14 marca 2010
18:43
Info

Ognisty RAMMSTEIN - relacja z Łodzi
W piątkowy marcowy wieczór do Polski po po pięciu latach od trasy "Rosenrot" zawitała niemiecka grupa Rammstein.
Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam! Na płycie i trybunach tłum ludzi, las falujących rąk pod sceną a na niej niesamowity trwający dwie godziny ognisty spektakl. Ogniste widowisko w wykonaniu panów z Rammstein podczas którego nie zabrakło dobrej muzyki poprzedził występ norweskiej formacji Combichrist. Grupa promowali wydany w ubiegłym roku album "Today We Are All Demons" łączącym rock, metal, industrial i alternatywny dance. Ich demoniczny koncert był dobrą lecz niestety moim zdaniem za krótką rozgrzewką przed Rammsteinem, niemniej nie było osoby na widowni która nie skandowałaby wraz z wokalistą Combichrista, Andym LaPlegua "get your body, get your body beat!".
Wejście Niemców było naprawdę mocne. Gitarzyści Richard Kruspe i Paul Landers „wykuli” sobie kilofami w ścianie wyjście na scenę, w międzyczasie między nimi przez wypaloną palnikiem dziurę wszedł wokalista, Till Lindermann. Po chwili za nimi pojawiła się pozostała trójka muzyków: Christoph "Doom" Schneider (perkusista), Oliver Riedel (basista) i Christian "Flake" Lorenz (instrumenty klawiszowe) i rozpętała się muzyczna burza. Publikę ogarnęła wrzawa. Jako pierwszy z głośników poleciał "Du Riechst So Gut" zaraz za nim „B********” oraz „Waidmanns Heil”. Drugi koncert Niemców w Polsce promował album „Liebe Ist Fur Alle Da” siła rzeczy przeważały więc kawałki z tego właśnie krążka, ale pojawiły się też starsze utwory jak np. inspirowany filmem Tarantino "Wściekłe psy" numer "Du Hast", "Sonne", "Keine Lust" z krążka "Reise, Reise" czy "Feuer Frei" z albumu "Mutter" sowicie okraszone efektami specjalnymi. Statyw mikrofonu wokalisty grupy, Tilla Lindemanna, przyozdobiony podczas koncertu stucznymi penisami to mały pikuś przy monstrulanych rozmiarów tryskającym pianą fallusie ("Pussy") czy ogromnej wannie („Ich Tut' Dir Weh”) wypełnionej iskrami, w której leżał Christian Lorenz, ogromnym pontonie wypełnionym dmuchanymi rekinami („Haifish”), w którym Lorenz unoszony na fali ludzkich rąk dryfował przez halę Arena czy też podstawionym kaskaderze udającym fana zespołu, który dał się żywcem podpalić na oczach tysięcy ludzi.
![[img:1]](/img/artykuly/zdjecia/ognisty-rammstein-relacja-z-lodzi-rammstein-6229.webp)
Na koniec widownia długo i namiętnie skandowała nazwę Rammstein w skutek czego nie obyło się bez dwóch bisów. Poleciało "Engel" i Till Lindermann z ogromnymi przypiętymi do ramion skrzydłami, które w pewnej chwili stanęły w płomieniach.
Pomimo opinii niektórych osób, które uznały że cały koncert grupy wyglądał tandetnie, a widowiskowość była przerostem formy nad treścią, mnie się bardzo podobało. Nie żałuję ani jednej złotówki wydanej na bilet w Ticketpro i podróż, choć jak się okazało po przyjeździe do Łodzi bilet mogłam kupić na miejscu za połowę oficjalnej ceny (!). Niesamowite, oszałamiające, dające kopa show. Oby więcej takich koncertów w Polsce. Nie tylko grupy Rammstein.
Tekst: Ewa Kuba. Foto: materiały prasowe.
więcej: www.rammstein.de
reklama