21 września 2009
15:40
Laserowe show czy koncert? - relacja z występu Aphex Twin w Krakowie
Za nami 7. edycja krakowskiego festiwalu Sacrum Profanum i dwa hucznie i z rozmachem reklamowane koncerty "najbardziej twórczego i wpływowego artysty współczesnej muzyki elektronicznej", Aphex Twina.
Czy jednak koncerty ukrywającego się pod tym pseudonimem Richard'a David'a James'a warte były tej reklamy? Moim zdaniem nie do końca.
Zanim dotarłam na sobotni występ Aphexa sporo się naczytałam o występie piątkowym, nie byłam jednak nastawiona ani bardziej pozytywnie ani mniej niegatywnie. Jechałam na koncert z jakimś dziwnym spokojem, że to co zastanę na miejscu będzie dokładnie tym czego oczekiwałam. I nie pomyliłam się.
Na miejscu okazało się bowiem, że zupełnie tak jak przypuszczałam, nie ma tłumów a nad całością unosi się jakiś dziwny duch niemrawości. Dopiero po wysłuchaniu nieco przydługiego supportu coś się jakby ruszyło do przodu. W ruch poszedł wyłączony do tej pory telebim, po nim dwa boczne ekrany, na których do znudzenia przewijał się motyw zniekształconej twarzy Aphex Twina na zmianę z seledynowym misiem i różową świnką. Co tu dużo mówić - na tych wizualach nie działo się nic, totalnie nic - no może poza paroma scenami przedstawiającymi krojenie zwierząt czy sekcję zwłok. Rozczarowanie maksymalne. Muzycznie, tak jak przypuszczałam, na początku było ambientowo. Wizuale z dryfującym w przestworzach logotypem Aphexa dawały niesamowity efekt oderalnienia. Ale im dalej w las, czyli w głąb koncertu, tym muzyka stawała się coraz bardziej agresywna - jazgot i młóckarnia. Do tego przepiękne ale walące po oczach lasery, przypominające te z koncertu Fever Ray na festiwalu Nowa Muzyka. Przez moment poczułam się tak, jakbym była na koncercie Dj-a Tiesto. Sama nie wiem kiedy od basów, które szły i po ścianach i po podłodze powodując bolesne spotkanie z rezonansem potwornie zaczęła boleć mnie głowa, a mózg prześladować tylko jedna myśl: "iść do domu". Dopiero po powrocie przypomniała mi się rada koleżanki na jednym z forów internetowych "weź stopery do uszu". Mądry Polak po szkodzie...
Wrażenia ogólne? Z całej tej piorunującej mieszanki podobało mi się ledwie jakieś 15-minut. Przez resztę trwającego dwie godziny koncertu przemieszczałam się z jednego końca sali na drugi, podpierałam barierki (bo strasznie bolał mnie kręgosłup) i wychodziłam na powietrze w celu uskutecznienia wraz z innymi odbiorcami papierosianego i fizjologicznego exodusu oraz w znalezienia sensu tego koncertu. W tym momencie byłabym straszną wazeliniarą - przepraszam za ten kolokwializm - gdybym powiedziała, że koncert Aphex Twina był doskonały, ale byłabym także kłamcą gdybym powiedziała, że był totalnie do bani. Owszem, jestem zawiedziona, ale przeszłam już gorsze koncerty w swoim życiu. Spoglądam za to na te płyty Aphexa które mam w domu zadając sobie pytanie: czy to był koncert czy laserowe show? I czym w przyszłości artyści z bajki pod tytułem Aphex Twin będą w stanie mnie jeszcze zaskoczyć? Striptizem, pirotechnicznym pokazem (a nie, to już zrobił Rammstein), ekwilibrystyką, żonglerką? Bo lasery, choć potrafią zapierać dech w pierściach, to niewyczerpują wszystkich możliwości. Jaki "chłyt marketingowy" zastosują organizatorzy, żeby złapać przynętę...
Tekst: Złapana w Krakowie, Ewa Kuba. Foto. materiały prasowe organizatora.
reklama