Randy Crawford & Joe Sample Trio: Koncert doskonały?
Niesamowita lekkość śpiewu artystki i perfekcyjnie zgrany zespół nagrodzony owacją na stojąco!
Czy ktoś mógłby sobie wyobrazić piękniejsze zakończenie festiwalu dam jazzu niż koncert Randy Crawford?
Obecna w świadomości melomanów od co najmniej 30 lat - po raz pierwszy zawitała do naszego kraju. Przywiozła ze sobą swojego ulubionego pianistę - Joego Sample'a ( który notabene solowo osiągnął również sporo ) oraz kontrabasistę - Reggiego Sullivana oraz perkusistę Moyesa Lucasa. Ci ostatni, a jakże - mają za sobą też całkiem długą listę muzyków z najwyższej półki z którymi koncertowali. Dlaczego o tym piszę? Bo tego wieczoru wszystko się zgadzało - każda nuta, każdy dźwięk i to nie mogło być przypadkiem. Zresztą Joe po krótce nam to wyjaśnił. Wystarczy wsłuchać się w śpiew acapella Randy (czego doświadczyliśmy na sam koniec) i popłynąć wraz z melodią, poddać się jej i już sam głos Randy poprowadzi we właściwe tory. Ladies Jazz Festival nie był nigdy dogmatyczny w swoich ramach, toteż Randy i Joe mogli zaprezentować nam całą gamę styli: od Jazzu oczywiście, poprzez soul, stary dobry Rhythm and blues, po Funk i Gospel...
Wokalistka była w wyśmienitym humorze, biło z niej ciepło i pozytywna energia. Śpiewała z ogromnym uśmiechem na twarzy (patrz galeria poniżej) - mimo, że był to przedostatni koncert na trasie. Randy dała się również poznać jako bardzo uduchowiona osoba - dziękowała Bogu za to, że może ten wieczór spędzić u nas nad morzem. I chyba tylko jego natchnienie może tłumaczyć pewien fenomen - a mianowicie - większość pieśni wykonywanych przez Crawford nie są jej autorstwa... co zupełnie nie przeszkadza jej w doskonale wiarygodnym przekazie. Jej interpretacja, szczerość emocji była porywająca. Po prostu śpiewała, a ja jej wierzyłam w każde słowo. A to się przecież nie zdarza, żeby cover był nawet lepszy niż oryginał! Mimo, że repertuar był wypełniony melancholijnymi pieśniami o miłości, to głos Randy nasycał je swoistą ulgą i nadzieją, a jej radość śpiewania roznosiła się po całej sali.
Nie wierzyłam w to co słyszę- nie było ani jednego nieczystego dźwięku, a co jeszcze trudniejsze... z takim luzem, łatwością wydany, że chylę czoła! I jeszcze te urocze pląsanie po scenie, mimo "kilku nadprogramowych, ale kochanych kilogramów" wokalistki. Randy kupiła sobie publiczność również swoją skromnością, prostolinijnością i poczuciem humoru. Opowiadała o swoich początkach, o tym jak poznała Joe Sample'a - po czym czule pocałowała go w czoło.
A publiczność? Wszyscy słuchaliśmy jak zahipnotyzowani. I przytoczę tu jeden sympatyczny akcent koncertu. Podczas 'Everyday I Have The Blues' padają słowa: "nobody loves me...". I właśnie w tym momencie pewien Pan z tyłu wykrzyknał "I love you". Randy nie pozostała dłużna i odpowiedziała - "I love you too". Uwielbiam takie spontaniczne momenty. A jak kończy się koncert doskonały? Kilkuminutową owacją na stojąco! Jeśli którakolwiek jazzująca dama mogłaby przebić ten przepiękny wieczór - to mogłaby nią być chyba tylko sama Aretha Franklin - czego życzę wam i sobie za rok podczas 7 edycji Ladies' Jazz Festival.
Setlista:
Hipping the Hop*
Spellbound
Stormy Weather
X Marks the Spot
Gee Baby, Ain't I Good to You
No Regrets
Me Myself And I
Feeling Good
Rainy Night in Georgia
Everybody's Talkin'
End Of The Line
Tell me More and More (and Then Some)
Rio De Janeiro Blue
This Bitter Earth
One Day I'll Fly Away
Street Life
Bisy:
Almaz
Everyday I Have The Blues
* pięć pierwszych utworów instrumentalnych
Tekst i zdjęcia: Sabina Lawrów