Alfabet OFFa - relacja
Relacja z czwartej edycji OFF Festivalu (6 – 9 lipca 2009) w alfabetycznym skrócie.
A jak aparat
W zeszłym roku wpuszczano z nimi każdego jak leci. W tym niestety już nie, nawet amatorskie „małpki” musiały wylądować w bagażowni, która oddalona była o 5 minut od Słupnej.
B jak Bush, Kate Bush
Która to miała być inspiracją dla kilku występujących w Mysłowicach pań. W tym Gaby Kulki, która szczerze mówiąc, choć koncerty daje energetyczne wciąż wydaje mi się postacią okropnie zmanierowaną. Inaczej Marissa Nadler, dziewczyna na luzie i bez pretensji zagrała bardzo klimatyczny i folkowy koncert. Wcześniej jej nie znałem, więc nazwisko zdecydowanie do sprawdzenia i śledzenia, choć porównania z panią Bush jak najbardziej na wyrost.
C jak Crystal
I wcale nie Castles, ani też Antlers, bo niestety zobaczyłem tylko Stilts. Okropnie wtórni, piosenki mocno inspirowane Joy Division i The Jesus & Marry Chain. Taki stopnień się inspirowania powinien zainspirować prawników do działania.
D jak dni
Cztery oczywiście, bo tyle trwała czwarta edycja OFF Festivalu. Piątek i sobota to był czas biegania po Słupna Park. Czwartek i niedzielę natomiast wypełniło szwendanie się po centrum Mysłowic na pojedyncze koncerty, na które trzeba już było kupić bilet za 35 złotych każdy. Ja żałuję tylko, że nie udało mi się dostać na Marka Kozelka i The Wire. Prztyczek w nos dla organizatorów za tak małą liczbę karnetów czterodniowych.
![[img:2]](/img/artykuly/zdjecia/alfabet-offa-relacja-off-festival-7639.webp)
E jak eksperymentalna scena
Co roku niestety serwuje nam się nieudany eksperyment, o którym ja muszę pisać. Ta scena choć klimatycznie umieszczona w budynku z tyłu Centralnego Muzeum Pożarnictwa jest zdecydowanie za mała. W efekcie nie mam mowy o płynnym przechodzeniu spad pozostałych na nią. Trzeba albo przyjść znacznie wcześniej i zająć sobie miejsce, albo odstać swoje w kolejce. Przerażony wizją tego, że nie dostanę się do środka i stracę przy okazji występy na innych scenach próbę zobaczenia jednego z artystów występujących na tej tzw „strukturze” podjąłem tylko jedną. Poszedłem na Lucky Dragons i niestety ten koncert zobaczyłem przez okno (szczelnie zamknięte, tak żeby nikt przez nie nie wszedł, a publiczność w środku się udusiła). Wiele straciłem, bo koncert wyglądał i brzmiał na naprawdę udany.
F jak Final Fantasy
Uroczy skrzypek zagrał sam. Tworzył loopy na żywo więc potrzebował około 1 minuty, by każda kompozycja zaczęła płynąc. Nie szkodzi, bo występ dał bardzo miły, niefenomenalny, ale zdecydowanie udany. Najbardziej klimatyczny koncert obok El Perro Del Mar.
G jak gwiazdy
Bo jednak nawet na OFFie pojawiły się takie dwie, czyli Spiritualized i The National. Oba występy genialne i najlepsze jakie w tym roku w Mysłowicach widziałem. Ci pierwsi na koncertach brzmią bardziej jak Pink Floyd niż Spiritualized, za to drudzy wcale nie brzmią jak The National. Grają mocniej i bardziej przebojowa. Występu obu z setlistą marzeń były świetnym finałem odpowiednio drugiego i trzeciego dnia imprezy.
H jak Handsome Furs
Czyli para w życiu i na scenie. Niepowtarzalny duet grający indie rock i indie pop, dał już kilka koncertów w naszym kraju. Na scenie leśnej zaprezentowali się świetnie. Z doskonałym wyczucie publiczności serwowali kolejne przeboje. Nic tylko czekać na ich następną wizytę w naszym kraju.
