Opener dzień trzeci - Skunk Anansie robili z publicznością co tylko chcieli
Kolejny dzień openerowego szaleństwa. W sobotę na scenie można było zobaczyć m.in. Skunk Anansie, Kasabian, Reginę Spektor, Gorillaz Sound System czy Matisyahu
Dzień trzeci festiwalu Opener, sobota, 3. Lipca 2010, Gdynia, lotnisko Babie Doły.
Marcin: Trzeci dzień nie zaczął się zachwycająco – na osiedlu, gdzie mieszkam była awaria kanalizacji, wobec czego nie było ciepłej wody, zaś Argentyna przegrała z Niemcami w ćwierćfinale MŚ 4:0. Muzycznie jednak propozycje były bardziej dla mnie interesujące niż dnia poprzedniego. Tutaj też, w odróżnieniu od dnia drugiego mogę wskazać faworyta, który spośród innych gwiazd trzeciego dnia świeci najjaśniej. To Skunk Anansie, brytyjski zespół rockowy z niezwykłą Skin na froncie.
Zanim jednak Skunk wejdą na scenę, Main Stage okupuje L.U.C, który o godzinie 18.00 rozpoczął dzień na scenie głównej. Ten niezwykle uzdolniony muzyk, MC, producent a także reżyser i performer znany ze swojej skłonności do łączenia dziedzin sztuki, interesował mnie przede wszystkim właśnie ze względu na możliwość zastosowania świetnych wizualizacji. Jednak pomyślałem natychmiast, że ta koncepcja nie zda egzaminu o godzinie 18.00 na scenie głównej. Być może lepsza byłaby północ w namiocie? Jednak sam artysta doskonale wie co robi...
L.U.C zagrał zwyczajny koncert muzyczny, stawiając na towarzyszące DJ'owi żywe instrumenty – gitarę, bas, perkusję. Koncert był energiczny, pełny dobranych i zgranych dźwięków, błyskotliwych tekstów, często traktujących o sytuacji politycznej, czasem wręcz bezpośrednio nakłaniających do oddania głosu w wyborach prezydenckich następnego dnia. Wszystko w dobrym, żywym tempie.
Po koncercie L.U.C udałem się na chwilę pod namiot aby zobaczyć występ Julii Marcell, jednak szybko udałem się z powrotem, gdyż na scenę wchodził zespół...
Skunk Anansie to brytyjska grupa rockowa założona w połowie lat 90-tych. Znana przede wszystkim dzięki charyzmatycznej Skin, obdarzonej niesamowicie silnym głosem o charakterystycznej barwie. Nigdy nie byłem szczególnym fanem Skunk Anansie, jednak świadom byłem ich roli na scenie światowej oraz tego, że obok nich nie da się przejść obojętnie. W dużej mierze przez Skin właśnie, albo raczej powinienem powiedzieć „dzięki Skin”.
Zaczęli punktualnie, ja ustawiłem się z tyłu aby po koncercie szybko udać się na back-stage na wywiad z zespołem. Żałowałem, że nie mogę wbić się głęboko w publiczność, jednak nie wiedziałem jeszcze jak bardzo będę żałował w trakcie. Skunk Anansie zaprezentowało swoje najbardziej znane utwory, jak Selling Jesus, Hedonism, Because of You czy Weak, lecz pojawiła się również jedna nowa kompozycja z nowego, planowanego na Wrzesień albumu Wonderlustre – Ugly Boy. W tym jednym kawałku Skin nie szalała po scenie niczym dziki zwierz, lecz wzięła do ręki Telecestera i stała pokornie przy mikrofonie, uzupełniając w ten sposób gitarę Ace'a.
Zespół zaoferował publiczności ponad godzinę przeżyć na najwyższych obrotach, dźwięku w najwyższej jakości i muzyki z najwyższej półki. Kontakt, jaki Skin i s-ka nawiązali z openerową publicznością mógłby posłużyć za wzorzec dla wszystkich zespołów grających w Polsce i na całym świecie. Kiedy wokalistka zeszła do publiczności, wspięła się na barierki i skoczyła prosto w publiczność, cały tłum zgromadzony z tyłu poderwał się na nogi. Daleko wstecz widać było ludzi skaczących, klaszczących, biegnących w stronę sceny.
Nie sądziłem, że po rewelacyjnym koncercie Pearl Jamu pierwszego dnia ktoś będzie w stanie tak pozytywnie mnie zaskoczyć. Tutaj, mimo że jestem fanem formacji ze Seattle od prawie półtorej dekady, muszę przyznać, że koszulkę lidera Opener 2010 muszą oddać Skunk Anansie. Sam zespół grał w Polsce po raz drugi (wcześniej przed ponad 10 laty w Katowicach) i jestem pewnien, że po rewelacyjnym koncercie w Gdyni wiele osób czeka na ich ponowny przyjazd do naszego kraju. Kto wie? Trasa europejska już w lutym 2011!
