WYWIAD: Ryszard Peja Andrzejewski

"Kilku dźwiękowców dostało ode mnie w mordę po koncercie." Autor: Piotr Bartosiuk • 21 czerwca 2016
21 czerwca 2016 12:00
Piotr Bartosiuk

Aby zdobyć ten wywiad trochę się napracowaliśmy. Nic dziwnego, bo poprosiliśmy o niego osobę, która w świecie polskiego hip hopu jest żywą legendą i jak sam siebie nazywa - weteranem.

Ryszarda Andrzejewskiego nie trzeba za bardzo przedstawiać. Każdy kto choć trochę zajmuje się muzyką słyszał jego główny pseudonim artystyczny, jego muzykę, ale także i wybryki pozasceniczne. Prawdopodobnie ma więcej wrogów niż przyjaciół, ale pewnie dlatego odniósł taki sukces. Peja, bo o nim mowa wydał niedawno swój najnowszy krążek nazwany "DDA", który nagrał wspólnie z elbląskim DJ'em Zelem. Ale nie rozmawialiśmy wyłącznie o tej płycie. Nie chcieliśmy kolejnego nudnego wywiadu o planach na przyszłość i beefach z artystami. Chcieliśmy poznać jego warsztat, podstawy pracy w studio i podejście do pracy z producentami. Rozmawialiśmy także o sprzęcie wykorzystywanym przy nagrywaniu płyt, o riderze koncertowym i sposobie rejestrowania zwrotek na "na trzy". Wróciliśmy także do roku 1995 i słynnego spotkania z Icem T na sopockiej scenie.

Zapraszamy do lektury.

 

Piotr Bartosiuk: Artyści często zwracają uwagę na to, że kolejna ich płyta będzie oldschoolowa, klasyczna, back to basics itd. Powiedz mi jak bardzo oldschoolowa może być warstwa muzyczna na nowych płytach? Czy można nagrać klasycznie brzmiącą płytę na nowoczesnym sprzęcie jedynie emulującym stary sprzęt? Nie myślałeś kiedyś żeby nagrać naprawdę oldschoolową płytę na sprzęcie z tamtych lat? :)

Ryszard Peja Andrzejewski: Nie do końca wiem, jak działają inni, czasem przeczytam wywiad, który szczególnie mnie zainteresuje i rzeczywiście często twórcy zachwalają nowe dzieła w tym i ja. Czy każdy z twórców ma ciśnienie na old school? Nie sądzę. Ja na ten przykład zrobiłem kolejny ciepły brzmieniowo album na klasycznych bitach. Na takiej muzie się wychowałem, w tej stylistyce czuję się najlepiej, a czy jest to old school trudno powiedzieć. Każdy ma swój old school i wiąże się to z nagraniami przy, których się kształtował. Jeśli miałbym robić płytę old schoolową w oparciu o swoją muzyczną drogę musiałbym brzmieć trochę jak LL Cool J i to ten naprawdę wczesny lub Kool Moe Dee czy choćby PE (Public Enemy - przyp.red.) i Run DMC.

W Polsce dla wielu to ja jestem old school z racji stażu scenicznego. I być może brzmienie oraz podejście jakie prezentuje jest z dawnych lat. Inspirują mnie wczesne lata dziewięćdziesiąte, więc młode to nie jest. Ale nie robię old schoolowej muzyki w odniesieniu do rozumienia i postrzegania starej szkoły przez pryzmat tego czym old school nazywam. Nie będę sięgał po stare graty Rolanda, z charakterystycznymi brzmieniami perkusyjnymi. Groveboxa użyłem ostatnio w roku 2000. Nie robię w ten sposób muzyki, bo nie chcę brzmieć jak w tamtych czasach. Wolę „golden erę”, bo to brzmienie przez swoją uniwersalność, jest również popularne i w naszych czasach. Dlatego nadal słucham pierwszych płyt Nasa, Wu Tang i KRS-One’a. Wracając do korzeni mam na myśli bardziej podejście do hip hopu, jako kultury, oddanie hołdu twórcom, kultywowanie tradycji. To jest niezmienne i jeśli to old schoolowe podejście to jestem old schoolowcem (śmiech). Brzmieniowo natomiast nadal będę starał się wnosić poza jakością coś swojego, niepowtarzalnego na ile to możliwe.

Wracając do sprzętu. Ostatni album nagrałem na analogowym stole, i mikrofonach. Był pomysł, żeby nagrać to na taśmowy magnetofon ale posłużyliśmy się komputerem.

 

 

5 lat temu, w jednym z filmików ze studia La Bomba podczas przygotowań do Reedukacji, rozmawiacie z O.S.T.R.'em o nagrywaniu "na raz, na trzy". Opowiadasz, że ostatni raz w ten sposób nagrywałeś u Cameya. Możesz wytłumaczyć o co w tedy dokładnie chodziło i jaki masz ulubiony sposób na nagrywanie zwrotek? Czy Twój sposób nagrywania cały czas ewoluuje? Czy można rozwijać się w tym aspekcie?

To „na raz” lub na „trzy” odnosi się do ilości oraz sposobu rejestrowania ścieżek wokalnych. Na „trzy” to po prostu trzy razy nagrywany wokal, który ustawiasz w bardzo prosty sposób. Jeden wybierasz jako główny na 100 procent, a dwa pozostałe dajesz na lewo i na prawo odpowiednio ciszej według uznania. Efekt jest naprawdę zadowalający. Taki zabieg stosuje na co dzień wielu artystów nie tylko rapowych. Można powiedzieć, że w ten sposób ostatni album nagrałem 3 razy (śmiech). A są utwory, do których wykorzystałem po pięć czy siedem takich samych ścieżek. Nagrywając w ten sposób nie chcę wracać do „wbijania” tylko jednego wokalu. Uważam się raczej za średniego wokalistę. Mam słaby i zniszczony głos, który nie podoba mi się emisyjnie. Znacznie lepiej mi słuchać siebie pełniejszego, bardziej szlachetnego, właśnie dzięki dodatkowym partiom. Zabieg czasochłonny, ale opłaca się. Ewoluować można zawsze czy to przez technikę czy przez tekściarstwo. Każdy z nas próbuje być jak najlepszy. Bo jesteś tak dobry jak Twoja ostatnia płyta nieprawdaż?

