3 listopada 2008
23:09
Info

Charyzma i smutek Lizz Wright
Mocny niski głos i bluesowe momenty pomieszane z elementami folku i ambitnego popu. Tak w skrócie opisać można Lizz Wright, która w przeddzień Zaduszek wystąpiła w warszawskiej Sali Kongresowej. Kto znał ostatnie dwie płyty tej ciemnoskórej wokalistki z pewnością jej występem zawiedziony nie był.
Nie wypełniona tym razem po brzegi Sala Kongresowa Lizz Wright przywitała burzą oklasków, jak na tej miary artystkę przystało. Koncert rozpoczął się od instrumentalnego kilkuminutowego wstępu. Ktoś, kto na koncercie znalazł się przypadkowo, mógłby przypuścić, że ma do czynienia z muzykami ze Skandynawii. Melancholia i spokój z jakim weszli Ci muzycy, nadały charakteru całości występu. Okazało się bowiem, że Wright podczas swoich koncertów wybiera repertuar spokojny i nastrojowy, który z pewnością nie odnajduje się w miejscach pokroju Sali Kongresowej.
Większość utworów z jej ostatniego albumu „Orchard” o niebo lepiej sprawdziłyby się w miejscu bardziej intymnym – niewielkiej sali, które bez wątpienia pomieściłaby zgromadzonych tego wieczoru fanów Wright. Takie utwory jak „Coming Home” czy „Another Angel” niestety wiele straciły, a artystka wydawać by się mogło znikała gdzieś pośród tej wielkiej sceny. Dobrze jednak, że oprócz melancholijnych momentów, a Wright zdecydowała się zaśpiewać swoje pełne energii, uznane w polskich rozgłośniach radiowych takie hity jak rhythm&bluesowe „My Heart” czy „This Is”.
Wielu się pewnie ze mną nie zgodzi, ale występ Lizz Wright nie należał do najlepszych koncertów ostatnich miesięcy. Mimo wybitnego głosu i brawurowych interpretacji, artystka ta bardziej skupiała uwagę na sobie niż na publiczności. Świadczyć mógł o tym także dobór repertuaru, który był stanowczo za spokojny. Przecież swojego sukcesu Wright nie zawdzięcza samym balladom, które śpiewane jedna po drugiej sprawiały, że atmosfera stawała się zbyt senna jak na piątkowy wieczór…Halloween. Szkoda, że ta uzdolniona wokalistka odeszła od jazzu na rzecz muzyki bardziej przystępnej skierowanej na folkowe brzmienia. Tym bardziej mnie to dziwi, ponieważ za jej ostatnią płytę współodpowiedzialny jest Craig Street, udzielający się przy repertuarze Cassandry Wilson.
KAMILA CZERNIAWSKA
![[img:1]](/img/artykuly/zdjecia/akai-mpc2500-juz-w-grudniu-1643.webp)
Większość utworów z jej ostatniego albumu „Orchard” o niebo lepiej sprawdziłyby się w miejscu bardziej intymnym – niewielkiej sali, które bez wątpienia pomieściłaby zgromadzonych tego wieczoru fanów Wright. Takie utwory jak „Coming Home” czy „Another Angel” niestety wiele straciły, a artystka wydawać by się mogło znikała gdzieś pośród tej wielkiej sceny. Dobrze jednak, że oprócz melancholijnych momentów, a Wright zdecydowała się zaśpiewać swoje pełne energii, uznane w polskich rozgłośniach radiowych takie hity jak rhythm&bluesowe „My Heart” czy „This Is”.
![[img:2]](/img/artykuly/zdjecia/behringer-7030.webp)
KAMILA CZERNIAWSKA
więcej: www.lizzwright.com
reklama