Festiwal WUJek 2006. Awangarda Warszawskiej Sceny Muzycznej
Klezmerska formacja Cukunft wystąpiła jako pierwsza. Członkowie zespołu, z lekkością doświadczonych w tym gatunku muzyków, zagrali materiał charakterystyczny dla muzyków żydowskich. Większość utworów było autorstwa gitarzysty zespołu Raphaela Rogińskiego. Jednak w repertuarze znalazły się też przedwojenne kompozycje Mordechaja Gebirtiga oraz współczesnych twórców żydowskich.
Tego rodzaju muzyki, słuchać trzeba w niemałym skupieniu. Pomimo nostalgicznego nastroju, jaki zapanował podczas ich występu, muzycy grupy Cukunft, nie przypadli chyba do gustu całej publiczności, bo w drugiej części sali panował zwykły zgiełk. Ale niech żałują ci, którzy nie słuchali z pełną uwagą, bo formacja ta, swoją muzyką ma naprawdę wiele do przekazania.
Ślimak Trio - zespół Szymona Tarkowskiego, organizatora WUJ-ka, zagrał jako drugi. Muzycy zaprezentowali materiał, który najłatwiej przyrównać można do Franka Zappy. Taki heavymetalowo brzmiący jazz z domieszką rocka. Sceniczne porozumienie między basistą i gitarzystą oraz niezwykła energia muzyków, sprawiły, że publiczność nagrodziła ich występ gromkimi brawami.
Formacja Bauagan Mistrzów zakończyła pierwszy dzień festiwalu. Ich muzyka to połączenie hip- hopu, ragga i jazzu. Dopełnieniem jazzowo brzmiącego kontrabasu Norberta Kubacza było „nawijanie” Oli Monoli i Mad Mike’a, prowadzących sceniczny dialog.
Drugi dzień imprezy rozpoczął projekt Tricphonix, multiinstrumentalisty Macieja Bielawskiego. Muzyk ten, w zeszłorocznej edycji, wystąpił z grupą Trifonidis. Muzyka tych obu formacji ma wiele wspólnego. Jednak, to co zaprezentował w tym roku, urozmaicone było o jeszcze bardziej elektryzujące brzmienie gitary. Egzotycznego charakteru nadała ich występowi, zamiana gitary na flet.
Formacja KERD, której muzycy zagrali tego dnia jako drudzy, dała koncert, który był promocją ich debiutanckiej płyty. Sami mówią, że „jakby co, grają jazz”, mimo to wychodzą na obrzeża tego gatunku. Drum and bassowe motywy perkusisty pięknie współgrały z „dzikim”, ocierającym się o trans gitarowym riffem.
Na finał wystąpiła grupa PŁYNY. To był najspokojniejszy koncert całego festiwalu. Ich muzyka bliższa jest raczej gatunkowi określanemu mianem muzyki popularnej. Stylem ocierają się o przełom lat sześćdziesiątych. Zaś inspirację czerpią z wczesnych dokonań zespołu The Beatles. Wokal Szymona Tarkowskiego został wzmocniony śpiewem Agnieszki Murawskiej, która nadała grupie tego „retro” charakteru. Ciekawe jak wypadną na swojej debiutanckiej płycie, której premiera ma być w kwietniu.
Frekwencja drugiego dnia festiwalu niestety nie była zadowalająca. Ciekawe kogo organizator imprezy, zaprosi do przyszłorocznej edycji i co będzie motywem przewodnim festiwalu? Podczas tej i poprzedniej edycji był to motyw klezmerski. Czy za rok usłyszymy „modne” brzmienia elaktroniczno- klubowe, czy coś jeszcze innego? To się okaże.
KAMILA CZERNIAWSKA