 

Pomijając renomę studiów nagrań czy mógłbyś nagrywać na czymkolwiek? Czy wyposażenie studia ma dla Ciebie jako MC jakiekolwiek znaczenie? Czy po tylu latach zdałeś sobie sprawę, że Twój głos najlepiej brzmi na takim lub innym mikrofonie?

Wyposażenie nie jest bez znaczenia. Na początku wystarczył mi mikrofon wbudowany w kaseciaka typu „jamnik” i już czułem się kreatywnym twórcą (śmiech). Jednak dziś… Nie oszukujmy się. Mam 40 lat i przywykłem do komfortu. Jestem za stary, żeby się mobilizować na przetrwanie w warunkach, które wręcz przeszkadzają mi w pracy twórczej.

Praca w studiu musi być przyjemna. Subtelny, oszczędny klimat, higiena, dobre oświetlenie, pomieszczenie gdzie można wygodnie zasiąść, wypić kawę. Nie musi być wazonów z kwiatkami i półnagich modelek. Ale powinno być ciepło i przytulnie. Jeśli studio przypomina pracownię wujka Staszka z garażu, łapię alergię na to miejsce, na rap, na wszystko. Jeśli realizator nie współpracuje ze mną to nic z tego nie wyjdzie. Mam dość zbierania się w garść i powtarzania sobie – potrafisz, Rychu potrafisz w każdych warunkach, to kwestia adaptacji. Pierdolę. Całe życie musiałem uczyć się sztuki adaptacyjnej. Dziś już nie chcę. Jeżeli nie poświęcasz mi uwagi, masz to gdzieś, czekasz tylko, żeby odbębnić w umówionym czasie potrafię się zniechęcić. Jeśli jesteś źle udźwiękowiony, a realizator tłumaczy, że nie może z tym nic zrobić i prawdopodobnie jesteś głuchy już do niego nie wrócę. Choćbym miał to studio pod samym nosem.

Praca w nowym studiu dała mi nowe możliwości, bo po pierwsze na nowo w siebie uwierzyłem, nagrywając praktycznie wszystkie zwrotki na tzw. setkę (bez cięć, edycyjnych) zachowując energię na następne rzeczy, a przede wszystkim dobry nastrój, bo autentycznie się dobrze bawiłem. Nie udusiłem się przy rejestracji wokalu, płuca dostarczały tyle tlenu ile potrzebowałem. W dodatku część materiału nagrywałem ze spuchniętym gardłem, często jako wokalista miewam stany zapalne. W tym przypadku nic mi nie przeszkodziło.

Przed sesją właściwą zrobiłem sesję testową na 3 mikrofonach pojemnościowych (w tym jeden z tych na którym pracuje np. Jay-Z). Koleś ze studia poświęcił 10 godzin pracy, żeby rozkminić sposób realizacji wokalu do hip hopu, którego na co dzień nie rejestruje. Dodam, że nie wziął za te pierwsze godziny ani grosza. Dobry realizator po drugiej stronie, pełna współpraca i szacunek plus wyraźnie odczuwalny support z jego strony, pokierowanie mną w połączeniu z profesjonalnym sprzętem pozwalają mi stwierdzić, że nie czułem się nigdzie tak dobrze od lat jak na moich starych, dobrych Jeżycach. Praktycznie przeżywałem tą sesję jakbym nagrywał pierwszy materiał studyjny w życiu. I za to dziękuję ludziom, z którymi miałem przyjemność pracować. Bo stary nowy Rychu ma się dziś dobrze.

 

 

W jednym z wywiadów Decks opowiadał, że podczas nagrywania utworu lubisz mieć wszystko pod kontrolą, do ostatniej chwili. Wiem także, że potrafisz tworzyć swoje bity. Jak bardzo ingerujesz w jego bity lub bity innego producenta? Czy jednak warstwę muzyczną pozostawiasz fachowcom, a ty skupiasz się na tekście i patrzysz na bit globalnie?

Tak to prawda. Jestem od zawsze producentem wykonawczym wszystkiego pod czym się podpisałem. Na wszystkie nasze wspólne płyty wybierałem szkice bitów z paczek, które Darek mi przesyłał. Przykładam szczególną wagę do brzmienia bębnów. Sam wiele lat je produkowałem klejąc niezliczoną ilość pętli. Dlatego bardzo często ingerowałem w „darkowe pętle” perkusyjne wyrzucając co rusz stopę lub werbel. Musicie wiedzieć, że odpowiednio dobrane instrumenty perkusyjne to połowa sukcesu w produkcji muzycznej jaką jest hip hop.

Więc albo proponowałem inne instrumenty, które wymienialiśmy do skutku albo zajmował się tym wrocławski producent Magiera, który oprócz wymiany stóp czy werbli, miksowania tych pętli, miksował całość dogrywając wraz ze swym długoletnim partnerem z White House Records – LA różne muzyczne smaczki. Bas, klawisze, elektroniczne dogrywki, ozdobniki, dodatki. Zajmowali się też często rozwijaniem motywów sampli, których użył Darek. Robili z tego naprawdę nową jakość zarówno muzycznie jak i brzmieniowo. Recenzenci często wytykali nam ten tunning White House’ów zarzucając brak własnego brzmienia. WHR od zawsze byli dobrymi duchami naszego brzmienia z pod znaku SLU. Jeśli mogli nam pomóc i zespół na tym zyskiwał dlaczego nie mieliśmy tego robić...?

Gdybym miał większy skill produkcyjny nie porzuciłbym beatmakingu, samplingu i skreczu. Wszystkim tym się przecież kiedyś zajmowałem. Wyprodukowałem pół płyty Medi Topa, praktycznie dwa albumy SLU wydane u Cameya, ponad połowę „Na legalu?” i cały album Ski Składu. Ostatnie rzeczy, które robiłem były z albumu N.O.J.A. Jednak wszystko to miksowali ludzie z White House. Przy części z tych rzeczy byłem obecny przy części nie.