I jak indie moda
Co prawda w rozdawanych za darmo w sobotę „Wysokich obcasach” był duży tekst poświęcony lansiarstwu jakim Open'er ponoć stoi, ale nie zabrakło tego też w Mysłowicach. Znak szczególny - okulary tego samego modelu, które nosiło 80% OFFa odwiedzających. Ja swoje zgubiłem w niedzielę w Katowicach, nie żałuję.
K jak pewne brzydkie i wulgarne słowo
„Kura mać, kurwa mać, kurwa mać”, że pozwolę sobie dosadniej zacytować Marię Peszek. Pani, która w zeszłym roku swoją płytą ruszyła na ideologiczną seksmisję niestety nie potrafiła mnie do siebie przekonać ani na płycie, ani na żywo. Przy jej wyzwolonych lecz też grafomańskich tekstach jedynie co może stanąć, to serce z żalu, że coś takiego robi autorka świetnej „Miastomani”. Choć szoł w niektórych momentach był ciekawy. A skoro jesteśmy przy wulgaryzmach, to trzeba wspomnieć o Fucked Up genialnych hardcore'owcach. W przeciwieństwie do występujących również na OFFie dzieciaków z Health potrafili nie tylko zagrać tak by człowieka nie zanudzić, ale też mieli genialny kontakt z publiką. Wokalista o posturze niedźwiedź bez koszulki szalał wśród publiczności, która nie pozostawała dłużna. Świetny występ.
M jak Micachu
Nowy brytyjski talent, czyli Micachu and the Shapes błąka się gdzieś między szaleństwem a muzycznym geniusze. Trudno mi to teraz ocenić, ale jej mocno awangardowy, a czasem bardzo pop folkowy występ był chyba najbardziej nierównym na tegorocznym OFFie. I chyba właśnie przez to najciekawszym.
O jak OFF
Artur Rojek namawiał, żeby jechać na OFF Festival, nawet jeśli nie zna się występujących na nim zespołów. Duży dla niego plus, bo łatwo jest zrobić imprezę, na której line up wypełniony jest sławami, trudniej natomiast zorganizować imprezę, która nie tylko będzie frekwencyjny sukcesem, ale też skłoni słuchacza do poszukiwań. W tym roku było właśnie tak, sam całkiem sporej ilości grup nie znałem, lub kojarzyłem jedynie z singli wydłubanych na youtube'ie. Nastawiłem się więc na odkrywanie i rzeczywiście kilka gwiazdek się trafiło. W pierwszej kolejności The Pains Of Being Pure At Heart, którzy dali zaskakujący i świetny koncert. Amerykanie wykonują shoegaze, ale nie takie ostre i zgrzytliwe jak My Bloody Valentine. Bardziej w stylu Asobi Seksu momentami złamanego Joy Division. Z ładnymi melodiami, nostalgiczne, ale nie usypiające kompozycje opatrzone rozmarzonym wokalem, chyba każdego wprawiły w świetny nastrój i dały pozytywnego kopa na resztę dnia. Podobnie Paristetris, którzy po jednym koncercie w MCK urośli w moich oczach, do muzycznego objawienia krajowej sceny. Ciut podobna do Marii Peszek pani wspomagana przez m.in. Macia Motrettiego i Marcina Maseckiego dała genialny koncert. Stylistyczny misz masz o wysokiej kulturze muzycznej, mieszanie gatunków (od niby opery, przez jazz na punku skończywszy) zabawy tempem i wokalem. Plus bezsensowne, ale wyluzowane teksty w stylu: I saw you fucking the tree (…) You turned around and I said: „Are you supposed doing a barbecue?” .
P jak piwo
Czyli ulubiony napój wszystkich festiwalowiczy. Dostać go było łatwo, sam zresztą oczy ze zdziwienia przecierałem, bo nie tylko można było wybrać pomiędzy piwem lanym, a z puszki, ale też ani razu nie stanąłem za nim w kolejce. Żadnych po prostu nie było. I nie tylko za piwem, ale też po coś do jedzenia i do toi toia. Wdarły się jednak pewne szkopuły, mianowicie w części gastronomicznej można było za wszystko poza papierosami płacić kartą pay pass lub zakupionymi kuponami. Fajki natomiast trzeba było kupić za normalne złocisze. Pomimo tego i kilku innych błahostek wielki plus w porównaniu do zeszłego roku.
R jak rozczarowanie
Wiedziałem, że tak będzie. Młodzi zdolni w studiu, na koncertach są jedynie cieniem zespołu znanego z albumu. These New Puritans nie tylko nie potrafili unieść oczekiwań fanów, ale też co jeszcze bardziej smuci nie udźwignęli własnego materiału, bo nawet „Elvis” zabrzmiał beznadziejnie nijako. Największe rozczarowanie festiwalu.
S jak szoł, choć czasem był też szał, ciał
„Power, Joy, Happiness, Fame”. Z tej czwórki The Complainer & The Complainers do kompletu brakuje jedynie ostatniego. Niesłusznie, gdyż ich avant popowe piosenki brzmią na żywo po prostu genialnie, do tego podawane są w zestawie z iście fenomenalnymi szołmeńskimi popisami zespołu. Publiczność proszona jest o tańczenie na scenie wraz z zespołem, nie wiadomo skąd wypada chłopak uprawiający electric boogie, za sceną z rzutnika lecą powstające na bieżąco i przez to niepowtarzalne animacje. Dosłownie siła, zabawa, szczęście i marsz na koncerty! Inaczej było z Monotonix, bo jeśli Complainersi praktykują humor nieco sztubacki, ale na poziomie, to dla trzech żydów wyglądających jak hybrydy Borata i Franka Zappy granice nie istnieją. Zagrali na piachu pośród publiczności przed sceną Miasta Muzyki najbardziej żywiołowy koncert w moim życiu. Wspinali się po obramowaniu sceny, rzucali na publiczność, pozorowali ze słuchaczami stosunki analno oralne, byli w samym centrum masakrycznego kotła wywołanego tymi prostymi, wręcz momentami prymitywnymi rockowymi kawałkami mięsa. Czegoś takiego ochrona ewidentnie nigdy wcześniej nie widziała. Ja też, dlatego zaprawdę powiadam wam, rewolucja wąsaczy nadchodzi.
Ś jak świńska grypa
Była ona przyczyną odwołania występu formacji Rolo Tomassi. U jednego z muzyków stwierdzono bowiem jej objawy.
T jak The
Rodacy z The Car is on fire dali miły koncert w namiocie. Grają już niemal równo, szkoda tylko, że równo też fałszują. Inaczej z The Thermals, którzy grają i śpiewają świetnie te swoje inspirowane post punkiem piosenki. Choć grać przez pół godziny ten sam kawałek, to jednak żadna sztuka, a takie właśnie wrażenie miałem po ich koncercie. Że grali cały czas jedną piosenkę.
U jak U2
"Dziękuję, że jesteście tu, a nie na U2" powiedział w czwartek wokalista Pawilonu. Nie mam nic do dodania.
W jak Wooden Shjips
Czyli kolejne odkrycie. Świetny, mocno rytmiczny i transowy koncert. Inspiracje psychodelią lat 70 są tu bardzo słyszalne, ale nie nachalne, trochę jakby brzmienie pierwszego albumu Pink Floydów przełamać Doorsową gitarą. Dużo improwizowania i kombinowania. Geniusze!
Z jak Zbór ewangelicki
W którym byłem na koncercie Ballad i Romansów oraz El Perro Del Mar. Oba występy świetne i klimatyczne. Co więcej młodej Szwedce udała się rzecz nie bywała. Swoim występem niemal zbliżyła się do poziomu koncertu Iron & Wine z zeszłego roku. Podobno Olafur w niedzielę też dał radę i zebrał oklaski na stojąco, czym zakończyła się tegoroczna edycja OFF Festivalu. Oby tak dalej!
Tekst: Marcin Świerczek, foto: Materiały prasowe