6 września 2006
23:53
Pere Ubu, jedna z najważniejszych grup rockowych świata powraca
Awangardowo-punkowo-garażowy mistrz świata David Thomas wydaje wraz z Pere Ubu nową płytę. Jedna z najważniejszych grup rockowych świata powraca po kilku latach milczenia.
Ale złote płyty i miejsca na listach przebojów nigdy nie były ich celem, także tym razem zdają się ignorować nowe trendy i reguły rządzące rynkiem muzycznym. Ale w ten sposób Thomas i koledzy pokazują jak to jest, być ikoną i jednocześnie mieć nadal coś do powiedzenia. Krótkie spojrzenie na początki, fani to wszystko oczywiście wiedzą: 1974. David Thomas zakłada Rocket From The Tombs (tak, dokładnie - „Sonic Reducer"), po krótkim czasie jednak tworzy Pere Ubu, nazwany tak od bohatera sztuki Alfreda Jarry'ego.
W 1975 Pere Ubu wydaje swój pierwszy singiel "30 Seconds Over Tokyo", który uznawany jest za jeden z pierwszych punkowych kawałków w historii. Pere Ubu różnili się jednak diametralnie od ówczesniej sceny muzycznej, nawet do załóg punkowych nie bardzo pasowali. W 1978 roku ukazał się pierwszy album "The Modern Dance", który teraz ukazuje się jako reedycja. Jak zwykle, pies z kulawą nogą nie chciał tej płyty wtedy kupić, ale wpływ na historię pozostał. Magazyn "Mojo" pisał: "Pere Ubu są postrzegani jako brakujący element między Velvet Underground i punkiem. Od początku zrozumieli konstrukcję śrubek i nakrętek muzyki pop, a potem je rozkręcili".
Wracając do teraźniejszości: Pere Ubu stali się ikonami nawet popkultury, są zapraszani na wielkie festiwale, ale w nich wciąż jest punkowy duch, dlatego pewnie nowa płyta nosi tytuł "Why I Hate Women". Muzyka postaje w wewnętrznym rozdarciu, instrumenty nachodzą na siebie w sposób nieprzewidywalny, ale nie powstaje przy tym wcale wrażenie, że chodzi o wolną improwizację. Tak ma być, każdy fragment jest całością samą w sobie i jak w grze tetris słuchacz musi go złożyć z innymi. Ponownie używają syntezatora EML, od początku stałego instrumentu grupy (wyprodukowanego przez firmę, która potem przestawiła się na produkcję broni). Robert Wheeler, który go obsługuje, potrafi dzięki tereminowi wygenerować więcej grozy niż filmy science-fiction w latach 50-tych. Do tego dochodzi oczywiście poruszający się pomiędzy zadawaniem bólu a wyciem z bólu głos Davida Thomasa. Hel i pełnia naraz. To potrafią tylko balony napędzane gorącym powietrzem.
W porównaniu do ich ostatniego albumu "St. Arkansas" spotykamy teraz nieco więcej światła, a nawet melodii, a teksty to niemal piosenki o miłości..., niemal.
(Sonic Records)
Ale złote płyty i miejsca na listach przebojów nigdy nie były ich celem, także tym razem zdają się ignorować nowe trendy i reguły rządzące rynkiem muzycznym. Ale w ten sposób Thomas i koledzy pokazują jak to jest, być ikoną i jednocześnie mieć nadal coś do powiedzenia. Krótkie spojrzenie na początki, fani to wszystko oczywiście wiedzą: 1974. David Thomas zakłada Rocket From The Tombs (tak, dokładnie - „Sonic Reducer"), po krótkim czasie jednak tworzy Pere Ubu, nazwany tak od bohatera sztuki Alfreda Jarry'ego.
W 1975 Pere Ubu wydaje swój pierwszy singiel "30 Seconds Over Tokyo", który uznawany jest za jeden z pierwszych punkowych kawałków w historii. Pere Ubu różnili się jednak diametralnie od ówczesniej sceny muzycznej, nawet do załóg punkowych nie bardzo pasowali. W 1978 roku ukazał się pierwszy album "The Modern Dance", który teraz ukazuje się jako reedycja. Jak zwykle, pies z kulawą nogą nie chciał tej płyty wtedy kupić, ale wpływ na historię pozostał. Magazyn "Mojo" pisał: "Pere Ubu są postrzegani jako brakujący element między Velvet Underground i punkiem. Od początku zrozumieli konstrukcję śrubek i nakrętek muzyki pop, a potem je rozkręcili".
Wracając do teraźniejszości: Pere Ubu stali się ikonami nawet popkultury, są zapraszani na wielkie festiwale, ale w nich wciąż jest punkowy duch, dlatego pewnie nowa płyta nosi tytuł "Why I Hate Women". Muzyka postaje w wewnętrznym rozdarciu, instrumenty nachodzą na siebie w sposób nieprzewidywalny, ale nie powstaje przy tym wcale wrażenie, że chodzi o wolną improwizację. Tak ma być, każdy fragment jest całością samą w sobie i jak w grze tetris słuchacz musi go złożyć z innymi. Ponownie używają syntezatora EML, od początku stałego instrumentu grupy (wyprodukowanego przez firmę, która potem przestawiła się na produkcję broni). Robert Wheeler, który go obsługuje, potrafi dzięki tereminowi wygenerować więcej grozy niż filmy science-fiction w latach 50-tych. Do tego dochodzi oczywiście poruszający się pomiędzy zadawaniem bólu a wyciem z bólu głos Davida Thomasa. Hel i pełnia naraz. To potrafią tylko balony napędzane gorącym powietrzem.
W porównaniu do ich ostatniego albumu "St. Arkansas" spotykamy teraz nieco więcej światła, a nawet melodii, a teksty to niemal piosenki o miłości..., niemal.
(Sonic Records)
reklama