11 października 2009
15:22
Fascynujący występ Tori Amos - relacja z Warszawy
O tym, że Tori Amos zagra w Kongresowej w ramach ramach trasy koncertowej promującej „Sinful Attraction Tour” wiedziałam już od dawna, ale nie wiedziałam że będzie to koncert aż tak dobry by na mógł na stałe wpisać się w mój pamiętnik najważniejszych doznań.
W chłodny i deszczowy wieczór Tori Amos kazała bardzo długo na siebie czekać, ale to co zrobiła ze sceną i ludzkimi emocjami zrekompensowało wszystko. Zamieniła bądź co bądź obskurne wnętrze Sali Kongresowej w przyjemny klimatyczny klub, w którym nie zabrakło intymności, kolorowych mocnych świateł padających na zasłony sceny i snopów reflektorów skierowanych na sam środek, na którym między wielkim fortepianem i elektrycznymi organami siedziała sama Tori. Tego nie da się opisać słowami. To trzeba było zobaczyć. Sex w czystej postaci. Długie, proste, rude włosy, szara suknia pod którą kryły się fioletowe obcisłe legginsy i czarne szpilki. Do tego mnóstwo teatralnych gestów i kocich ruchów, które czyniły ją raz drapieżną i prawie wulgarną to znów zniewalająco słodką i niewinną.
Przed gwiazdą wieczoru wystąpił niejaki Foy Vance. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się jakiekolwiek supportu i byłam lekko zdziwiona ujrzawszy na scenie przygarbionego człowieczka z gitarą. Przestałam się dziwić kiedy ów Pan w marynarce i w za dużym kapeluszu rozwalił mnie na kawałki coverem "Crosstown Traffic" Jimiego Hendrixa. Sadząc po reakcji publiczności Foy podobał się nie tylko mnie. To zadziwiające jak czasem niewiele trzeba żeby zrobić dobry show i jednocześnie jak łatwo można coś zepsuć poprzez nadmiar środków. Jednak radość z występu Vance'a była niewspółmierna do radości którą wywoła Tori. Od pierwszych mrocznych dźwięków "Give" to ostatniego taktu "Big Wheel" występ pani Amos wciągał publiczność i zaczarowywał. Było zjawiskowo i magicznie. W pewnym momencie część widowni targana silnymi emocjami opuściła swoje numerowane miejsca i podbiegła delektować się Tori Amos pod samiutką scenę. Od tego momentu nikt nie siedział już w spokoju. Część osób gryzła palce, część nerwowo wierciła się na twardych dostawkach ale jedno jest pewne - nikt nie pozostawał obojętny. A końcowy "Precious Things" z genialnymi odgłosami sapania w tle zwyczajnie wgniótł niektórych w fotel...
Ten koncert przypomniał mi i jednocześnie potwierdził tezę, że stara miłość nie rdzewieje, że kocham Tori Amos od zawsze i ta miłość nie wygaśnie nawet gdy artystce zdarzy się raz czy dwa przynudzić ("Me And A Gun", "Crucify") czy nie wpasować w tonację ("Spark"). Tori byłaś wielka, wracaj do nas szybko!
Setlista:
Give
Hotel
Cornflake Girl
Icicle
Concertina
Flavor
Space Dog
Spark
Welcome To England
Girl
Bells For Her
Lizard Lounge :
Graveyard
Upside Down
Gold Dust
(band returns):
Hey Jupiter
Jamaica Inn
Talula
Precious Things
Strong Black Vine
Encore :
Raspberry Swirl
Tear In Your Hand
Bliss
Big Wheel
Tekst: Ewa Kuba. Foto: materiały organizatora.
reklama