19 stycznia 2009
00:59
Audiowizualny show Dusicieli
Środek zimy - mróz, wiatr, śnieg sypie za oknami. Psa z kulawą nogą nie uwidzisz a ja znowu pakuje aparat do torby i wyruszam w świat. Gdzie tym razem? Do warszawskiej Proximy na koncert The Stranglers. To silniejsze ode mnie, muzyka jak zew natury wzywa mnie po raz kolejny, nie umiem powiedzieć jej "nie".
Oczywiście wiedziona tym niemal zwierzęcym instynktem przybyłam na miejsce koncertu grubo za wcześnie, ale jak się miało okazać nie na darmo. Bo dzieki temu udało mi się sfotografować i posłuchać "na żywo" supportu w postaci The Black Tapes. Przebojowy indie rock'n'roll rodem z Warszawy omal nie wyświdrował mi dziury w mózgu. Było energetycznie, zadziornie, prowokacyjnie i ciut za głośno jak na tak mały klub jakim jest Proxima. Muzyka The Black Tapes to niczym nieskrępowany powrót i odwołanie do korzeni, czyli do takich zespołów jak The Clash, Joy Division, The Smith, Fugazi i Refused, The Hives i The International Noise Conspiracy. Surowość i drapieżność z jaką pięciu muzyków The Black Tapes zagrało swój 30-minutowy set przeszła moje najśmielsze oczekiwania i z pewnością na trwale zapisała się w mojej głowie pod postacią częściowej utraty słuchu. O czym przyjdzie mi się przekonać za lat pięć lub dziesięć.
Muzyka The Stranglers zabrzmiała po koncercie The Black Tapes tak delikatnie i niewinnie jak gdyby wygenerowało ją dziecko. Niemniej "Dusiciele" swoją karierę rozpoczynali w 1974 roku, a więc okres dzieciństwa mają już dawno za sobą. Na początku grali rocka w angielskich pubach, później postanowili poeksperymentować z innymi gatunkami i stylami muzycznymi. Jak im to wyszło i wychodzi do dziś właśnie miałam okazję przekonać się osobiście. Muszę stwierdzić, że nieźle. Zdecydowanie ciszej, z pewnością nie tak spektakularnie jak The Black Tapes, ale za to z większym poczuciem humoru.
Muzycznie The Stranglers zaprezentowali mieszankę punk rocka z klasycznym rockiem, new wave i rockiem gotyckim. A ponieważ był to koncert promujący składankę "Fortytwoforty", która podsumowuje ponad trzydziestoletnie istnienie i działalność grupy, zespół uraczył mnie i całą publiczność Proximy niemal wszystkimi swoimi największymi hitami. Nie zabraklo więc ani "Duchess", ani „No More Heroes", „Nice'n'Sleazy", „5 Minutes", Something Better Change", „Strange Little Girl", „Golden Brown", „Always The Sun", "Tank"czy najnowszych „Big Thing Coming" i „Long Black Veil".
Komu zaś i tego było mało mógł nacieszyć oko choreografią muzyków lub ciekawym oświetleniem. Reasumując: Burnel, Warne, Black i Greenfield wywarli na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Pokazali, że nie każdy istniejący trzydzieści lat zespół musi grać i wyglądać jak dinozaur rocka. Pokazali pazur i klasę.
Tekst i foto: Ewa Kuba
reklama