania nagrodziła gromkimi brawami. Po niedługiej przerwie, artyści na przemian wykonali swoje własne kompozycje. Adama Makowicz zagrał przepiękny utwór Leszka Możdżera pod tytułem „Biali” zaś autor utworu na zasadzie muzycznego dowcipu przypomniał jego oryginalną wersję. Następnie obaj zaprezentowali „Tatum On My Mind”, która wyszła spod pióra Makowicza.
W dalszej części koncertu, artyści zaprezentowali własne wersje znanych standardów, które znalazły się na ich wspólnej płycie. Obok brawurowych wykonań „Begin the Beguine” i „Night And Day” Cole’a Portera, na bis odegrali bodajże najbardziej znany utwór Duke’a Ellingtona „Caravan”. Gdy publiczność oklaskami na stojąco wezwała ich z powrotem na scenę w zamian otrzymała utwór, na który chyba wszyscy tego wieczoru czekali z największą niecierpliwością. „Rosemary’s Baby” Krzysztofa Komedy wzbudziło wśród przybyłych olbrzymie emocje.
Wydawać by się mogło, że ten dość już ograny repertuar nie zadowoli ambitnych słuchaczy. Może tak. Ale jest z pewnością jeszcze całe grono osób, które tych dwóch panów razem, z wielką chęcią posłucha. Zatem może przydałby się następny wspólny projekt?
Ich wspólny projekt okazał się strzałem w dziesiątkę. Klasyczna szkoła Makowicza z indywidualna ekspresją Możdżera, razem stworzyły wirtuozerską całość.
Czy i tym razem wzbudzili tyle samo emocji, co podczas pierwszych koncertów? Niestety śmiem wątpić, choć na pewno nie można zaprzeczyć, że przyjęci zostali wielkimi owacjami.
Jak na „filharmoniczne” koncerty przystało, występ rozpoczęli bez dłużącego się wstępu. Jako pierwszy zagrał Adam Makowicz bezbłędnie wykonując preludium Chopina.
Następnie przyszła kolej Możdżera na interpretacje chopinowskiej kompozycji. Takie granie zawsze zapiera dech w piersiach, a że przybyła publiczność raczej nastawiona była na klasykę, oba wykonania nagrodziła gromkimi brawami. Po niedługiej przerwie, artyści na przemian wykonali swoje własne kompozycje. Adama Makowicz zagrał przepiękny utwór Leszka Możdżera pod tytułem „Biali” zaś autor utworu na zasadzie muzycznego dowcipu przypomniał jego oryginalną wersję. Następnie obaj zaprezentowali „Tatum On My Mind”, która wyszła spod pióra Makowicza.
W dalszej części koncertu, artyści zaprezentowali własne wersje znanych standardów, które znalazły się na ich wspólnej płycie. Obok brawurowych wykonań „Begin the Beguine” i „Night And Day” Cole’a Portera, na bis odegrali bodajże najbardziej znany utwór Duke’a Ellingtona „Caravan”. Gdy publiczność oklaskami na stojąco wezwała ich z powrotem na scenę w zamian otrzymała utwór, na który chyba wszyscy tego wieczoru czekali z największą niecierpliwością. „Rosemary’s Baby” Krzysztofa Komedy wzbudziło wśród przybyłych olbrzymie emocje.
Wydawać by się mogło, że ten dość już ograny repertuar nie zadowoli ambitnych słuchaczy. Może tak. Ale jest z pewnością jeszcze całe grono osób, które tych dwóch panów razem, z wielką chęcią posłucha. Zatem może przydałby się następny wspólny projekt?
Kamila Czerniawska
reklama