Hey w Krakowie - relacja

Są takie zespoły, na których koncerty idziesz ze spokojem, będąc pewny, że koncert na pewno się uda. Do tej grupy z całą pewnością należy Hey. 14 grudnia w Klubie Studio odbył się koncert tego zespołu.

To mój drugi koncert Hey, po pierwszym nie byłam do końca usatysfakcjonowana, choć tylko ze względu na plenerowe warunki i zbyt dużą ilość spokojnych utworów, które w pewien sposób zdominowały ten wieczór . Drugie podejście na całe szczęście już w pełni zaspokoiło moje muzyczne oczekiwania. Supportem był Skubas, który promował niedawno wydaną płytę „Wilczełyko”. Około godziny 21 na scenie pojawiła się Katarzyna Nosowska wraz z kolegami, co spowodowało gromkie oklaski i okrzyki zachwytu. Koncert rozpoczęto od „Bez chorągwi” , pojawiła się również „Woda” oraz „Co tam?” z najnowszego albumu, na tym oczywiście nie koniec, gdzieś tam przewinął się utwór tytułowy i blisko cały najnowszy album (nie jestem pewna w kwestii utworu „Wieliczka”). Nie zabrakło także kultowego już „Teksańskiego”, „Cudzoziemki w raju kobiet”, „[sic!]” a na zakończenie „Zazdrości”, czym przyznaje, zespół sprawił mi bardzo miłą niespodziankę. Nie zabrakło również coveru „Everybody's Got to Learn Sometime”.

Katarzyna co czas jakiś dzieliła się z widownią swoimi przemyśleniami, między innymi opowiadała o zamiłowaniu swojego syna do długiego snu i jego absencji na zajęciach powodowanych tym faktem, czy też historią utworów. Przyznaje jedna, że aby cokolwiek z tego zrozumieć musiałam porządnie nasłuchiwać, nagłośnienie samego koncertu prezentowało się już lepiej. Jeśli o repertuar chodzi, to duży plus za różnorodność. Sądzę, że opcja - utwór spokojny, utwór dynamiczny w stu procentach spełniła swoje zadanie. Jeśli w jakikolwiek sposób wyobrażałam sobie koncert tej Hey, to właśnie w ten sposób. Nosowska nadal pozostaje dla mnie jednym z najlepszych wokali polskiej sceny i zarazem wiarygodną artystką.

Tekst i foto: Monika Matura

Galeria zdjęć: