3 sierpnia 2006
14:00
"Beloved One" - jeden z najciekawszych neofolkowych albumów ostatnich lat
Debiutancki "Beloved One" Lou Rhodes otrzymał niedawno nominację do prestiżowej tegorocznej Mercury Prize - nagrody dla najlepszej płyty sygnowanej przez wykonawcę z Wysp Brytyjskich.
Jednak sama Rhodes debiutantką bynajmniej nie jest. Do 2004 roku była twarzą, głosem i autorką literackich tekstów drum'n'bassowej formacji Lamb z Manchesteru. Po rozstaniu się w 2004 roku ze swym muzycznym partnerem, Andrew Barlowem, na które równolegle nałożył się rozpad jej 10-letniego związku z przyjacielem, zmęczona i nieco przybita Rhodes przeniosła się z Londynu na Ridge Farm w hrabstwie Surrey, gdzie nagrała "Beloved One" - jeden z najciekawszych neofolkowych albumów brytyjskich ostatnich lat.
Przeprowadzka z Londynu na wieś była dla Lou Rhodes nie tylko ucieczką z wielkiego miasta i rejteradą z dusznej rockowej sceny, ale także podróżą w przeszłość do dawno zapomnianych hippisowskich korzeni i do muzyki folkowej, która za sprawą jej matki, znanej folkowej pieśniarki oraz ojczyma, cenionego gitarzysty Grahama Burtona, otaczała ją w dzieciństwie. Nie było to jednak całkowite zerwanie z przeszłością spod znaku Lamb.
Jeden z ostatnich napisanych wspólnie z pozostałymi muzykami zespołu utworów, "Why", doczekał się tu wreszcie realizacji - choć już bez wszechobecnej, wyrafinowanej elektroniki Barlowa, lecz w dominującej na całej płycie aranżacji na gitary akustyczne, skrzypce i dyskretnie wprowadzane instrumenty perkusyjne. W połowie nagrań z "Beloved One" wziął udział gitarzysta Lamb, Oddur Mar Runarsson, co, zważywszy także gościnny udział w niektórych utworach ojczyma Lou, jakby symbolicznie łączy dwa jakże różne światy, w jakich wokalistka spędziła całe swe dotychczasowe życie.
"Beloved One" jest jednak przede wszystkim ujmującą, przesyconą konfesyjną intymnością próbą podsumowania przez Rhodes swych dotychczasowych doświadczeń i przeżyć, która przywołuje na myśl dokonania najwybitniejszych wykonawców z kwitnącego od dekady nurtu singers-songwriters. Wraz z dezercją Rhodes mająca już dawno za sobą lata świetności scena elektroniczna, wyrosła w latach 90. w cieniu przełomowych dokonań Massive Attack, Portishead czy Morcheeby straciła jeden ze swych najlepszych głosów. Zyskała natomiast wraz z niezwykłą metamorfozą stylistyczną wokalistki rozkwitająca scena neofolkowa.
Fakt, że zostało to dostrzeżone i docenione przez gremium typujące kandydatów do Mercury Prize, świadczy tylko o trafności podjętej przez Rhodes decyzji.
(Sonic Records)
Jednak sama Rhodes debiutantką bynajmniej nie jest. Do 2004 roku była twarzą, głosem i autorką literackich tekstów drum'n'bassowej formacji Lamb z Manchesteru. Po rozstaniu się w 2004 roku ze swym muzycznym partnerem, Andrew Barlowem, na które równolegle nałożył się rozpad jej 10-letniego związku z przyjacielem, zmęczona i nieco przybita Rhodes przeniosła się z Londynu na Ridge Farm w hrabstwie Surrey, gdzie nagrała "Beloved One" - jeden z najciekawszych neofolkowych albumów brytyjskich ostatnich lat.
Przeprowadzka z Londynu na wieś była dla Lou Rhodes nie tylko ucieczką z wielkiego miasta i rejteradą z dusznej rockowej sceny, ale także podróżą w przeszłość do dawno zapomnianych hippisowskich korzeni i do muzyki folkowej, która za sprawą jej matki, znanej folkowej pieśniarki oraz ojczyma, cenionego gitarzysty Grahama Burtona, otaczała ją w dzieciństwie. Nie było to jednak całkowite zerwanie z przeszłością spod znaku Lamb.
Jeden z ostatnich napisanych wspólnie z pozostałymi muzykami zespołu utworów, "Why", doczekał się tu wreszcie realizacji - choć już bez wszechobecnej, wyrafinowanej elektroniki Barlowa, lecz w dominującej na całej płycie aranżacji na gitary akustyczne, skrzypce i dyskretnie wprowadzane instrumenty perkusyjne. W połowie nagrań z "Beloved One" wziął udział gitarzysta Lamb, Oddur Mar Runarsson, co, zważywszy także gościnny udział w niektórych utworach ojczyma Lou, jakby symbolicznie łączy dwa jakże różne światy, w jakich wokalistka spędziła całe swe dotychczasowe życie.
"Beloved One" jest jednak przede wszystkim ujmującą, przesyconą konfesyjną intymnością próbą podsumowania przez Rhodes swych dotychczasowych doświadczeń i przeżyć, która przywołuje na myśl dokonania najwybitniejszych wykonawców z kwitnącego od dekady nurtu singers-songwriters. Wraz z dezercją Rhodes mająca już dawno za sobą lata świetności scena elektroniczna, wyrosła w latach 90. w cieniu przełomowych dokonań Massive Attack, Portishead czy Morcheeby straciła jeden ze swych najlepszych głosów. Zyskała natomiast wraz z niezwykłą metamorfozą stylistyczną wokalistki rozkwitająca scena neofolkowa.
Fakt, że zostało to dostrzeżone i docenione przez gremium typujące kandydatów do Mercury Prize, świadczy tylko o trafności podjętej przez Rhodes decyzji.
(Sonic Records)
reklama