12 stycznia 2010
23:33
Info
Sonic Sp. z o.o. ul. Mścisławska 6
01-647 Warszawa
Rain Machine - alter ego TV On The Radio
"Rain Machine" to pierwszy solowy album Kypa Malone'a, bardziej znanego jako jeden z animatorów najbardziej fetowanej dziś grupy amerykańskiej TV On The Radio, a wcześniej - mniej już znanej formacji Iran z San Francisco.
Kyp Malone - trochę z wyglądu przypominający podobnie ukrytego pod obfitą brodą poetę Allena Ginsberga - dołączył do TV On The Radio jako gitarzysta i wokalista po przeprowadzce z San Francisco do Nowego Jorku i to on jest w znacznej mierze odpowiedzialny za album „Desperate Youth, Blood Thirsty Babes", który utorował jego nowemu, debiutującemu zespołowi drogę na światowy, indierockowy top. Rain Machine nie jest jednak kaprysem znudzonej nieustającym pasmem sukcesów gwiazdy, która postanowiła pofolgować na boku swym pasjom, fascynacjom, no i próżności.
Kyp Malone - trochę z wyglądu przypominający podobnie ukrytego pod obfitą brodą poetę Allena Ginsberga - dołączył do TV On The Radio jako gitarzysta i wokalista po przeprowadzce z San Francisco do Nowego Jorku i to on jest w znacznej mierze odpowiedzialny za album „Desperate Youth, Blood Thirsty Babes", który utorował jego nowemu, debiutującemu zespołowi drogę na światowy, indierockowy top. Rain Machine nie jest jednak kaprysem znudzonej nieustającym pasmem sukcesów gwiazdy, która postanowiła pofolgować na boku swym pasjom, fascynacjom, no i próżności.
To w pełni przemyślany, powolnie - bo od 2000 r. - realizowany projekt, który pierwotnie nosił nazwę Black Light. Okazało się jednak, że w Teksasie działa zespół o tej nazwie i Malone musiał zmienić szyld. A że nie chciał występować pod swym nazwiskiem, wymyślił nazwę Rain Machine. To też w pełni autorskie dzieło, jako że jego twórca nagrał go w całości niemal w pojedynkę. Czas od czasu zaznaczają się na nim wpływy grup, które współtworzył (jak TVOTR w „Give Blood"), jednak generalnie muzyka nie jest tu - jak w przypadku jego macierzystej grupy - spójna, zwięzła i treściwa. Jest natomiast bardziej medytacyjna, refleksyjna, a jednocześnie - w równym stopniu zwrócona w stronę amerykańskiej tradycji, jak i otwarta na eksperymenty, i to często w obrębie jednego utworu (np. prawie 11-minutowy „Winter Song"). Takich zresztą dłuższych form jest na płycie sporo i odwołują się one do bardzo wielu źródeł, tak amerykańskich (bluegrass, blues, elementy jazzu), jak i orientalnych, zapewne hinduskich („Desperate Bitch", „Driftwood Heart").
Gdyby wyłuskać protoplastów Malone'a z przeszłości, byliby to zapewnie Bob Dylan z okolic 1964 r. („Smiling Black Faces", wspominający o zastrzeleniu w 2006 r. Seana Bella przez policjanta po służbie), ale też The Doors i Jethro Tull. Może też David Bowie, na co lekko wskazuje najbardziej dynamiczny na płycie utwór „Hold Your Holy"). Ale to takie luźne, choć nie całkiem nieuzasadnione skojarzenia. Bardziej zresztą wrażenia niż skojarzenia.
Sam Malone mówi o swojej muzyce, że jest to „niemal pełne spektrum częstotliwości wychwytywanych przez ludzkie ucho, refleks wielości emocji i sytuacji rzeczywistych i wyimaginowanych - no i trochę rytmów i rymów".
więcej: www.sprecords.com.pl
reklama