Horror show, czyli Chris Cunningham na 7. Sacrum Profanum - relacja
Hałas, lasery, brutalne sceny przemocy, Hitler, seks, karuzela obrzydliwości i „Gwiezdne wojny” - tyle zapamiętam z występ Chrisa Cunninghama na 7. Sacrum Profanum. Tylko tyle.
Miało być kontrowersyjnie i to się udało. Część widowni pochlastana psychicznie i estetycznie obrzydliwymi dziełami Chrisa opuściła Teatr Łaźnia Nowa długo przed zakończeniem i tak krótkiego (raptem 50 minutowego) show reżysera. Ja wytrzymałem do końca i mogę z dumą wpisać w CV w rubryce dodatkowe atuty: „mocny żołądek”, choć szczerze mówiąc, artyście podejść mnie udało się tylko raz.
Cały występ opierał się na reżyserskim dorobku Anglika. Na trzech telebimach leciały „zremiksowane” w najdziwniejsze sposoby klipy, które Cunningham do tej pory stworzył. Nie było jednak nic Madonny ani Portishead, obyło się też bez Bjork. Przewinęły się za to fragmenty klipów zrealizowanych dla innej gwiazdy tegorocznego Sacrum Profanum, czyli Aphex Twina („Windowlicker”, „Rubber Johnny”) oraz brytyjskiej formacji The Horrors („Sheena is a Parasite”). Do tego wycinki zrealizowanych dla Playstation i Orange reklam, jakieś filmy porno, fragmenty przemówień Hitlera i... filmowe starcie Luke'a Skywalkera z Darthem Vaderem (sic!). Wizualna całość została perfekcyjnie połączona z muzyką. Brutalnym i niesamowicie intensywnym techno, takim w stylu najradykalniejszych nawet kompozycji Aphex Twina. Dosłownie gwałcono nasze oczy i uszy. Jak normalny człowiek ma wytrzymać 10 minutowy spektakl opierający się na kadrach przedstawiających widziane przez noktowizor dziecko z wodogłowiem, które w rytm okropnie głośnego i szybkiego techno szalej po swoim pokoju na wózku inwalidzkim? Albo jak przyjąć do wiadomości kilkuminutową sceną, w trakcie której para nagich kochanków brutalnie okłada się pięściami zaraz po akcie męskiej masturbacji? Nie można tego spokojnie przyjąć na przysłowiową „klatę” i niestety bohater tamtego wieczoru wcale nie udzielił nam na tak postawione pytania ciekawych odpowiedzi. W sumie trudno mówić by jakakolwiek konkretna treść przez cały występ się przewinęła.
Lubię odważnych artystów, takich którzy nie boją się przesuwać granic sztuki, prowokują innych kontrowersjami i skandalem. Niestety zaprezentowane nam w niedzielę show Chrisa Cunninghama, było najzwyklejszym w świecie rzemiosłem, co prawda doskonale opanowanym i naprawdę godnym podziwu, jednak zabrakło mi w tym wszystkim uzasadnienia dla sytuacji, w której kilkaset osób siedzi w jakimś budynku w Nowej Hucie i przygląda się największym zwyrodnieniom jakie wydał świat, prezentowanym w rytm muzyki techno. Szok dla szoku, nic więcej. Przerost formy nad treścią i jeśli plotki są prawdziwe i Anglik rzeczywiście pracuje nad pełnometrażowym obrazem to ja w takiej sytuacji napisać mogę tylko jedno. Strach się bać, że urodzi dziecko tak brzydkie i płytkie, że aż okaże się ono dnem.