Dziś jadę na fazę końcowego miksu czuwając nad głośnością zmiksowanego już wokalu (oczywiście według moich wytycznych) i osadzeniu go w produkcji muzycznej. Sam kiedyś miksowałem jedną z naszych płyt i nie wyszło to dobrze. Jeśli nie potrafię zmiksować porządnie i samodzielnie całego podkładu nie mogę nazywać się producentem. Bo producenta charakteryzuje własne, niepowtarzalne brzmienie. Ale zdaję sobie sprawę, ze wielu producentów daje wszystkie swoje rzeczy finalnie np. do takich ludzi jak Deszczu czy Marek Dulewicz i to oni miksują te ich produkcje. Ja nie mam kompletnie z tym problemu, ale wycofałem się z produkowania muzy uznając, swoją wtórność. Chciałem się rozwinąć jako rapper. Tylko ludzie pokroju O.S.T.R.'a czy Kroolika Underwood'a potrafią robić kilka rzeczy na raz i chwała im za to. To piekielnie utalentowani ludzie. Oczywiście teraz po muzycznym rozstaniu z Decksem coraz częściej myślę o powrocie do robienia bitów. Przede wszystkim dlatego, że sprawiało mi to dużo radości. Sam digging, zgrywanie sampli, ich edycja, przetwarzanie to super zabawa.

 

Kiedyś VNM i Ostry także mówili o tym, że jarają ich potrójne, poczwórne rymy, że chcą wchodzić na wyższy level rymowania. Jak jest u Ciebie?

Też się tym jaram, ale pisząc tekst jestem tak pochłonięty zawartością merytoryczną, iż nie potrafię w tym samym momencie być tak precyzyjnym rzemieślnikiem. Wena przesłania wszystko (śmiech). Musiałbym jakieś warsztaty najpierw odbębnić z pisania podobnych słów, rymów. Cenię bardzo takich artystów, bo są kompletni. Gorzej, iż słuchacz, który zwariował na temat poczwórnych czy potrójnych próbuje dyskredytować tych, którzy jadą na pojedynczych. Paradoksalnie uważam się bardziej za rzemieślnika niż artystę, więc powinienem bardziej mieć bardziej techniczne podejście do sprawy. A jednak chodzę z głową w chmurach (śmiech). Z perspektywy czasu śmiało mogę stwierdzić, że technicznie też bardzo się rozwinąłem. Wystarczy posłuchać starszych rzeczy. Nie zamierzam na tym poprzestać. Rap to sztuka i chcę być jej częścią.

 

[img:3]

 

Jak wygląda Wasz rider koncertowy? I jakie są ewentualne odstępstwa od wymaganego sprzętu? Macie na swojej liście coś ciekawego, jak na przykład srebrne sztućce Jaya Z czy 7 karłów Iggiego Popa? :)

Nie ma srebrnych sztućców i karłów. Jest za to zakaz wystawiania alkoholu w garderobie, który podawany jest jedynie na specjalne życzenie. Poza tym chyba wszystko w standardzie.

Pomieszczenie musi być czyste i ogrzane, zawierać łazienkę i prysznic, choć rzadko z nich korzystamy. Jedzenie i picie też bez szaleństw, raczej średnia europejska (śmiech). Kategorycznie nie może nikt do mnie wchodzić tuż przed koncertem. Jest to o tyle trudne, iż organizatorzy często chcą przedstawić członków rodziny, przyjaciół i sponsorów. Jeśli są pod wpływem alkoholu mogą czasem nie za dobrze wspominać zrobienie wspólnej foty, bo najebany delikwent w mojej garderobie to jak wniesiony alkohol pomimo zakazu, kapujesz? (śmiech).

Rider nie pokrywa się zawsze z tym czego sobie życzymy. Jeśli natomiast te graty brzmią to jest ok. Jeśli nie jest ok., wtedy powołamy się na zapis o karze umownej za niedopełnienie zobowiązań wynikających z rideru. Oczywiście kara jest finansowa. Nie jestem typem skurwysyna, który kończy koncert w połowie i nie wraca na scenę, bo coś nie działa. Jednak jest to niesamowicie frustrujące kiedy nie możesz zrobić czegoś prostego, bo ze względu na zaniedbania organizatorów lub samego klubu ta prosta rzecz jest ponad Twoje siły. Są dni, że nie pomogą nawet własne mikrofony czy ucho. Nawet nasz dźwiękowiec był często bezradny. Bo po pierwsze musiał użerać się z klubowym dźwiękowcem i złotą rączką od wszystkiego w jednym albo rzeczywiście z gówna bata nie mógł ukręcić i tyle.


Jaki macie klucz przy układaniu tracklisty na koncert? Czy wystarczy przed trasą ułożyć jeden set i grać go na każdym koncercie?

To zależy. Zdarzy mi się powtórzyć set listę kilka razy z rzędu. W pewnym momencie ulega ona modyfikacji. Jeśli sztuka jest pełnym samograjem wtedy na sali prób dochodzą kolejne elementy układanki, które albo zastępują ograne do wyrzygu utwory albo poszerzają repertuar. Wiadomo, że najwięcej spiny jest po premierze, bo pierwsze 10 koncertów nadaje się na śmietnik. Traktujemy je jako dotarcie. Dobrze jest wtedy wybrać miejsca, w których trudniej o rozgłos. Wtedy jest mniejszy przypał z wpadkami, które rejestrują namiętnie wszelcy youtuberzy albo pospolici słuchacze (śmiech).

