2 lipca 2010 18:25

Pierwszy dzień Open'era zdominowany przez Pearl Jam

Wysłannicy INFOMUSIC: Sabina i Marcin przedstawiają swoje wrażenia z pierwszego dnia festiwalu Heineken Open'er 2010
[img:1] Jak nam doniesiono, transmisja koncertu Pearl Jam na antenie radiowej Trójki odbyła się bez problemów, ku uciesze tych co zostali w domu. Tak trzymać. Liczymy na więcej w kolejnych dniach, a jak nie to chociaż w przyszłym! Również strona internetowa festiwalu - opener.pl podołała relacji video na żywo wprost spod scen. Można było co prawda oglądnąć tylko Łąki Łan i BiFF, ale to rokuje wspaniale na przyszłość. To miłe, że pomyślano o tych, którzy z różnych względów nie mogli zjawić się w Gdyni - a jest ich na pewno wiele tysięcy. Mogli poczuć namiastkę festiwalu i część z nich może zdecyduje się przyjechać za rok.

Marcin:
Tak jak obiecałem w zeszłym roku. Spotykamy się na kolejnej, 9. już edycji Heineken Opener Festival, który jak niezmiennie od kilku lat odbywa się w Gdyni na Lotnisku Babie Doły. To druga w historii czterodniowa edycja HOF, miejmy nadzieję, że przynajmniej tak bardzo udana jak zeszłoroczna. Jednak zanim uprzedzimy jakiekolwiek fakty, w zapowiedzi "Instrukcja Obsługi Openera" widnieją wszystkie rewelacje tej edycji, które specjalnie dla Was przygotowała Sabina.

Ja tymczasem podzielę się pierwszymi refleksjami. Wczoraj (tzn środa, 30.06) udałem się po odbiór akredytacyjnej opaski i identyfikatora, co uczyniło ze mnie pełnoprawnego festiwalowicza i gościa w namiocie medialnym. Opaski w tym roku mają już dużo bardziej znośny kolor (ciągle różowy, ale już nie tak w oczy kolący), na co zareagowałem z ulgą i entuzjazmem. Teren niby ten sam jednak trochę inaczej zorganizowany (patrz mapa). To znowu sprawi, że ja, jako bywalec przede wszystkim sceny głównej i namiotowej, pokonam dużo więcej kilometrów niż na poprzednich edycjach.

Więcej na razie nam nie wiadomo, ale wiedzcie, że właśnie ruszamy na zwiad, żeby specjalnie dla Was sprawdzić jaka atmosfera panuje nie tylko w Gdyni ale w całym Trójmieście. Specjalnie dla Was sprawdzimy tłok w kolejkach, tramwajach i autobusach, korki na głównych ulicach. Specjalnie dla Was napiszemy jak smakuje piwo na festiwalu, kiełbasa z rusztu i bigos. Specjalnie dla Was opowiemy pięknych kobietach (to ja opowiem) i przystojnych mężczyznach (Sabina opowie), którzy zjechali się tutaj aby zjednoczeni pod jednym sztandarem oddać się czterem dniom openerowego szaleństwa.

1. Lipca 2010, pierwszy dzień 9. edycji Heineken Opener Festival. Dotarłem bez większych przeszkód. Kolejką SKM i autobusem oczywiście, bo niby wszystko cacy, ale miasto Gdynia tym razem nie uporało się na głównym dojeździe z remontem. Czyli na Estakadzie Kwiatkowskiego łączącej teren festiwalu z obwodnicą mieliśmy po jednym pasie w każdą stronę. Kto był ten wie, kto nie był może sobie wyobrazić.

