18 sierpnia 2010
14:46
Beirut oczarował Stolicę - relacja
Kto wymyśla i ustala koncertowy line-up Stolicy tego nie wiem, ale wiem że po raz kolejny pokrzyżował mi plany. Nie zaprasza się tylu gwiazd w sensie Billy Talent, Bad Religion i Beirut na jeden dzień, bo to dla zwykłego człowieka jest po prostu nie do ogarnięcia! No chyba, że ktoś do perfekcji opanował umiejętność bilokacji - gratuluję - ja wciąż nad tym pracuję.
![[img:1]](/img/artykuly/zdjecia/beirut-oczarowal-stolice-relacja-beirut-33980.webp)
Niepocieszona wyjazdem w Alpy i rozdarta przez życiowy wybór Beirut czy Rock In Summer Festival wybrałam to pierwsze. Raz, że zimna kalkulacja - tańszy bilet; dwa, że po ostatnim Open Mind Festivalu miałam serdecznie dosyć ciężkich brzmień i ogarniania kilku zespołów naraz i wolałam skupić się na jednym; trzy - lubię Stodołę (zwłaszcza gdy wypełniona po brzegi tętni życiem) <wazelina>.
Bilet na ten koncert Beirut był ponoć tym czym teraz jest pitna woda dla powodzian, więc tym bardziej cieszę się, że udało mi się go zdobyć i zobaczyć Zachary'ego Condona & spółkę na żywo. Przy okazji: czasem warto iść na żywioł, zdać się na przypadek i łut szczęścia - to tyle w kwestii biletu. A teraz sedno. Warszawski występ Beiruta - amerykańskiej gwiazda współczesnego alternatywnego folku - będzie dla jednym z milszych wspomnień tego lata. Po pierwsze dlatego, że kocham dęciaki, a tych Beirutowi nie brakuje; dwa, że nikt tak jak Zach Condon i jego band nie bawi się muzyką! Kto nie słyszał Beiruta a może słyszał o naszym polskim Oszibaracku to może mniej więcej sobie wyobrazić jak to brzmi - oczywiście w wielkim uproszczeniu - Bałkany i mieszanina jazzu, popu oraz rocka okraszona ogromną muzyczną wyobraźnią, nieskrępowaniem, fantazją i radością grania. Do tego odrobinę francuskiego chansons i latynoskiego gypsy a'la Pink Martini. Słucha się tego z otwartą buzią i wypiekami na twarzy. To był boski, niesamowity koncert! Bardzo orkiestrowy ale pozbawiony całego tego patosu i odęcia, który towarzyszy występom klasycznej orkiestry. No i rzadko kiedy dzieje się tak by dyrygent orkiestry tak ciepło witał się i dziękował za każdy wspólnie spędzony z nim utwór, a Zach Condon robił to niemal bez przerwy, w dodatku po polsku (to znaczy kaleczoną polszczyzną ale starał się jak mógł:-)). To było takie słodkie i ujmujące, że nawet gdyby robił to pod publiczkę to i tak widziałabym w tym tylko szczere intencje. Podczas koncertu w Stodole muzyk wraz z bandem zagrał prawie wszystkie swoje najlepsze utwory, w tym: "Elephant Gun", "Mimizan", "Postcards From Italy", "The Akara", "A Sunday Smile", "Nantes" (od której wszystko się zaczęło) i bisowe "La Fete" oraz "The Gulag Orkestar". Po godzinie z kawałkiem jednak wszystkie miłe dla ucha i oka dźwięki ucichły, lecz Zachary wyraźnie skonsternowany popularnością swojego bandu w Polsce obiecał, że wróci tu jeszcze po to, by zagrać nieco dłużej. Zatem trzymam go za słowo i modlę się, żeby nie za rok czy dwa, ale np. już dziś:-).
Tekst: Ewa Kuba. Foto: materiały prasowe organizatora.
więcej: www.myspace.com/beruit
reklama