Oczywiście są dni gdzie próby wychodzą lepiej niż koncerty i wtedy nie analizujemy tego dłużej niż 2 godziny po koncercie. Kac jest spory, ale motywacja nie spada, podwaja się. Następnego wieczoru chcemy sobie wszystko wynagrodzić. Z reguły się udaje. Obecnie bardzo łatwo wykonuje mi się nowy materiał. Moje trzeźwe życie chyba zaczyna procentować (hahaha co za dobór słów), bo pamiętam teksty już w studiu, a po nagraniu mogę je wykonywać bez większych przeszkód live. Są dni kiedy siadam z DJ’em Rinkiem na próbie czy w pokoju hotelowym i kombinujemy tak, żeby rozpierdol był jak największy. Dlatego uczę się niezliczoną ilość zwrotek na zapas, żeby móc spontanicznie coś dodać od siebie. Bywa tak, że zmieniam set listę bo zwyczajnie pomijam omyłkowo jakiś kawałek i przypominamy sobie o tym dopiero na koniec. Staram się, aby te set listy systematycznie były wymieniane, żeby nie grać, wciąż tego samego. Finalnie łapię się na tym, że nadal jest sporo kawałków „martwych” – takich, których nie mamy czasu wprowadzić do repertuaru. I to z różnych przyczyn. Mogą być zbyt niszowe, zbyt spokojne albo zbyt trudne technicznie do odegrania. Albo są po prostu gorzej przyjmowane niż inne.

 

 

Bardzo dużo (jeśli nie najwięcej wśród polskich hip hopowców) jeździcie po Europie. Zapewne gracie tam głównie dla Polaków, ale jak odbierają Wasze koncerty osoby spoza Polski? Czy zdarzyło się Tobie rozmawiać o swojej muzyce z przypadkowymi fanami zza granicy? Co mówili?

To blisko 200 koncertów zagranicznych. Polaków jest wszędzie dużo i chętnie przychodzą na te koncerty. Wielu też wpada po prostu na polską imprezę, ale staramy się przyciągnąć stricte hip hopową, naszą publikę. Bywa też tak, że są na naszych koncertach tubylcy. Tak się dzieje w Rotterdamie i Hadze, w Oslo i większości niemieckich miast: Hamburgu Berlinie czy Frankfurcie. Jest to ciekawe doświadczenie. Najciekawiej jest jak jedziesz zagrać typowo za granicę nie dla Polaków np. na Litwę czy do Czech. To spore wyzwania, nie chodzi o barierę językową a o skalę popularności. Na szczęście w tych krajach dosyć nas kojarzą i przyjęcie jest zbliżone do tego w polskich miastach. Na prawie każdym koncercie są ludzie z zagranicy, którzy podchodzą do nas po wszystkim i mówią coś w stylu: „Niewiele z tego zrozumiałem/am, bo nie znam waszego języka, ale świetne show, super ekspresja i zajebiste flow”. I wtedy jest mi naprawdę miło, bo zdarzy się, że czasem polski słuchacz nie do końca potraktuje cię fair. Często wiele tragikomicznych sytuacji przydarza nam się na tych zagranicznych koncertach dla rodaków. Głównie w UK. Zbyt duża nostalgia, frustracja. I sporo alkoholu. Taka publiczność to naprawdę niezła bomba zapalająca (śmiech). Czasem agresja unosi się w powietrzu. Trzeba mieć silną psychę i jak to się mówi jaja ze stali, żeby nad wszystkim zapanować. Ale od tego są właśnie weterani (śmiech).

 

W tym pytaniu chciałbym pominąć wydarzenia zielonogórskie. Powiedz mi jaki najgorszy koncert się Wam przytrafił, o co chodziło? Zakładam oczywiście, że się odbył.

Nie będę przytaczał szczególnych przypadków, choć i takie bywały. Najgorszy to taki, gdzie sobie nie radzisz. Jeśli nie czujesz się sobą na scenie. Nie potrafisz złapać luzu. Nie potrafisz zapanować nad zmęczeniem lub stresem wynikającym na przykład z ograniczeń sprzętowych. Monitory odsłuchowe praktycznie nie działają, niewiele słyszysz, wydzierasz się mając świadomość, że niewiele z tego leci na froncie. Łatwo się wtedy wkurwić i zdekoncentrować, możesz to przypłacić wpadkami tekstowymi, nie zgrywasz się z DJ’em. Jesteś jakby obok wykonu. Nie jesteś jego częścią. Ty swoje, sprzęt swoje, publika swoje.

Często na scenie toczymy prawdziwy bój nawet przez większość czasu koncertowego tylko po to, żeby słuchacz naprawdę to poczuł. I po koncercie okazuje się, że oni wszystko elegancko z przodu słyszeli, a Ciebie napierdala głowa, gardło, wszystko kurwa, bo czujesz się jak po sparingu jakimś. Najbardziej wkurwiają mnie wtedy organizatorzy i dźwiękowiec, którzy potrafią rzucić w powietrze: „Na froncie wszystko było słychać super koncert”. Na froncie ok. Ale co kurwa miał oznaczyć ten burdel na scenie? Ten brak dźwięku, czegokolwiek? Myślę, że nieraz technicy nie przykładają się zbytnio, ponieważ po prostu olewają temat. Nie traktują nas jak muzyków, więc nie zachowują się profesjonalnie. Nie wiedzieć czemu jeśli prosisz ciut ciszej wokal lub muzę w odsłuchu zdejmują ją do zera. Jeśli prosisz ciut głośniej przesterują w chuj aż uszy więdną i wtedy zaczyna się jazda na maxa. Nie ukrywam, że kilku dźwiękowców dostało ode mnie w mordę po koncercie. Paru nie uścisnąłem dłoni już po wszystkim. Jeśli zdarzy się, że przyjdzie przeprosić, mówię mu: spoko – kasę na lekarza zostaw na stole. Niestety jeszcze żaden nie zachował się honorowo (śmiech).

Najczęściej staram się nawiązać dobry kontakt z obsługą, nie tylko dźwiękowcami. Jestem miły dla wszystkich. Od bramkarzy po barmanki i cały personel w klubie. Uważam, że tak trzeba, bo szacunek należy się każdemu bez względu na wykonywaną pracę. Jednak nigdy nie wiesz jak odpłaci Ci koleś, który siedzi za stołem. Może nie lubi tego co robisz albo personalnie ma coś do Ciebie. Tego się nigdy nie dowiesz. Dowiesz się za to najczęściej, że to on się zna na swojej robocie a nie Ty. Choć często są w błędzie (śmiech).

