Lady Pank w Stodole (relacja)
„Kryzysowa narzeczona”, „Zamki na piasku”, „Vademecum skauta”, „Fabryka małp”. Czy ktoś z czytających te słowa nie zna tych utworów?! Tą czwórką piosenek Lady Pank przywitała publiczność w wypełnionej po brzegi warszawskiej Stodole w niedzielę 17 kwietnia podczas koncertu z okazji swego 35-lecia.
Większość zespołów swoje największe przeboje prezentuje pod koniec koncertów. Grupa dowodzona przez obchodzącego w dniu koncertu swoje 61. urodziny Jana Borysewicza robi to podczas niemal całego występu. Można lubić lub nie (choć mi się to nie mieści w głowie) ten zespół. Nie da się jednak nie docenić jego ogromnego wkładu w historię polskiej muzyki rockowej. Bez krzty przesady można stwierdzić, że ta często niegrzeczna Lady zrobiła jak na polskie warunki wręcz oszałamiającą karierę, a jej repertuar to prawdziwa kopalnia przebojów, niemająca swego odpowiednika wśród twórczości innych polskich zespołów.
Oczywiście apogeum sukcesów grupy przypadło na pierwsze lata jej kariery. Debiutancki album grupy z 1983 r., nazwany tak jak sam zespół, to było prawdziwie „wejście smoka”. Gdyby po nim Panki rozpadły się i nic więcej już nie nagrali, to i tak mieliby swoje stałe miejsce w historii polskiego rocka. Sześć utworów z tej płyty zajęło 1. miejsce na kultowej (zwłaszcza w czasach świetności zespołu) Liście Przebojów Programu 3 Polskiego Radia (o przebojowości grupy świadczyć może fakt, że jeden z tych „numerów jeden” z owej szóstki – „Moje Kilimandżaro” – nie zmieścił się w repertuarze warszawskiego występu). A tych utworów byłoby być może nawet siedem, ale „Tańcz, głupia tańcz” w wyniku różnych zbiegów okoliczności na płycie się nie znalazł i funkcjonował jako niezależny singiel. Wspomniany utwór został oczywiście wykonany podczas warszawskiego koncertu. Był jednym z wielu, w których momentami publiczność zagłuszała szalejącego na scenie Janusza Panasewicza.
Czasem odnosiło się wrażenie, że coś niedobrego dzieje się z mikrofonem wokalisty, lub też akustyka w warszawskim klubie nie jest najlepsza. Nic z tych rzeczy. Po prostu publika była tak głośna. Ale czy można się temu dziwić, skoro na widowni niemal każdy znał każdy tekst?! Bo jak tu nie znać, kiedy Panowie serwowali jeden po drugim takie hity, jak: „Mniej niż zero”, „Wciąż bardziej obcy” (oba, podobnie jak czwórka wymienionych na początku, pochodzące ze wspomnianej debiutanckiej płyty; tekst do całej szóstki napisał Andrzej Mogielnicki – współzałożyciel zespołu), „Tacy sami”, „Zostawcie Titanica” i „Mała wojna” (przedstawiciele płyty „Tacy sami” z 1988 r., którą zespół triumfalnie powrócił po kryzysie wywołanym niesławnym incydentem podczas obchodów Dnia Dziecka we Wrocławiu w 1986 r., a na której za słowa utworów odpowiedzialni byli m.in. Grzegorz Ciechowski, Zbigniew Hołdys i Jacek Skubikowski – wymienieni w kolejności autorzy trzech wspomnianych utworów) czy największego hitu grupy lat 90. – „Zawsze tam gdzie Ty” z nieśmiertelnym tekstem Jacka Skubikowskiego. W tej piosence po słowach „Jeden ciepły krzyk” tradycyjnie muzycy zupełnie przestali grać, a publika dała taki odzew, że cała Stodoła zadrżała. Zespół miał zawsze ogromne szczęście do wybitnych tekściarzy. Przecież oprócz wymienionych już wcześniej pisali dla niego także Marek Dutkiewicz, Jacek Cygan, Bogdan Olewicz i oczywiście Janusz Panasewicz. Tylko ci dwaj pierwsi nie mieli swoich utworów w Stodole.
Jednak równie ważna co teksty, a dla wielu z pewnością ważniejsza jest w wypadku Lady Pank muzyka. A za nią odpowiada przede wszystkim wybitny gitarzysta i kompozytor Janusz Borysewicz. Niesamowite jest to, że on ciągle ma to „czucie” gitary, którym cechował się od początku istnienie zespołu, na którego pomysł założenia wpadł wspólnie z Andrzej Mogielnickim w 1981 r. W Stodole mogliśmy delektować się jego jakże charakterystycznymi i rozpoznawalnymi już od pierwszych dźwięków partiami gitary. Brzmienie Lady Pank jest zupełnie unikalne (oczywiście słychać w nim pewne zapożyczania, np. z The Police) i nie sposób go pomylić z żadnym innym! Warto jednak pamiętać, że Borysewicz jest także całkiem niezłym wokalistą. W Stodole mogliśmy się o tym przekonać choćby podczas wykonanych przez niego wspomnianego „Wciąż bardziej obcy” i „Mała Lady Punk”, czyli utworu, od którego wszystko się zaczęło i któremu zespół zawdzięcza swą nazwę (utwór to efekt współpracy duetu Mogielnicki–Borysewicz przy sesji do albumu Izabeli Trojanowskiej „Układy” z 1981 r.). Wokalnie jednak na pierwszym planie był oczywiście Panasewicz, bardzo dobrze dysponowany 17 kwietnia. Nie tylko głosowo. Charyzmatyczny frontman w trakcie całego występu prezentował nam swoje charakterystyczne sceniczne ruchy, potwierdzając, że łatka polskiego Jaggera nie została mu przypięta na siłę. Zresztą wszyscy muzycy na scenie tryskali energią!