Mnie dotarcie z Gdańska Oliwy zajęło ok. półtorej godziny. 90 minut w palącym słońcu. Pogoda udana aż za bardzo, można udaru dostać. Ale po dotarciu na teren szybko wymieniłem polskie złote na kupony i zastosowałem chłodzenie płynem. I pierwsza myśl była mało obiecująca, bowiem w ogóle ale to w ogóle nie czułem entuzjazmu towarzyszącemu zazwyczaj tego typu wydarzeniom. A na scenach przecież mega gwiazdy – Ben Harper, Tricky czy sam wielki Pearl Jam... Pearl Jam to idole lat młodości (i nie tylko) co najmniej dwóch pokoleń polskich fanów. Na mnie też trafiło, a że ostatnio widziałem ich dekadę temu warto zweryfikować formę zespołu.

Zaczęło się wcześniej, ale ja pierwszy koncert zacząłem o godzinie 18.00. Łąki Łan, czyli wiarusy nie tylko Openera. Pisałem o nich już przy okazji HOF-u 2009 oraz zeszłorocznego Coke Live Music. Tym razem stanęli na scenie głównej, co jest równoznaczne z poważnym awansem wśród festiwalowych artystów. I słusznie – o ile wcześniej do zespołu podchodziłem ze sporą rezerwą tak tym razem udowodnili, że na ten awans zasługują. I mimo że na scenie ciągle odbywa się teatrzyk w tym samym bajkowo – zoologicznym stylu, który jednych bawi a innych drażni, to w sferze dźwiękowo muzycznej jest duży postęp. Może to kwestia nagłośnienia, nowych aranżacji, czy bóg wie jeszcze czego, ale wszystko zyskało na dynamice, co przekłada się na energię emitowaną ze sceny. Odbiór energii, mimo wczesnej pory i wysokiej pozycji słońca na nieboskłonie – bardzo prawidłowy. Pod sceną wzorowy kocioł, klaskanie w ręce, wykonywanie poleceń artystów. Plus za nowy repertuar, energię i kontakt z publicznością. Niestety, ze sceny głównej nie da się awansować, chyba że w przyszłości zagrają o 22.00.

Teraz wycieczka spod sceny głównej na Młode Talenty. A tam o 19.30 na scenę wszedł Kiev Office, czyli trójmiejskie trio grające mocne, hałaśliwe riffy położone na świetnej rytmice. Miałem do tej pory okazję widzieć tę formację trzykrotnie i za każdym razem przypadali mi do gustu. Ciekawe połączenie brzmienia starej basowej Jolany i Telecastera w najbrudniejszym wydaniu, krzykliwego wokalu Michała Miegonia świetnie współgrającego z melodyjnym śpiewem Asi Kucharskiej. A pod to wszystko bębnowe podwaliny tworzy Krzysiek Wroński, który – jeśli chodzi o Scenę Młodych Talentów – jest moim bębniarskim faworytem.

Kiev Office zagrali jak tylko potrafili najlepiej – szczerze i prosto z serca. Mniej hałaśliwie niż do tego przywykłem (koncert na otwartej przestrzeni, topowe nagłośnienie), bardziej polegając na pedalboardzie Michała. Niektóre zagrywki przypominały stylistycznie U2, a to przez charakterystyczny delay, mniej było kłujących w uszy wysokich dźwięków ze sprzężeń. Przed sceną grupka młodych ludzi potrafiła docenić to, co Kiev Office miał do zaoferowania, zaś sami muzycy nie pozostali dłużni. Między jednymi a drugimi popłynęła „elektryczność”. Gratuluję i życzę aby w takiej formie pozostali do końca!

Po koncercie Kiev miałem zrobić sobie przerwę regeneracyjną przed Pearl Jam, jednak Ben Harper and Relentless7 to również kusząca propozycja. I mimo że dotarłem na ostatnie 30 minut to wykonany przez nich Heartbreaker nieśmiertelnego Led Zeppelin zapamiętam jako jeden z najlepszych muzycznie i emocjonalnie fragment tegorocznego Openera.

Wreszcie nadszedł czas na największą gwiazdę tego dnia, jeżeli nie całej edycji Opener 2010. O godzinie 22.00 na scenie głównej pojawił się zespół Pearl Jam...

Keep on rockin' in the free world!