Wszystko inne to mały pikuś. Od najebanych fanów wskakujących na scenę, po moje najebane wykony, których zdarzyło się nawet nie zapamiętać, bo to czasy bardzo odległe. Wszystko to traktuję z przymrużeniem oka. Od fatalnego dźwięku nie ma nic gorszego, nawet zadymy podczas koncertów stawiam wyżej niż chujowy sound. Nie popieram przemocy na imprezach masowych o charakterze muzycznym, ogólnie nie popieram przemocy, ale nawet, jeśli się taka przydarzy jest to mniejsze zło niż zła obsługa. Przynajmniej dla mnie, bo poszkodowani mogą z tym polemizować. Również dźwiękowcy, którzy wyłapali liścia (śmiech).

Tylko kilka koncertów w ciągu ponad 20 lat zostało przerwanych i to głównie pod koniec. W Detroit wkroczyła policja powołując się na czas, który dobiegł właśnie końca. Właściciel klubu nie miał dalszej zgody na kontynuację. Całe szczęście dla mnie, bo noc wcześniej mocno imprezowałem w Chicago, a potem cały dzień jechałem busem do tego Detroit i czułem się jak trup. Ostro wtedy piłem i myślałem, że na scenie po prostu zdechnę (śmiech). Koncert w Toronto też chyba zakończył się nieco szybciej. Ktoś z publiki poczęstował dźwiękowca butelką w łeb. Sprawa wyglądała dość poważnie. Ze dwa razy trzeba było przerwać ze względu na burzę, kiedy graliśmy w plenerze. I raz na stadionie miejskim prezydent miasta odciął nam prąd po godzinie 22:00 powołując się na cisze nocna. Chuj nie prezydent i tyle (śmiech). Było i tak, że dwie grupy kibicowskie urządziły sobie pod sceną w samym środku koncertu prawdziwą ustawkę. Ochraniacze na szczęki i te sprawy. Zrobił się młyn, wlecieli na siebie na hurra. Trwało to dosłownie krótką chwilę, po czym się rozproszyli. Pamiętam jednego z nich, który przechodząc bardzo blisko sceny, pozdrowił mnie i skwitował „spoko koncert Rychu” (śmiech). No rzeczywiście było całkiem spoko. Akurat podczas tego koncertu totalnie straciłem głos, nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Cały repertuar praktycznie zagrał za mnie Gandzior. Pozdrawiam Piotra.

 

Idealny koncert to…

Dobra set lista, zero wpadek, energetyczna, współpracująca publika, brak napięcia, zgranie ekipy i pierwszy rząd obowiązkowo z dziewczynami. To zawsze podwójna motywacja (śmiech). Obecność dziewczyn w pierwszych rzędach to sygnał, że ekipa wciąż jest topowa. Nieraz bywało, że stawałem dosłownie na głowie i gówno się działo. A nieraz wchodzisz na pełnym zmęczeniu któryś dzień pod rząd i potrafisz wykrzesać z siebie nieludzkie pokłady energii. Bo publika zostawiła na koncercie serca i gardła. Dosłownie. Jak nie odpłacić im tym samym?

 

[img:2]

 

Kameralny klub czy wielka festiwalowa scena? Dlaczego?

Zależy. Kameralny klub to zawsze full contact innymi słowy adrenalina. Lubię dorzucić na scenie punkową energię, skoki ze sceny, nieprzewidywalne, czasem nieobliczalne zachowania (śmiech). Festiwale bardzo wygodne. Daleki bufor, duża scena i to właśnie dla mnie największy dyskomfort. Bo niby słyszę głośny zaśpiew i widzę ręce w górze, ale nie widzę twarzy. Nie mogę wyczytać z nich emocji, które potrzebne mi są żeby się rozgrzać. Z czasem oczywiście łapię napęd i lecę jak trzeba. Festiwalowa publiczność to naprawdę niezłe narzędzie. Jeśli jesteś prawdziwym mistrzem ceremonii jak zdefiniowano MC, to potrafisz z ludźmi czynić niemalże cuda. Małe kluby też dają niesamowitą energię, równie mocną co te większe. Jeśli masz dobry dźwięk i niezłe światło możesz być nawet bogiem przez te 2 godziny (śmiech). Reasumując – dla mnie lepiej klub, ale niekoniecznie mały.

 

Pamiętamy legendarny już występ u boku Ice-T w 1995 roku. Dzisiaj kiedy przyglądamy się Twojej historii wydaje się, że to mógł być punkt zwrotny w Twojej karierze, a na pewno coś co wywarło na Tobie i na fanach ogromne wrażenie. Coś w rodzaju namaszczenia. Tak to odbierasz? Opowiedz nam o kulisach tego wydarzenia. Jak bardzo ten moment Cię zmienił? Czy w ogóle zmienił? Czy kiedykolwiek później czułeś się podobnie na scenie? Czy to wydarzenie było istotne dla Ciebie z punktu widzenia dzisiejszego Ryśka?

To był punkt zwrotny. Swego rodzaju impuls. Słowa, którymi obdarował mnie sam Ice-T będący wtedy na gangsta rapowym totalnym topie! Stary, byłem w strasznym szoku. Całe szczęście zachowałem resztki zimnej krwi i zrobiłem co trzeba, choć nie da się ukryć wykon był bardzo emocjonalny (śmiech). Myślę, że wtedy jeszcze nie miałem za wielu fanów. Po powrocie z Sopotu przystąpiliśmy do rejestracji pierwszego studyjnego demo, sklejonego na 8 ścieżkowym magnetofonie kasetowym Tascam. Ale fakt, że wydarzenia z koncertu przyspieszyły nieco nasze ruchy.

Jeszcze w 94 roku graliśmy jakieś rzeczy i to w lokalnych programach TV, udzielaliśmy wywiadów w radiach, ale dopiero rok później ruszyliśmy do pracy. Tamtych uczuć raczej już nigdy nie da się odtworzyć czy porównać z innymi wydarzeniami. Choć kilka lat temu udało mi się poczuć te same emocje, kiedy w dokładnie ten sam sposób pojawiłem się na scenie warszawskiej Stodoły podczas koncertu jednej z moich najważniejszych rapowych ekip – Public Enemy. Tam też był wykon i to freestyle. Mega spontan i mega rzecz, jeśli chodzi o mnie, bo darzę ich od zawsze dożywotnim szacunkiem za całokształt. Te obie opcje wynikały z zagajenia muzyków w stylu: Czy są tu jacyś raperzy? Wtedy po prostu trzeba się zgłosić no i oczywiście być w odpowiednim miejscu (śmiech). Flavor Flav z PE zawołał mnie na scenę bo wiedział, że mam tatuaż z ich logo. Widać, takie rzeczy są ważne dla muzyków. Ja również z szacunkiem podchodzę do ludzi, którzy noszą na skórze nazwę mojej załogi lub mój portret. Takie rzeczy zobowiązują.