Krzysztof Kieliszkiewicz swoje popisy na gitarze basowej urozmaicał przeróżnymi „wygibasami”, a Krzysztof Jabłoński jak zwykle imponował sprawnością techniczną i dynamiką za perkusją. Obaj panowie mieli też swoje „pięć minut” na popisy instrumentalne. Najpierw zostali sami na scenie, by urządzić swego rodzaju pojedynek na bas i perkusję, a później na placu boju pozostał sam Jabłoński, udowadniając po raz kolejny, że zalicza się do czołówki krajowych perkusistów. Zespołowi towarzyszył jeszcze gitarzysta Michał Sitarski – często wspomagający grupę na koncertach i płytach. W ogóle trzeba przyznać, że większość utworów była dłuższa niż studyjne wersje. Szczególnie słychać to było przy okazji rozbudowanej końcówki do „Vademecum skauta”. W trakcie koncertu Panas wielokrotnie schodził ze sceny, a w tym czasie wszyscy instrumentaliści z Borysewiczem na czele prezentowali jedną z wizytówek zespołu – jakże rozpoznawalne brzmienie. Sam „Jan Bo” także miał oczywiście okazję do swoich wirtuozerskich popisów.
Warto jeszcze odnotować jedną ciekawostkę. „Zostawcie Titatnica” poprzedził bowiem wstęp kojarzący się raczej z elektroniczną muzyką taneczną niż rockiem. Jest to jednak pozostałość po albumie „W transie” (1997 r.), będącym pomysłem innego stałego współpracownika zespołu Wojciecha Olszaka. Na tej płycie zespół przedstawiał swoje przeboje w aranżacjach ocierających się wręcz o techno!
Wróćmy jednak do koncertowego repertuaru, bo ten z okazji rocznicowego występu był chyba najważniejszy. Tym bardziej, że występ poza obchodami 35-lecia zasłużonej formacji miał jeszcze jeden cel – promował wydany 15 kwietnia najnowszy album grupy „Miłość i władza”. W Stodole zostały zaprezentowane utwory składające się na jego tytuł, oba z tekstami autorstwa Wojciech Byrskiego. O ile „Miłość” ma moim zdaniem wszelkie walory potrzebne do tego, by dołączyć do największych przebojów grupy z XXI wieku, o tyle „Władza” na tle innych klasyków polskiego rocka prezentowała się jak ubogi krewny. A skoro już przy twórczości zespołu w XXI wieku jesteśmy, to warto odnotować, że publiczność w Warszawie mogła usłyszeć pochodzące z tego czasu przeboje „7-me niebo nienawiści”, „Stacja Warszawa”, „Wenus, Mars” i „Strach się bać”. Na koncercie mogliśmy szaleć też przy takich hitach znanych każdemu, jak „Sztuka latania”, „Jak igła”, „Marchewkowe pole” czy „Nie wierz nigdy kobiecie”. Ten ostatni pochodzi wprawdzie z repertuaru Budki Suflera, ale autorem słów jest Mogielnicki, muzyki zaś Borysewicz – swego czasu gitarzysta Budki (oraz Romuald Lipko). Należy bowiem przypomnieć, że Andrzej Mogielnicki poznał się z Borysewiczem przy okazji pracy nad płytą Suflerów „Za ostatni grosz” (wydanej w 1982 r.). Wtedy też powstał pomysł na wspomniany utwór (nie znalazł się on jednak ostatecznie na płycie, zamieszczono go dopiero na jej reedycji w 1996 r.). Dlatego Lady Pank do dziś wykonuje go na swoich koncertach.
Zasadniczą część koncertu zakończyło wspomniane „Mniej niż zero” – dla wielu największych hit grupy. Na bis zostały zaś zaprezentowane utwory z płyt „Na na” (1994 r.) i „Łowcy głów” (1998 r.). Moim zdaniem, najlepszych albumów Lady Pank z lat 90. Z tego drugiego usłyszeliśmy piękną balladę „Znowu pada deszcz” – z najlepszym moim zdaniem tekstem popełnionym przez wokalistę zespołu. Płyta „Na na” (na której Panasewicz zadebiutował jako tekściarz) reprezentowana była zaś przez „Na co komu dziś” i zagrany jako przedostatni kawałek utwór tytułowy (oba autorstwa Bogdana Olewicza). W tym miejscu warto wspomnieć, że to właśnie od płyty „Na na” trwa nieustanna i owocna współpraca duetu Panasewicz–Borysewicza z Jabłońskim i Kieliszkiewiczem. Na pożegnanie Panowie zaserwowali nam jeszcze „To jest tylko rock and roll” (jedyny o dziwo przedstawiciel na koncercie drugiej płyty zespołu „Ohyda” z 1984 r.), po którym poprosili zachwyconą i wzruszoną publiczność o pamiątkowe wspólne zdjęcie z perspektywy sceny. Nic dodać, nić ująć.
Tekst: Michał Bigoraj
Zdjęcia: Katarzyna Stańczyk, dzięki uprzejmości klubu Stodoła