Ile osób przyjechało na pierwszy dzień Openera tylko i wyłącznie dla nich? Tego nie wie nikt, ale wiadomo, że z całej Polski i nie tylko przyjeżdżali fani kwintetu ze Seattle, po czym opuszczali Gdynię gdy ustały ostatnie dźwięki ostatniego utworu. Pearl Jam fanów ma wiernych i oddanych, którzy potrafią się zmobilizować, rzucić wszystko i jechać pół tysiąca kilometrów tylko po to, żeby zobaczyć ich na żywo. A zespół o tym wie i to docenia.

Zaczęli od Corduroy. Jeden z najbardziej znanych standardów trzeciego albumu rozpoczynał już wiele koncertów na ich trasach po Europie. Choćby wydany w 1998 roku pierwszy oficjalny album koncertowy Live On Two Legs. „The waiting drove me mad” - razem z Vedderem zaśpiewał kilkudziesięciotysięczny tłum. I to była prawda – półgodzinne czekanie w gęstniejącym z minuty na minutę tłumie dłużyło się bezlitośnie. Ale ruszyli i to na pełnej mocy. Potem tylko potwierdzali, że setlista składać się będzie z największych przebojów z kolejnych ich albumów. Do the Evolution z Yield!, następnie Hail Hail z No Code. Zliczali po kolei największe przeboje.

Chociaż zdaje mi się, że nie patrzę na to obiektywnie. Dla mnie 95% utworów Pearl Jam to wielkie przeboje, z których co drugi mógłby być hymnem pokoleniowym. Potem przyszedł czas na coś z nowego ich albumu. Got Some zaczynający się energicznym riffem i skoczną linią perkusji sprawił, że tłum jeszcze bardziej falował skacząc coraz wyżej i wyżej. A myślałem, że po Hail Hail będzie to co najmniej trudne.

Tłum coraz żywiej reagował na muzykę, a tłum coraz bardziej gęstniał. Wokalista Eddie Vedder zarządził krótką przerwę, w której przemówił do fanów w trosce o ich bezpieczeństwo. Poprosił o cofnięcie się trzy kroki do tyłu, aby publiczność z przodu nie została zmiażdżona. Vedder znany jest z tego, że troszczy się o bezpieczeństwo swoich fanów, co nie powinno dziwić zwłaszcza po tragedii z Roskilde sprzed dziesięciu lat. W dalszej części koncertu jeszcze apelował o zaprzestanie tzw. crowd surfingu. „Troszczymy się o was i nie będziemy z to przepraszać” - skomentował. Oczywiście wszystko to spotkało się z aplauzem i uznaniem publiki, podobnie jak mozolne odczytywanie listu do fanów w języku polskim. Zawsze bawi mnie, gdy gwiazdy łamią sobie język na słowach „dziękuję”, „jesteście wspaniali” itp. Ale kilka minut polszczyzny to prawdziwy wyczyn. W liście znalazły się podziękowania dla szefa Alter Artu – Mikołaja Ziółkowskiego.

Potem popłynęły akustyczne dźwięki Elderly Woman Behind The Counter in a Small Town, w którym dał się słyszeć okrzyk fanów „I just wanna scream HELLO!”. Ciarki na plecach gwarantowane...

Przez kolejne kilkadziesiąt minut usłyszeliśmy 10 utworów a czas leciał nieubłągalnie. Dwa utwory z nowego albumu - Amongst The Waves i Unthought Known. Potem powrót do korzeni i fantastyczny Even Flow. Następnie publiczność dostała chwilę wytchnienia – akustyczny Just Breathe poprzedził kolejny przebój Daughter z płyty VS. Daughter zawsze działał na mnie w sposób szczególny, czy to przez solo Mike'a McCready'ego – jedno z moich ulubionych w całej ich twórczości – czy przez kilkuminutowe improwizacje tak utarte już w świadomości fana. Nie zabrakło i tego, zaś w kulminacji Eddie zaśpiewał znany z Another Brick in The Wall II wstęp „We don't need no education...”. Dalej Given To Fly z piątego albumu, zaś po nim muzycy wykonali cover Joe Strummer & The Mescaleros – Arms Aloft. Dynamiczny acz melancholijmy Why Go poprzedził kulminację ekstazy Nieśmiertelny Jeremy przemówił z 70 tysięcy gardeł. Jeden z definitywnie największych przebojów Pearl Jam wywołał prawdziwe szaleństwo. I na koniec Rearviewmirror – szybki i skoczny kawałek z płyty VS, w który muzycy włożyli nieco pełnej suspensu improwizacji, wybuchającej na Codę słowami „Saw things so much clearer”. Utwór doskonale nadający się na zakończenie koncertu. Ale przecież nie może się na tym skończyć...

