15 czerwca 2009
20:43
Podwodny Wrocław zatopiony – fotorelacja
Zakończyła się kolejna edycja odbywającego się we Wrocławiu festiwalu Podwodny Wrocław.
W muzyczne szranki na kilku scenach (w tym głównej Open Air) stanęli m.in. Oszibarack, Hurt, Lech Janerka, Hetane, Kostas New Progrram i zagraniczna gwiazda wieczoru – zespół Fun Da Mental. Na scenie wewnątrz Browaru Mieszczańskiego, tzw. leżakowni lub jak kto woli scenie klubowej zaprezentowały się m.in. takie grupy jak Nacht Und Nebel, Psychoformalina, Czerwie, Hubert B., Igor Boxx (Skalpel/Ninja Tune), Job Karma, Co.In oraz niesamowite dziewczęta grające na bębnach z projektem Mamatukada.
To wrocławskie wydarzenie przedstawiało się tak bogato i dostarczyło mi tylu wrażeń, że wciąż nie mogę ochłonąć. Oprócz koncertów nie zabrakło słowo pisanego na scenie literackiej, filmów krótkometrażowych w sali kinowej, teledysków oraz pokazów mody i przedstawień teatralnych, fotografii Wrocławia, wystaw malarstwa i sztuki z pogranicza performance, designu, vj/dj-ingu. Line up był tak napięty, że nie byłam ogarnąć wszystkiego, postanowiłam więc skupić się na tym co najbardziej odpowiadało moim gustom.
Zatem na pierwszy poszedł wieczorny koncert Oszibaracka. No cóż, im częściej oglądam ten zespół na żywo tym większy mam z nim kłopot. Powiem tak: wciąż podoba mi się to co gra ta grupa, ale zaczynam odczuwać już pewne zmęczenie materiałem z płyty „Plim plum plam”. Spragniona jestem już nowych utworów i większej ekspresji Patrycji Hefczyńskiej (wokalistki) na scenie. Występ Oszibaracka nie przyciągnął oszałamiającej ilości widzów, a sam lider grupy Agim Dżeljilji po koncercie narzekał na „negatywną energię” i nie był zadowolony z występu. Faktycznie chyba nie był to zbyt entuzjastycznie przyjęty live, być może z powodu niezbyt sprzyjający aury (zimny silny wiatr) i wczesnej pory (koncert rozpoczął się o godz. 18.00, czyli jeszcze w pełnym słońcu, które oślepiało muzyków na scenie).
O niebo lepiej było w przypadku Hurtu, który to band publika przywitała bardzo serdecznie, i bez skrępowania podeszła pod samą scenę, by wraz z zespołem oddać się radosnym pląsom przy takich alternatywnych hiciorach jak chociażby „Alarm cykliczny”. Tuż przed występem Hurtu nad Wrocławiem przeszła nawałnica z deszczem, który zalał nieco scenę i wiatrem, który poprzestawiał stoliki Piasta.
W takich oto niesprzyjających warunkach natury przyszło grać wieczoru – Lechowi Janerce. Ale jak się okazało w trakcie, Lechowi nie jest w stanie zagrozić nic. Koncert zgromadził i połączył ludzi bez względu na płeć i wiek i został bardzo entuzjastycznie przyjęty. A Janerka wykonał m.in. moje ulubione „Ewo, rewo i ja”, „Śmielej”. Pośród braw pojawiały się także okrzyki „Janerka na prezydenta!”. Artysta był w dobrej formie wokalnej i pomimo swojego niemłodego już wieku wypadł znakomicie.
Równocześnie na scenie Leżakownia prezentowali się dobrze przyjęte Nacht Und Nebel i Psychoformalina. Jednak ze względu na fatalne nagłośnienie tej sceny i złą akustykę wnętrza nie byłam w stanie wytrzymać tam dłużej niż akademicki kwadrans. Chwile pauz pomiędzy koncertami umilałam sobie zwiedzając Browar Mieszczański, na terenie którego rozlokowano liczne atrakcje w postaci wiszących na ścianie fotografii, stojących na ziemi budowli ze słoików czy podwieszonych pod sufitem instalacji świetlnych. Wadą całego tego umilania był nadmiar bodźców, których doznawał mój organizm co powodowało narastające zmęczenie. Z taką ilością i potencjałem artystów to trzydniowe święto muzyki, literatury i filmu powinno urosnąć do skali ogólnopolskiej lub światowej a nie tylko regionalnej! Wrocławowi brakuje dużego festiwalu, tym bardziej miasto nie powinno zamykać się w swoim światku!