Kilka fajnych momentów na pewno jeszcze przeżyłem. Na przykład kiedy spotkałem się z Fat Joe w Poznaniu w 2007 roku. Pojechaliśmy na wywiad do radia, coś zjeść, Joe chciał jeszcze namalować gdzieś graffiti i przejść się do klubu. Malowania nie było, ale pojechaliśmy na balety. DJ’e w klubie dobrze wiedzieli o naszych planach więc kiedy schodziliśmy na dół po schodach na salę taneczna wypełnioną ludźmi po brzegi towarzyszył nam akurat jego najpopularniejszy utwór („Lean Back”). Kiedy tak schodziliśmy autentycznie miałem ciary, bo co innego słuchać kawałka lub oglądać klip, a co innego jeśli takie rzeczy dzieją się w realu (śmiech). Fat Joe był wtedy w trakcie beefu z 50 Cent’em, ale bardzo fajnie znosił odgrywane numery swojego oponenta bujając delikatnie głową. Bardzo z klasą jak dla mnie.

 

 

Wracając do Ice T. Kiedy byłem w 2008 roku w Nowym Yorku zauważyłem plakaty koncertowe Body Count. W dodatku koncert odbywał się w polskiej części Brooklynu. Będąc w środku zagadałem z ludźmi Ice’a i to nie na temat wydarzeń z przed lat w Polsce. Porozmawialiśmy jego twórczości oraz twórczości całej westcoastowej sceny. Zostałem wtedy zapytany czy czasem nie wychowywałem się z nimi w South Central Los Angeles po czym tour menager wręczył mi VIP passy dla wszystkich, z którymi przyszedłem na koncert. Dopiero wtedy podbiłem do Ice’a z bajerą o sopockim koncercie, podziękowałem mu za tamte chwile, pokrótce opisując swoją historię. Fajnym akcentem było to jak powiedział „Ale wiesz, że Liroy jest moim ziomkiem?” Zaśmiałem się i odpowiedziałem, że wiem, że również ze od dawna mamy pozytywne relacje etc. Zostaliśmy na koncercie, po koncercie popiłem ostro z Erniem C (gitarzysta BC). Na drugi dzień ku mojemu zaskoczeniu zadzwonił do mnie menager klubu z pytaniem czy nie chcę z nimi zagrać, bo grają drugi koncert. I tak oto wykonałem na brooklyńskiej scenie partie wokalne do kultowego utworu Body Count „Cop Killer”. Stary, to były jakieś jaja. Takie rzeczy nie zdarzają się dwa razy. To było naprawdę niesamowite przeżycie. Tym bardziej, że na drugi koncert przybyli Polacy zachęceni wyklejonymi na szybko plakatami. No i mam taki plakat, na którym są nasze zdjęcia: Ice T i Peja razem na jednej scenie i, że zapraszamy serdecznie (śmiech). Można się w takiej sytuacji naprawdę dobrze poczuć. Uwierz mi, że dla każdego fana tego typu spotkania są naprawdę wyjątkowym przeżyciem. No bo, jak nie przeżywać, kiedy poznajesz swoich idoli i mentorów z czasów kiedy wchodziłeś w tą muzę. W dodatku kiedy nagrywasz z nimi utwory na swoje własne, autorskie projekty czujesz się po prostu mega szczęśliwy.

 

Kolejna Twoja płyta jest oparta tylko na bitach elbląskiego DJ’a Zela. Wcześniejsza tylko na bitach WHR. Dlaczego taki patent na płyty? Czy to jedyny sposób na spójność, ujednolicenie płyty Twoim zdaniem?

Zdecydowanie chodzi mi o pracę zespołową. Cenię w/w producentów, współpracujemy od lat. Zatem wspólne projekty na taką skalę są swego rodzaju długotrwałym efektem porozumienia między dwoma stronami. Muzyczną i wokalną. To proste, że chcę współpracować z ludźmi, których produkcje sobie cenię i czuję się w nich dobrze. Wcześniej jako producenci produkowali pojedyncze utwory na moje wcześniejsze płyty solowe. Teraz staram się odwdzięczyć za pomoc jaką wykazali budując wielkość mojej marki – RPS. Jeśli wypływasz na powierzchnię, nie zapominaj o wdzięczności, feedback w takich przypadkach jest ważny. Trzeba się nawzajem wspierać. A przede wszystkim szanować. Jeden producent na cały album to również mniejszy chaos produkcyjny. Zdarzało mi się robić płyty nawet z 10 producentami i też wspominam to dobrze, jednak gdy pracujesz z jedną lub dwoma osobami komunikacja jest łatwiejsza. Jest lepsza systematyczność jeśli chodzi o tryb produkcyjny.

 

[img:4]

 

Przeszedłeś długą, krętą i wyboistą drogę, aby być w tym miejscu w którym teraz jesteś. Wszystko wydaje się być ułożone i oby tak było jak najdłużej. Jak różne płyty można nagrywać na podwalinach takiej rzeczywistości? „Jakie życie taki rap” – mówiłeś.