I nie skończyło się. Można było się spodziewać, że zaczną bis od rewelacyjnego The Fixer – pierwszego singla promującego album Backspacer. Dalej zestaw obowiązkowy – Better Man, w pierwszej części delikatna ballada, która w punkcie kulminacyjnym staje się energicznym rockowym utworem, porywającym tłumy do tańca. Potem piękna, łzawa ballada o niespełnionej miłości, przy której niejedno złamane serce krwawiło... Black. Ta zdecydowanie jedna z najpiękniejszych kompozycji zespołu znalazła się na albumie debiutanckim formacji. Tak jak i kolejny utwór, który znają chyba wszyscy, a który obok Black i Jeremy'ego cieszy się mianem superprzeboju. Alive – już pierwszy charakterystyczny riff wywołał burzę okrzyków, zaś refren „I.....I.....I'm still alive” wraz z wokalistą wyśpiewali wszyscy zebrani na terenie festiwalu. Dla mnie osobiście ważny, bo to właśnie od tego utworu zaczęła się moja niekończąca się przygoda z Pearl Jam. Na koniec zespół wykonał ostatni hit – cover Neila Younga Keep on rockin' in the free world... Manifest, rozkaz, życzenia? Cokolwiek to nie jest, zawsze pozostawia w sercu i umyśle stan euforii i spełnienia.

Jakże inaczej miałoby być? W końcu dla wielu Pearl Jam to idol a pewnie i są tacy, dla których są bogami w ludzkich ciałach. Jednak zupełnie obiektywnie patrząc, o ile się da będąc fanem, koncert był eksplozją mocy, energii, wielkim ładunkiem emocji. Setlista wymarzona, doskonale ułożona, dająca i szaleństwo poganiane przez szaleństwo i zarazem momenty wytchnienia na złapanie oddechu. Panowie z Pearl Jam są już dobrze po czterdziestce, a nawet bliżej im do półwiecza, jednak zdaje się raczej, że młodnieją miast się starzeć. Niewyczerpana energia, skłonność do szaleńczych skoków na scenie. Vedder i Stone Gossard (gitara) nawet długie włosy pozapuszczali na przypomnienie złotych lat. Jeff Ament (bass) akrobacje z gitarą poczyniał niewyobrażalne, Mike McCready (gitara) popisywał się grając solówki z gitarą na plecach, zaś Eddie Vedder (wokal) wciąż rzucał statywem mikrofonowym na zakończenia utworów. Tylko Matt Cameron (perkusja) jak zwykle był spokojny i stonowany, choć może to dlatego, że nie widać go zza bębnów?

Niestety, boję się, ze drugiej tak jasnej gwiazdy na tegorocznym Openerze już nie będzie. Bo kto dorówna czemuś takiemu? Kto był ten wie, kto nie – niech żałuje...




Sabina:Na terenie festiwalu znalazłam się już ok. godz. 16. Niestety przez słabo doinformowanych pracowników Openera... kilkanaście minut błądziłam w poszukiwaniu namiociku, gdzie miałam załatwić akredytację. Każdy miał inną wersję, gdzie mam się udać... Na szczęście dzięki pamięci fotograficznej - na czuja trafiłam do właściwego miejsca, gdzie sympatyczna obsługa bardzo szybka zaobrączkowała mnie, obfotografowała i życzyła miłego dnia.

