Danny Cavanagh: świeczki i gitara - relacja z Gdyni
Gitarzysta i wokalista, dobrze znany z zespołu Anathema - Danny Cavanagh, 9 lutego rozpoczął, od gdyńskiego klubu Ucho, swoją krótką solową trasę po naszym kraju
Ale zanim przejdę do gwiazdy wieczoru - kilka słów o Lisie Cuthbert. Po pierwsze mało kto się spodziewał, że koncert rozpocznie się o czasie. I tak młodziutka - 21-letnia Irlandka - poszła na pierwszy ogień...przy zaledwie kilku zapełnionych stolikach. Nieśmiało rozpoczęła podróż w melancholijny świat wypełniony emocjami i miłosnymi rozterkami. Uwodziła mrocznym brzmieniem klawiszy i swoim ciepłym, mocnym i przejmującym głosem, zadziwiając coraz liczniej przybyłych. Muszę przyznać, że śpiewa bardzo wiarygodnie. Większość utworów pochodziła z Epki "Ready to Unfold" oraz debiutanckiej płyty "Obstacles", która zostanie wydana już w marcu. Mnie najbardziej utkwił w pamięci numer "Nothing Left", który na nadchodzącej płycie będzie wykonany razem z Mick'iem Mossem z Antimatter. Na pewno ją sobie przesłucham. Debiutantka już została porównana do Tori Amos i kto wie... zapewniam, że potencjał ma.
Nastąpiła przerwa, ale niespodziewanie Lisa wróciła jeszcze na scenę... z Danny'm Cavanagh i zagrali wspólnie "Fragile Dreams" z repertuaru Anathemy. Nastąpiła przerwa właściwa. Obsługa zapaliła świeczki na każdym stoliku. Zrobiło się bardzo nastrojowo i chwilę po 21 na scenie pojawił się Sean Jude i ponownie Danny, czyli aktualny pełny skład zespołu Leafblade. Zespół, tak... ale pierwsze skrzypce ( a raczej gitarę... ) grał ten pierwszy. Cavanagh musiał się zadowolić robieniem chórków. A wyszło to imponująco. Głosy współgrały ze sobą perfekcyjnie. Panowie z tylko dwoma gitarami odsłaniali przed nami swoje romantyczne dusze. Słuchając przenosiliśmy się w osamotnione mroźne norweskie fiordy. Cavanagh uderzał momentami otwartą prawą ręką o struny gitary, robiąc dodatkowo efekty perkusyjne. Było akustycznie, delikatnie, melancholijnie i melodyjnie, czasem trochę bluesa i wpływów muzyki celtyckiej. To co pokazali nie pozostawiało obojętnym, wiele osób wsłuchiwało się zamykając oczy. Chcieli poczuć muzykę mocniej? A może łzy napływały już im do oczu?
Chwila oddechu i Danny powraca jeszcze raz na scenę, już tylko sam. Z nastroju nic nie znika. Jako pierwszy wybrzmiewa "Deep" Oklaski pojawiają się już po pierwszych taktach - publiczność widać czekała na repertuar Anathemy. Zaraz potem, po raz drugi tego wieczora - "Fragile Dreams". Na kolejną piosenkę czekałam chyba najbardziej. Mowa o "Forgotten Hopes". Utwór osłuchany mam najlepiej w wersji akustycznej, zwanej 'z pokoju hotelowego'. Było zupełnie inaczej. Nie znaczy gorzej. Mniej mrocznie i depresyjnie, bardziej lirycznie i melodyjnie. Zaczął delikatnie, śpiewał szeptem, mimo to głos górował nad gitarą. Piosenkę zakończył nieoczekiwaną improwizowaną solówką na akustyku. Podczas "One Last Goodbye" zastygłam. Nagranie bardzo osobiste, opowiadające o tym, jak ważna jest przyjaźń. Długo jeszcze po zakończeniu koncertu brzmiała ta pieśń w moich uszach. Głos Danny'ego przeszywał. Każdy utwór był komuś dedykowany - bratu, przyjacielowi, byłej miłości... Zagrał prawie wszystkie piosenki, z nie tak dawno wydanej, razem z Anneke Van Giersbergen, płyty "In Parallel". Nie zabrakło coverów wielkich. Było to "Brothers in Arms" Dire Straits, "High Hopes" Pink Floydów i kompletnie spontaniczne "Enjoy The Silence" Depeszów, zagrane na klawiszach.
Czterech muzyków i trzy koncerty. Łącznie ponad cztery godziny muzyki. Akustycznej. Mniej niż 100 osób na sali. Kameralna, przyjacielska atmosfera. Taka okazja może się szybko nie powtórzyć. Na sam koniec, trochę z przymrużeniem oka. Dlaczego Danny i Sean za każdym razem, jak schodzili ze sceny, brali ze sobą swoje gitary? Spokojnie - tutaj nie kradną. Przynajmniej nie po takiej dawce pięknych dźwięków.
Tekst i foto: Sabina Lawrów