Można robić w dwójnasób. Jako uczestnik i jako obserwator. Z racji drogi jaką przebyłem i fachu, który mnie pochłania jestem raczej obserwatorem. Kiedyś byłem bardziej uczestnikiem. Mniej muzyki, więcej przygód. Dziś jest odwrotnie. Sama muzyka jest dziś wspaniałą przygodą. Ale bez przygód na ulicy, w klubach, na trasie, bez wydarzeń, które miały zły bądź dobry wpływ na moje życie, postawy i poglądy nie byłoby tych albumów. Jestem na zawodowym levelu, dlatego muzyki jest zacznie więcej niż jakichkolwiek innych zajęć, no może poza tymi w domu. Zawodowstwo wiąże się z odpuszczeniem wielu rzeczy. Ale to kwestia wyboru. Kiedyś mogłem tracić czas na głupoty i szlajać się po mrocznych zakątkach własnej rzeczywistości, zmieniałem też swoją świadomość ostro balując. Dziś nie mam aż tyle czasu, żeby czuć komfort w postaci nudy lub tracenia go na głupoty. Obecnie stawiam na bardzo czytelny przekaz, raczej zdroworozsądkowy, nie napinam się bez potrzeby. Nie próbuję być kimś innym niż jestem naprawdę. Ale to chyba moja główna zaleta od zawsze. Ostrość liryki i mocna ekspresja to jedno. Finalnie zawsze chodzi o puentę o jakąś refleksję. Staram się słuchacza skłonić do przemyśleń. Zamiast pouczać edukować, zamiast podsycać emocje raczej wprawiać w dobry nastrój. Nie wiem na ile mi to wychodzi, jednak zawsze staram się być uczciwy w stosunku do słuchacza i siebie samego. Dlatego dewiza „jakie życie taki rap” obowiązywać będzie jeszcze bardzo długo.

 

Kiedyś w USA rapowało się o gangsterce, o „oficjalnych mordercach z Queens Bridge”, o życiu na dzielnicy. Później o kobietach, tyłkach, biżuterii, imprezach, felgach, samochodach. Odnoszę wrażenie, że teraz młodzi raperzy z USA, mają bardziej „przemyśleniowe” podejście do sprawy, skupiają się na zupełnie innych sprawach Kendrick, A$AP Rocky. Jak Twoim zdaniem jest w Polsce? Czym może / czym powinien zaskoczyć nas młody raper z Polski, aby zostać w biznesie na topie , na długo? Nie będę ukrywał, że zwracam tu trochę uwagę na pewien „fenomen” Taco Hamingwaya.

To "przemyśleniowe" podejście, o którym mówisz kojarzy mi się głównie z nawijaniem o instagramie, zakupach i innych pierdołach. Oczywiście Kendrick i Asap to mistrzowie w swoim fachu, ale cała ta nowa generacja rap z USA do mnie nie przemawia.

Czym powinien zaskoczyć młody raper w Polsce? Przede wszystkim warsztatem i tekstami. Sama forma w jakiej to sprzedaje musi być na tyle przyswajalna, żeby chcieć tego słuchać. Teksty powinny być zabawne, ciekawe i mądre. Mogą być szalone i agresywne – kwestia gustu. Nie cierpię udziwnień na potrzeby wyhype’owania debiutu. Często w Polsce sukces odnoszą ludzie, którzy mocno odstają od reszty sceny. Albo dziwacznie brzmią albo dziwacznie nawijają. Jest to ich główna wada i zaleta jednocześnie. W związku z tym jak brzmią, wyglądają i jak to wykonują mówi się o nich, bo niby coś nowego. Wadą jest to, iż w wielu przypadkach ta odmienność to nic innego jak sposób na zwrócenie właśnie tej uwagi, otworzenie furtki do komercyjnego sukcesu. Jestem inny więc się wyróżniam.

Jestem zwolennikiem swojskiego grania w dobrym tego słowa znaczeniu. Albo jesteś swój chłopak albo dziwoląg. Ci dziwni moim zdaniem poszukują własnej tożsamości muzycznej, bo widzę jak później na przestrzeni lat się zmieniają. Branża lubi coś nowego poprzeć. Jeśli można takiego twórcę nazwać artystą z racji jego odmienności indywidualności i czegoś tam jeszcze chętnie będą się chełpić znajomością tematu. To bardzo snobistyczne podejście. Bywało nieraz, iż artysta zrobił coś tylko raz a po odniesionym sukcesie robił już zupełnie inaczej. Więc albo robił co mu kazano i dopiero po odniesionym sukcesie, chciał robić tylko swoje niezależne rzeczy albo zmienił się totalnie po debiucie, bo wybrał drogę na skróty pod tytułem komera. Różnie to bywa.

Generalnie lubię niektórych odmieńców posłuchać, bo jeśli do mnie przemawiają to czemu by nie. Przecież kilku z nich to świadomi i odpowiedzialni twórcy – a co za tym idzie autentyczni w swej odmienności. Co do Taco – Asfalt Records ma niesamowity potencjał, jeśli chodzi o promowanie nowych twarzy. Profilowo zawsze coś nieszablonowego się u nich pojawia. A czy jest to fajne – rzecz gustu. Od lat są znani z niekonwencjonalnych dokonań artystów, których regularnie wydają.

 

Na kogo w polskim HH warto zwrócić teraz uwagę? Kto Twoim zdaniem zasługuje na miano nowej siły w Polsce, o której długo nie zapomnimy?

Oxon, Śliwa. Z freestyle’owców Mixer.

 

Ranking 5 płyt, które aktualnie odsłuchujesz. Nie musi być HH.

RPS/DJ. ZEL „DDA” (śmiech)
PRINCE „Ultimate Collection”
TLC „Crazysexycool”
THE ROLLING STONES “Stripped”
SLAYER “Regin In Blood”

 

Na koniec chciałbym Cię prosić o poradę jakiej udzieliłbyś młodemu raperowi czy raperce na początku ich kariery. Z taką historią, znając biznes od podszewki myślę, że możesz być autorytetem w tej dziedzinie.

Przesłuchajcie utwór „Emanon” z albumu „DDA”. Wszystko w nim wyjaśniam. Pozdro!