Miałam jeszcze sporo czasu do pierwszego koncertu, więc udałam się, już tradycyjnie - w stronę sceny Jam Session, którą opiekują się ludzie z Fendera i Sennheisera. Jak co roku nie brakuje chętnych na wypróbowanie legendarnych gitar. Zbliżała się godzina 17, toteż szybkim krokiem udałam się do sceny tent. Namiot jest w tym roku, większy, sporo większy. Ale dlaczego tak daleko? 10 minut spóźniony Indigo Tree wchodzi na scenę. Zespół, jak sami przyznali, niespecjalnie grający muzykę do tańca, więc i raczej nie są na odpowiednim miejscu. Osobiście - mam zgoła inne zdanie. Z roku na rok na Openerze obserwuję, jak muzykę ambitną, zmuszająca do refleksji - wypiera muzyka elektroniczna - muzyka zgoła rozrywkowa - nad czym ubolewam! Ale wracając do chłopaków z Indigo Tree. Może i namiot większy, panuje zaduch, pot leci mi po czole, ale ludzi póki co jak na lekarstwo. Leżą, siedzą, kucają - dla każdego znajdzie się miejsce - nawet pod samą sceną. Myślę - może to i lepiej. Ich muzyka to tzw. pościelówa - czyli wszystko się zgadza - leżcie spokojnie i się przytulajcie. Pierwsze trzy piosenki to nowe kompozycje grupy - także wybaczcie - tytułów nie znam. Mają się znaleźć na drugiej płycie. To co mogę powiedzieć, że panowie dalej eksplorują dobrze znane nam krainy melancholii. Muzyka spokojna, a ma tyle w sobie emocji. Rozglądam się i ku mojemu zdziwieniu - oprócz jednego przystojniaka - wokoło widzę samą młodzież. Drugą część występu wypełniły dobrze znane kompozycje z pierwszej płyty. Oczywiście nie zabrakło rewelacyjnego "Kichenoflove". Panowie oprócz gitar wspierali się trochę nowoczesną techniką ( a to z powodu dalszego braku perkusisty), a Filip Zawada zagrał również na nieco zapomnianej już harmonijce ustnej. Ku mojemu zaskoczeniu po 30 minutach było po wszystkim. Dodam tylko, że końcówkę tego koncertu oglądał i słuchał w skupieniu już cały namiot.

Do kolejnego koncertu zostało mi parędziesiąt minut... poszłam więc "pozwiedzać". W tym roku jest zdecydowanie więcej budek z jedzeniem, kolczykami, ciuszkami.. i tylko Najwyższy wie co jeszcze... jak dla mnie aż za dużo - gubię się w tym. Zostało parę minut do 20, przeniosłam się pod główną scenę i o dziwo bez najmniejszych problemów stanęłam bardzo blisko i mogłam spokojnie obserwować scenę gołym okiem. Pod tą sceną stali już zdecydowanie dojrzalsi festiwalowicze... Sporo z nich miało jednodniowe opaski - fani Pearl Jam myślę. Czekają na Eddiego i spółkę, ale przy okazji zobaczą Bena Harpera. Nie zawiedli się, bo jak można było się spodziewać... artyści zaśpiewali razem chociażby "Under Pressure". Ale od początku - Harper zaczął bardzo nastrojowo. Znany ze swojej umiejętności gry techniką slide - rozpoczął występ właśnie od tego. Kilkuminutowy instrumentalny utwór większości publiki może nie porwał, ale jak się później okazało - zespół miał w planie stopniowe przyspieszanie tempa - z minuty na minute, z piosenki na piosenkę. Ben tylko czasami sięgał po akustyka. Wielu z nas obawiało się, że bluesowy repertuar Relentless7 będzie górował nad lepiej znaną soulowo-funkowa twarzą Bena sprzed lat. Ale jako, że to pierwszy koncert w tej części Europy Bena - usłyszeliśmy przekrój całej twórczości. Nie zabrakło cudownego "Diamonds On The Inside". Tempo a wraz z nim towarzyszące emocje rozwijały się bardzo szybko. Tak, że już po kilkunastu minutach... wszyscy zebrani skakali, tańczyli i ogólnie dobrze się bawili - a ja z nimi :) Wielkie brawa i osobny akapit należy się zespołowi Relentless 7. Spodziewałam się w sumie solowego występu, a przynajmniej tego, że Ben swoją charyzmą przyćmi zespół. Okazało się, że zobaczyliśmy świetnie zgrany zespół. Nikt tutaj nie grał pierwszych skrzypiec. Osobne zdanie również należy się perkusiście - Jordanie Richardsonie. Kto był - ten wie o co chodzi. A tak krótko - czarujący młody człowiek, który znad perkusji, gdzieś na tyłach sceny... potrafił porwać ludzi i zwrócić na siebie ich uwagę ( z zastrzeżeniem, że w bardzo sympatyczny sposób).

