24 stycznia 2010
21:35
W krainie mroku - relacja z Fields of The Nephilim
Dwa dni z rzędu w warszawskiej Progresji trwała uczta dla fanów mrocznego brzmienia. A wszystko za sprawą dwóch koncertów grupy Fields of the Nephilim.
Kierowana przez lidera i wokalistę Carla Carla McCoya, formacja FOTN to prawdziwa legenda nie tylko gotyckiego ale i progresywnego brzmienia. To obok takich formacji jak Bauhaus czy The Sisters of Mercy, najbardziej rozpoznawalna i nadal ciesząca się wielką estymą ikona posępnego grania.
Wizyta Brytyjczyków w klubie Progresja była wyjątkowa ze względu na różnice w programie. Każdy z dwóch koncertów grupy podzielony był na trzy części: wspólną środkową i różne otwierającą i zamykającą. Podczas pierwszego piątkowego wieczoru - Dark Western Era - fani przybyli do Progresji usłyszeć mogli klasyki z wczesnego okresu działalności FONT w czasie którego powstał "Dawnrazor","The Nephilim" czy "Elizium". Sobotni wieczór - Pandaemon Era - zdominowały dzieła z "ZooN", "Fallen" czy "Mourning Sun". Set lista prezentowała się więc następująco: "Shroud, Straight To The Light, Penetration, From the Fire, Moonchild, Watchman, Requiem, Shine, Zoon III, Mourning Sun, Love Under Will, Last Exit". W sumie ok. 70 minut grania, podczas którego dym i mrok spowiły salę wypełnionej po brzegi Progresji. Widok czarnych kapeluszy i płaszczy, lateksowych spodni, długich włosów i trupio-bladych makijaży mógł niejednego przyprawić o dreszcze.
Ja dostałam szansę uczestniczenia w tym drugim, sobotnim koncercie i cały czas jeszcze jestem pod wrażeniem. Misterium mocy w wykonaniu FOTN poprzedziły występy polskich supporterów - grup Polpo Motel i 1984 (piątek) oraz Deathcamp Project i Hetane (sobota). Deathcamp Project troszeczkę nawalił - grali za krótko i jakby z doskoku, w pośpiechu. Sami przyznali, że o tym iż będą grać przed FOTN dowiedzieli się na cztery dni przed koncertem, być może właśnie dlatego nie mieli czasu na odpowiednie przygotowanie się. Duet (a właściwie trio) z Kluczborka zagrał m.in. "Rule And Control" i "Fuckin' Deathrock". Całośc w formie, która mnie nie przekonała - komputerowo i zimno.
Hetane wypadło rewelacyjnie. Wrocławska grupa w ciągu niespełna godziny zagrała nie tylko utwory ze swojej debiutanckiej grupy "Machines" ale także pierwszy jaki w ogóle nagrali i jak sami mówią o nim "intuicyjny" kawałek "Ken-Ke-Lai" oraz jeden nowy utwór premierowy, który zwiastuje ich drugi album. Wokalistka Hetane, Magda Oleś to szalenie charyzmatyczna i ekspresyjna artystka, która potrafi wyzwalać na scenie i przekazywać niesamowite emocje. Odśpiewane przez nią "Brabrasen", "Machines", Nienawidzimy", "Wild Woman", "Monopoly", "Hard", "God - foresaken" czy "Find The Lost Ghosts" stanowiły prawdziwą ucztę dla ciała i zmysłów. Coś pięknego po prostu. Obserwowałam ją przez cały koncert i zazdrościłam: długich włosów, głosu i nieskrępowania z jakim przeżywa muzykę. Przy czym w tym wszystkim, w całej tej sztuce pozostawała sobą, nie było w niej ani krzty zmanierowania co pozytywnie wpłynęło na przekaz Hetane.
Było miażdżąco. Tym samym rok koncertowy uważam za w pełni otwarty!
Tekst: Ewa Kuba. Foto: materiały prasowe organizatora.
reklama