 

 

Pozostałe wywiady
Bądź jak koło - Rozmowa z Theo Katzmanem To jego trzecia wizyta w Polsce, choć drugi występ. Pierwszy mieliśmy okazję podziwiać przy okazji festiwalu Jazz Around nieco ponad rok temu. Tym razem przyjechał promować swój najnowszy krążek – Be The Wheel, na którym znalazło się... Wywiad ze Stephenem Day podczas Jazz Around Festival 2023 Mieszkający w Nashville młody kompozytor i wokalista Stephen Day swoją popularność zawdzięcza m.in. viralowemu utworowi If You Were the Rain z pierwszego albumu Undergrad Romance and the Moses in Me z 2016 roku. Do tej pory Stephen Day... Wywiad: Cory Wong dla Infomusic.pl Magnetyczna gra na gitarze, techniczna żywiołowość, wybitny humor i blask bijący ze sceny sprawiły, że Cory Wong stał się niezwykle popularnym artystą ostatnich lat. Muzyk wydał 10 płyt solowych i kilka albumów live. Artysta jest... Wywiad z Ole Borudem podczas Jazz Around Festival 2023 Ole Børud to norweski multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor i producent muzyczny. Co ciekawe, zanim trafił w rejony muzyki jazz / soul / west coast  był członkiem heavymetalowych zespołów takich jak Schaliach i Extol. Występował... Wywiad: Marek Napiórkowski - Jak grać, żeby nas słuchano? String Theory to najnowszy album Marka Napiórkowskiego, czołowego polskiego gitarzysty jazzowego, który z tym właśnie projektem pojawi się na Jazz Around Festival. Kompozycja to wieloczęściowa suita napisana na gitarę improwizującą,... Artur Rojek o muzyce: "Nie idealizuję przeszłości" Rozmowa z Arturem Rojkiem, pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym piętnastego OFF Festivalu w Katowicach, na temat budowania tej imprezy w czasach pandemii, a także jej historii i kształtowaniu się gustów współczesnych odbiorców muzyki.... Wywiad: Urszula Zapraszamy Was do obejrzenia wywiadu z Urszulą – jedną z najważniejszych wokalistek w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Urszula obchodzi w tym roku 40-lecie swojej artystycznej działalności. Przy okazji tej przekrojowej rozmowy... [LIVE] Kazik Staszewski KULT - INFOMUSIC.PL Kazik Staszewski z zespołu m.in. KULT, KNŻ był gościem portalu INFOMUSIC.PL. Rozmawialiśmy m.in. o fenomenie koncertowym Kultu, tekstach Kazika, twórczości jego ojca czy też ewolucji jego wokalu. Zobacz wywiad
Copyright © INFOMUSIC 2017
Szanowny Czytelniku
 
 
Aby dalej móc dostarczać Ci coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać Ci coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na lepsze dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Poufność danych jest dla INFOMUSIC.PL niezwykle ważna i chcemy, aby każdy użytkownik portalu wiedział, w jaki sposób je przetwarzamy. Dlatego sporządziliśmy Politykę prywatności, która opisuje sposób ochrony i przetwarzania Twoich danych osobowych. 
 
 
25 maja 2018 roku zaczęło obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (określane jako "RODO", "ORODO", "GDPR" lub "Ogólne Rozporządzenie o Ochronie Danych"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować Cię o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich będzie się to odbywało po dniu 25 maja 2018 roku. Poniżej znajdziesz podstawowe informacje na ten temat.
 
Kto jest administratorem Twoich danych osobowych?
 
Administratorem, czyli podmiotem decydującym o tym, jak będą wykorzystywane Twoje dane osobowe, jest INFOMUSIC. Rejestr firm: INFOMUSIC z siedzibą w Gdańsku przy ul. Zielona 20/14  80-746 Gdańsk, Nr ewidencyjny: 112588, Numer VAT: NIP PL 584 2259505, REGON 192 886 210.  Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w naszej Polityce prywatności 
 
 
Jakie dane są przetwarzane ?
 
Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, w tym stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności udostępnianych przez INFOMUSIC,w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez nas oraz naszych Zaufanych Partnerów.
 
Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych osobowych?
Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych osobowych w celu świadczenia usług, w tym dopasowywania ich do Twoich zainteresowań, analizowania ich i doskonalania oraz zapewniania ich bezpieczeństwa jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie. Taką podstawą prawną dla pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. 
 
Komu udostepniamy Twoje dane osobowe?
 
Twoje dane mogą być udostępniane w ramach grupy portali INFOMUSIC.PL. Zgodnie z obowiązującym prawem Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie, np. agencjom marketingowym, podwykonawcom naszych usług oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa np. sądom lub organom ścigania – oczywiście tylko gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną. 
 
Pełna treść w polityce prywatności
 
Gdzie przechowujemy Twoje dane?
Zebrane dane osobowe przechowujemy na terenie Europejskiego Obszaru Gospodarczego („EOG”), ale mogą one być także przesyłane do kraju spoza tego obszaru i tam przetwarzane. 

 
Jakie masz prawa?
 
Prawo dostępu do danych:  
W każdej chwili masz prawo zażądać informacji o tym, które Twoje dane osobowe przechowujemy. Aby to zrobić, skontaktuj się z INFOMUSIC.PL– otrzymasz te informacje pocztą e-mail. 
 
Prawo do poprawiania danych: 
Masz prawo zażądać poprawienia swoich danych osobowych, jeśli są one niepoprawne, a także do uzupełnienia niekompletnych danych.  Jeśli masz konto w INFOMUSIC.PL lub konto portalach grupy INFOMUSIC.PL, możesz edytować swoje dane osobowe na stronie swojego konta. 
 
Szczegółowe informacje dotyczące Twoich praw znajdują się w Polityce prywatności 
 
Dlatego też proszę naciśnij przycisk „ZGADZAM SIĘ, PRZEJDŹ DO SERWISU" lub klikając na symbol "X" w górnym rogu tego oka, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych zbieranych w ramach korzystania przez ze mnie z Usług  INFOMUSIC, w tym ze stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności, udostępnianych zarówno w wersji "desktop", jak i "mobile", w tym także zbieranych w tzw. plikach cookies przez nas i naszych Zaufanych Partnerów, w celach marketingowych (w tym na ich analizowanie i profilowanie w celach marketingowych). Wyrażenie zgody jest dobrowolne i możesz ją w dowolnym momencie wycofać.
 
Pełny regulamin i Polityka prywatności znajduje sie pod poniższym linkiem. Prosimy o zapoznanie się z dokumentem. https://www.infomusic.pl/page/rodo 
 
Zgadzam się, przejdź do serwisu Nie teraz