Niestety jak to bywa na festiwalach..z jakiegoś koncertu trzeba zrezygnować, żeby być na innym. Wyszłam przed samą końcówka Harpera, by chociaż na chwilę usłyszeć Yeasayera. I się nie zawiodłam. Byłam na zaledwie 4 piosenkach, by nie spóźnić się na headlinera, ale z czystym sumieniem powiem, że zrobili na mnie ogromne wrażenie. Zaskoczyli mnie praktycznie pod każdym względem. Po pierwsze ilość ludzi - wylewali się z namiotu! A konkurencję na innych scenach mieli przecież dużą. Poza tym sporo osób już spieszyło się na Pearl Jam. Następna rzecz - na płytach czy nawet oglądając ich koncerty w internecie... nie czuje się tej energii! Sądziłam, że będzie bardziej folkowo niż elektronicznie. Już teraz wiem dlaczego nazywają ich muzykę - eksperymentalną. Jest tam wszystko: od wspomnianego folku, poprzez indie, electropop, funk, new wave, po rock. Brak mi słów co do mistrzostwa wykonania kawałka "O.N.E." Uczta dla ciała i ducha, nogi same podskakiwały w rytm tego numeru. I nie wyobrażacie sobie jak ciężko było stamtąd odejść.. gdzie? dochodziła 22, więc oczywiście na dużą scenę... ale o tym opowiedział Wam doskonale Marcin.

Po emocjonującym koncercie headlinera wieczoru zostałam, chyba z przekory na Groove Armadę. Który to już koncert na Openerze? Tego to już chyba najstarsi górale nie pamiętają. Nie chcę pisać źle o tym występie, ale najzwyczajniej nie są to moje klimaty. Ale skoro tyle tysięcy ludzi się bawiło wyśmienicie przy tej muzyce - to jest w nich coś, czego ja nie dostrzegam. Traktuję tę kwestię jako otwartą.

Do jutra! Nie zapomnijcie wziąć czegoś ciepłego, bo noce bywają chłodne.

Tekst: Marcin Rutkowski i Sabina Lawrów



Zobacz pozostałe relacje z Open'era 2010 :
Drugi Dzień | Trzeci Dzień | Czwarty Dzień

więcej: opener.pl
reklama
Copyright © INFOMUSIC 2017
Szanowny Czytelniku
 
 
Aby dalej móc dostarczać Ci coraz lepsze materiały redakcyjne i udostępniać Ci coraz lepsze usługi, potrzebujemy zgody na lepsze dopasowanie treści marketingowych do Twojego zachowania. Poufność danych jest dla INFOMUSIC.PL niezwykle ważna i chcemy, aby każdy użytkownik portalu wiedział, w jaki sposób je przetwarzamy. Dlatego sporządziliśmy Politykę prywatności, która opisuje sposób ochrony i przetwarzania Twoich danych osobowych. 
 
 
25 maja 2018 roku zaczęło obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (określane jako "RODO", "ORODO", "GDPR" lub "Ogólne Rozporządzenie o Ochronie Danych"). W związku z tym chcielibyśmy poinformować Cię o przetwarzaniu Twoich danych oraz zasadach, na jakich będzie się to odbywało po dniu 25 maja 2018 roku. Poniżej znajdziesz podstawowe informacje na ten temat.
 
