16 lipca 2008
14:54
Lou Reed i brzmienie tamtej epoki - relacja
Mistrz epoki rocka pokazał wczoraj, że nawet niedoceniony materiał w jego „rękach” okazać się może godnym uwagi przedsięwzięciem. Najwyraźniej potrzeba było lat, by publiczność doceniła album „Berlin”, czyli rock z domieszką klasyki. I pomimo tego, że może powiewu świeżości było podczas tego koncertu niewiele, ponad tysiąc osób nagrodziło swojego idola owacjami na stojąco.
Lou Reed – legenda rocka, autor tekstów z pogranicza głębokiej depresji i znakomity, gitarzysta wraz z zespołem i towarzyszącym mu londyńskim chórem odkopali materiał, który nie tylko już dawno poszedł w zapomnienie, ale nigdy nie spotkał się z pozytywnym przyjęciem zarówno ze strony krytyków jak i fanów muzyka. Mimo to podczas warszawskiego koncertu artysta zdecydował się zagrać utwory z albumu „Berlin”.
Jego charyzma, kunszt i na miarę rocka chrypiący wokal, wczorajszego wieczoru urzekł jednak zgromadzonych w Sali Kongresowej starych i zupełnie nowych fanów Lou Reeda.
Nie dało się ukryć, że na jego występ przyszli prawdziwy starzy wyjadacze tego gatunku, którzy z twórczością Reeda zapoznawali się w latach 60. gdy artysta należał do legendarnego zespołu Velvet Underground.
Wczoraj artysta może i nie przypominał tego „szalonego” Reeda, który urzekał kiedyś zarówno silnym wizerunkiem jak i muzyką, która niosła przesłanie – za to swoim starym fanom momentami bardzo wyraziście przypomniał co to znaczy „rock”. Nie zawiedli także towarzyszący mu muzycy, wśród nich znakomity gitarzysta Steve Hunter, który jak mało kto umie obejść się ze swoim instrumentem.
Może nie był to najlepszy koncert tego sezonu, ale czasami przypomnienie „starych czasów” właśnie w takiej formie, jest miłym doświadczeniem chociażby ze względów sentymentalnych…
KAMILA CZERNIAWSKA
Jego charyzma, kunszt i na miarę rocka chrypiący wokal, wczorajszego wieczoru urzekł jednak zgromadzonych w Sali Kongresowej starych i zupełnie nowych fanów Lou Reeda.
Nie dało się ukryć, że na jego występ przyszli prawdziwy starzy wyjadacze tego gatunku, którzy z twórczością Reeda zapoznawali się w latach 60. gdy artysta należał do legendarnego zespołu Velvet Underground.
Wczoraj artysta może i nie przypominał tego „szalonego” Reeda, który urzekał kiedyś zarówno silnym wizerunkiem jak i muzyką, która niosła przesłanie – za to swoim starym fanom momentami bardzo wyraziście przypomniał co to znaczy „rock”. Nie zawiedli także towarzyszący mu muzycy, wśród nich znakomity gitarzysta Steve Hunter, który jak mało kto umie obejść się ze swoim instrumentem.
Może nie był to najlepszy koncert tego sezonu, ale czasami przypomnienie „starych czasów” właśnie w takiej formie, jest miłym doświadczeniem chociażby ze względów sentymentalnych…
KAMILA CZERNIAWSKA
więcej: www.loureed.com
reklama