O godzinie 22.00 na scenie głównej pojawił się zespół Kasabian, czyli jeden z czołowych przedstawicieli nowej fali rocka, stawiany na równi z takimi gigantami jak Arctic Monkeys, Kings of Leon czy Franz Ferdinand. Początek niestety nie był zachwycający, za to koniec koncertu zagrali energicznie, dzięki czemu wyczerpana po występie Skunk Anansie publika dała radę wykrzesać z siebie resztki sił. Mimo początkowych problemów z nagłośnieniem – dalej od sceny prawie nic nie było słychać – zespół rozkręcił się i w finale zaczęło to wyglądać tak jak powinno od początku do końca.
Potem było jeszcze kawałek Hot Chip, Matisyahu i końcówka Gorillaz Sound System, co do których wiele osób miało wielkie oczekiwania ale, jak dało się zauważyć, w szybkim tempie namiot się wyludniał, co może oznaczać tylko jedno...
Mnie osobiście tego dnia przypadł do gustu koncert Matisyahu – bodaj najbardziej barwna postać tego dnia. Ortodoksyjny żyd amerykański, głęboko oddany swojej religii, śpiewający o Bogu w rytmie reggae hip-hop. O tym artyście słyszałem głównie w kontekście tegorocznych Igrzysk Olimpijskich w Vancouver, których hymnem był właśnie utwór Matisyahu pt. One Day.
Sabina: Sobota. To już trzeci dzień. Kolejna noc niedospana... powoli siły odchodzą... zaprzyjaźniam się więc z napojem energetycznym. W sumie cały dzień podporządkowany wywiadowi ze Skunk Anansie, dlatego też nie trafiam na wcześniej zaplanowane koncerty w godzinach popołudniowych. Siedzę pod dużą sceną i słucham L.U.C.a. Niespecjalnie do mnie trafia.
Czekam więc w słońcu na Skin i spółkę. W końcu dochodzi 20. To co działo się przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Skunksi owinęli sobie publiczność wokół palca. Podpisuję się pod wszystkim co powyżej napisał Marcin - "one of the best if not the best!" Skin jako pierwsza wyszła do ludzi w tegorocznej edycji. Wyszła to za mało powiedziane... biegała pomiędzy wszelkimi możliwymi barierkami... była noszona na rękach przez kilkadziesiąt metrów. W dalszych rzędach ludzie osłupieli i tylko pokazywali palcami - "patrz co ona robi! wow!" Bisy niestety mnie ominęły... czekaliśmy już na za sceną na wywiad. Ale o nim w osobnym artykule...
Potem podobnie jak Marcin zostałam na Kasabian... i znowu muszę się z nim zgodzić. Zespół ma kilka rzeczywiście mocnych punktów.. to znaczy numerów. Z których dla mnie numer 1 to "Vlad the Impaler". Stałam aż za reżyserką... ale to zupełnie nie przeszkadzało mi w dzikich tańcach w końcówce występu brytyjczyków.
Nadszedł czas na Matisyahu. Jakkolwiek to brzmi: Ortodoksyjny Żyd z Nowego Jorku, grający muzykę reggae. Tyle wiedziałam.. kilka teledysków przed festiwalem również zdążyłam zobaczyć. Także nie mogło mnie tam zabraknąć. Okazało się, że na żywo jest nie tylko reggowo, ale i nawet całkiem rockowo, etnicznie, hip-hopowo i w ogóle cała masa różnych dźwięków.
Po kilkudziesięciu minutach ruszyłam w stronę namiotu, bo tam już trwał koncert od którego sporo oczekiwałam - kultowej wirtualnej grupy Gorillaz. Już w drodze na tę scenę coś się nie zgadzało... Ludzie zawracali i mówili, że nie warto. Ale sama musiałam to sprawdzić. Dobre kilkanaście minut szukałam dobrego miejsca by chociaż zobaczyć kawałek telebimu. Bez skutku, a i dźwięk jakoś specjalnie nie wprawiał mnie w zachwyt. I tak ostatecznie ominęła mnie druga część występu Matisyahu, a i Gorillaz też nie zobaczyłam.
Tekst: Marcin Rutkowski i Sabina Lawrów
Zobacz pozostałe relacje z Open'era 2010 : Pierwszy Dzień|Drugi Dzień | Czwarty Dzień