Kto jest administratorem Twoich danych osobowych?
 
Administratorem, czyli podmiotem decydującym o tym, jak będą wykorzystywane Twoje dane osobowe, jest INFOMUSIC. Rejestr firm: INFOMUSIC z siedzibą w Gdańsku przy ul. Zielona 20/14  80-746 Gdańsk, Nr ewidencyjny: 112588, Numer VAT: NIP PL 584 2259505, REGON 192 886 210.  Szczegółowe informacje dotyczące administratorów znajdują się w naszej Polityce prywatności 
 
 
Jakie dane są przetwarzane ?
 
Chodzi o dane osobowe, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, w tym stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności udostępnianych przez INFOMUSIC,w tym zapisywanych w plikach cookies, które są instalowane na naszych stronach przez nas oraz naszych Zaufanych Partnerów.
 
Jakie są podstawy prawne przetwarzania Twoich danych osobowych?
Podstawą prawną przetwarzania Twoich danych osobowych w celu świadczenia usług, w tym dopasowywania ich do Twoich zainteresowań, analizowania ich i doskonalania oraz zapewniania ich bezpieczeństwa jest niezbędność do wykonania umów o ich świadczenie. Taką podstawą prawną dla pomiarów statystycznych i marketingu własnego administratorów jest tzw. uzasadniony interes administratora. 
 
Komu udostepniamy Twoje dane osobowe?
 
Twoje dane mogą być udostępniane w ramach grupy portali INFOMUSIC.PL. Zgodnie z obowiązującym prawem Twoje dane możemy przekazywać podmiotom przetwarzającym je na nasze zlecenie, np. agencjom marketingowym, podwykonawcom naszych usług oraz podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa np. sądom lub organom ścigania – oczywiście tylko gdy wystąpią z żądaniem w oparciu o stosowną podstawę prawną. 
 
Pełna treść w polityce prywatności
 
Gdzie przechowujemy Twoje dane?
Zebrane dane osobowe przechowujemy na terenie Europejskiego Obszaru Gospodarczego („EOG”), ale mogą one być także przesyłane do kraju spoza tego obszaru i tam przetwarzane. 

 
Jakie masz prawa?
 
Prawo dostępu do danych:  
W każdej chwili masz prawo zażądać informacji o tym, które Twoje dane osobowe przechowujemy. Aby to zrobić, skontaktuj się z INFOMUSIC.PL– otrzymasz te informacje pocztą e-mail. 
 
Prawo do poprawiania danych: 
Masz prawo zażądać poprawienia swoich danych osobowych, jeśli są one niepoprawne, a także do uzupełnienia niekompletnych danych.  Jeśli masz konto w INFOMUSIC.PL lub konto portalach grupy INFOMUSIC.PL, możesz edytować swoje dane osobowe na stronie swojego konta. 
 
Szczegółowe informacje dotyczące Twoich praw znajdują się w Polityce prywatności 
 
Dlatego też proszę naciśnij przycisk „ZGADZAM SIĘ, PRZEJDŹ DO SERWISU" lub klikając na symbol "X" w górnym rogu tego oka, jeżeli zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych zbieranych w ramach korzystania przez ze mnie z Usług  INFOMUSIC, w tym ze stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności, udostępnianych zarówno w wersji "desktop", jak i "mobile", w tym także zbieranych w tzw. plikach cookies przez nas i naszych Zaufanych Partnerów, w celach marketingowych (w tym na ich analizowanie i profilowanie w celach marketingowych). Wyrażenie zgody jest dobrowolne i możesz ją w dowolnym momencie wycofać.
 
Pełny regulamin i Polityka prywatności znajduje sie pod poniższym linkiem. Prosimy o zapoznanie się z dokumentem. https://www.infomusic.pl/page/rodo 
 
Zgadzam się, przejdź do serwisu Nie teraz