19 lipca 2011
09:33
Lech Summer Night 2011 - fotorelacja
17 lipca w Nowym Mieście koło Płońska LECH przygotował dla wszystkich spragnionych klubowych wrażeń największą imprezę na Mazowszu - LECH SUMMER NIGHT.
W zbudowanym specjalnie na potrzeby imprezy festiwalowym miasteczku zgromadzeni fani techno, house'u, tech house'u i minimalu, podziwiać mogli najnowsze osiągnięcia efektów świetlnych, nagłośnienia i scenicznego show przygotowane przez najlepszą firmę w Polsce.
W tych pięknych okolicznościach przyrody zagrali:
Adrians
Alan White
Dancer
Diabolomonte
Domass
Grass
Samuel Wilde
Seb Andre
Alan White
Dancer
Diabolomonte
Domass
Grass
Samuel Wilde
Seb Andre
Gwiazdą tegorocznej imprezy był Robert M.
Plaża, piasek, słońce, zimne piwo, zimne przekąski i muzyka. Czego chcieć więcej. Zawsze można ponarzekać, ale po co. Chociaż house'owe rytmy nie do końca grają w mojej duszy to tegoroczny Lech Summer Night uważam za udany. Zresztą pewnie nie tylko ja ale też kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset osób przybyłych do Nowego Miasta. Na oko trudno było zliczyć, wiem tylko że tłumek pod sceną powiększał się i gęstniał z każdym kolejnym DJ-em grającym na scenie, by osiągnąć apogeum ok. godz. 24 kiedy to na scenie pojawił się artysta dnia, Robert M. Jeśli o artyźmie już mowa to słów kilka. Dla mnie artysta to człowiek, który tworzy. Moja śp. babcia też była artystką bo potrafiła w ciężkich czasach stworzyć coś z niczego na obiad. Natomiast odtwarzanie czegoś co zrobili inni za artystyczne nie uważam, aczkolwiek plus dla Roberta M. za zdolności showmeńskie i precyzję, dobry time'ing i czyste przejścia. Scena jest dla Roberta jak woda, widać i słychać że jako Dj czuje się dobrze. A pewność na scenie jest tym co pozwala artyście sterować ludźmi, sprawiać że będą jedli mu z ręki, podskakiwali gdy artysta im każe i stali nieruchomo gdy każe im stać. Pod tym względem Robert M. jest artystą przez duże A.
Co do reszty Dj-ów to całkiem miło słuchało się grającego przed Robertem M. DJ Grassa oraz po (na chilloucie) Samuela. Obaj panowie są niezwykle normalnymi, przyjaznymi ludźmi - i to także ma znaczenie gdy się ma plakietkę z napisem "ARTYSTA" i występuje się przed ludźmi i dla ludzi.
W całym tym zamieszaniu dobre było też to, że oprócz dobrej zabawy impreza miała cel charytatywny, tzn. urodziwe wolontariuszki zbierały do puszek pieniądze dla czteroletniej Zuzi chorej na porażenie mózgowe. Każdy mógł więc połączyć przyjemne z pożytecznym.
Ogólnie czułam się nieco jak na Audioriver, ale tylko nieco. Ponieważ tam częściej pojawiają się alternatywne brzmienia, a tutaj miałam doczynienia raczej z klasyczną łupanką. O dziwo po kilku ładnych godzinach słuchania tego "łup łup łup, okrzyk, łup łup" i od nowa miałam jeszcze siłę i ochotę na DJ Tiesto w hotelowym pokoju. O dziwno nie śniło mi się też młócenie zboża ani tym podobne czynności rolnicze. Śniło mi się morze. A zatem było OK.
Zapraszamy do GALERII
Tekst i foto: Ewa Kuba.
więcej: www.lechsummernight.pl
reklama