Wrocław naprawdę wart jest pokazania. Takie zespoły jak grający drugiego dnia festiwalu Hetane czy Kostas New Progrram wzbudzają jeszcze co prawda w publiczności pewną nieufność i niepewność, co objawia się m.in. w tym, że ludzie stoją daleko od sceny, ale właśnie dzięki takim wydarzeniom jak Podwodny Wrocław ma szansę się to zmienić. W myśl teorii czego Polak nie rozumie, tego się boi Wrocław powinien pomóc zrozumieć całej Polsce fenomenalnych artystów swojego regionu.
Apropo Hetane: to właśnie oni dali najlepszy koncert drugiego dnia festiwalu. Pełen emocji, szczerości oblewającej rumieńcem policzki wokalistki Magdy Oleś i pozytywnej energii. Grupa wykonała utwory z pierwszej debiutanckiej płyty „Machines”, w tym m.in. porywający „Monopoly” i natchniony „Wild Woman”, miażdżący tytułowy „Machines” oraz pierwszy utwór Hetane „ Ken-Ke-Lai”. Grający po Hetane Kostas New Progrram niestety okazał się dla większości gawiedzi Browaru Mieszczańskiego towarem zbyt ciężkim do przyjęcia i strawienia, dlatego nie cieszył się zbytnim powodzeniem. Co oczywiście nie przeszkadzało muzykom zagrać na wysokim poziomie utwory głównie z ostatniej eksperymentalno-noise'owej płyty „Foood”.
Na koniec niewypał całego festiwalu – Fun Da Mental. Najbardziej podobali mi się na próbie. Podczas koncertu działali na mnie przez pierwsze trzy utwory, później para uszła z nich jak ze źle napompowanego balonika i było po imprezie. Co dziwne publiczności się podobali, być może dlatego że mogła sobie trochę wspólnie z zespołem poskakać i pośpiewać a tym samym rozgrzać zmarznięte członki. Na mnie zdecydowanie większe wrażenie zrobił Hubert B. czy Hyoscyamus Niger oraz dziewczyny z bębnami na scenie Leżakownia. Z muzycznych rzeczy podskoczyłam jeszcze na Job Karmę, która jak zwykle poraziła mnie umiejętnością perfekcyjnego łączenia obrazu z dźwiękiem i budowania klimatu na dźwiękach, na których pozornie nie da się go zbudować. Dlatego też skandowaniu „Job Karma!”, „Job Karma!” nie było końca.
Ale zupełnym, absolutnym objawieniem Podwodnego Wrocławia był dopiero występ Karbido ze spektaklem muzycznym „Stolik”. To przebiło cały festiwal, zarówno w warstwie doznań dźwiękowych jak i literackich czy wizualnych. Melodia kultowej "Kołysanki Rosemary" Krzysztofa Komedy czy "Hej Joe" zagrane na klonowym na stole? Czemu nie pod warunkiem, że stolik ten powstaje dwa miesiące i jest wyposażony w urządzenia wyczuwające nawet najsłabsze drgania. Artyści głaszcząc stolik, uderzając weń, pocierając, tnąc nożykami, opukując, kręcąc na nim monetami, szurając kieliszkami i grając na ukrytych strunach stworzyli coś niesamowitego. W okraszonym wokalnie przedstawieniu poruszona była każda struna mojego ja. Rock, brzmienia etniczne, a nawet klubowe to tylko nieliczne jak podejrzewam style, które muzycy są w stanie zagrać na owym drewnianym instrumencie. Genialne!
To w zasadzie tyle. Doświadczyłam nadmiaru i teraz próbuję się wyciszyć. Tyle się działo, że zmieściło by się w siedem a nie trzy dni. Klimat zimny i nie tylko za względu na pogodę, ale i poprzemysłowe, industrialne wnętrza Browaru Mieszczańskiego sprawia, że w środku wiosny nabawić się można depresji. Organizacyjnie festiwal trochę niedomaga. Brakuje porządnych bijących z daleka po oczach plakatów, identyfikatorów, godzinowego line up wszystkich (!) koncertów i imprez, dostatecznej ilości toalet, i tego Czegoś czego nie da się określić słowami. Ale generalnie polecam wszystkim, nie tylko Wrocławianom, szukającym nowych, ciekawych doznań.
Tekst i zdjęcia: Ewa Kuba. Więcej zdjęć na: http://fotokoncert.blox.pl/html
więcej: podwodnywroclaw.com
reklama
Może Cię zaciekawić: