2 października 2010
12:33
Tarja Turunen w Stodole - relacja
W koncertach kocham najbardziej nie tyle sam show ale moment gdy przychodzę wcześniej, patrzę jak napływają ludzie, klub wypełnia się ustylizowanymi na coś lub kogoś cudakami, rozmawiam, piję (colę:-)) i słyszę jak gawiedź niecierpliwi się, gwizdami i tupaniem domaga się wyjścia artysty na scenę. Wtedy udziela mi się atmosfera, staję w tłumie i widzę dym osnuwający scenę, wyłaniających się z niej pierwszych artystów, a na końcu wchodzi ona lub on i jest wielki pisk. Gwiazda wieczoru daje znak no i lecimy.
![[img:1]](/img/artykuly/zdjecia/_hvo6JC0wUpMC43NTkyMTQwMCAxMjg2MDE2NjAz.jpg)
Na Tarji Turunen na początku polecieliśmy trochę krzywo, realizator dźwięku dał Tarji za mało mocy na wokal przez co niemal zupełnie zagłuszyła ją wiolonczela, gitara i perkusja. Po jakimś czasie pan za sterami zapanował nad sytuacją i mogliśmy z radością kontynuować podróż z przeuroczą Tarją. Październikowy koncert w Stodole będący promocją nowego albumu artystki "What Lies Beneath" pokazał, że stare też jare. Nowy materiał wypadł dobrze, ale starszy moim zdaniem o niebo lepiej. Dlatego tak strasznie boleję nad tym, że tak mało było kawałków z repertuaru Nightwisha, najbardziej liczyłam na "Wishmaster'a" ale się przeliczyłam. Dostałam za to "Stargazers" oraz "Where Were You Last Night".
Ogólnie koncert bardzo mi się podobał, ładne światło i kreatywny zespół, który zaskoczył coverem Belindy Carlisle "Heaven Is A Place On Earth" nie pozostawił złudzeń, że warto było być wczoraj w Stodole. Natomiast były niestety takie momenty, że przysypiałam na stojąco i wierciłam się z nudów jak owsik, zwłaszcza na "Crimson Deep". Sytuację ratowały solówki gitarzysty a zwłaszcza perkusisty, to znaczy miały ratować, ale jak dla mnie to były zwykłe popisówki, bardzo widowiskowe i imponujące ale moim zdaniem nie potrzebne zapchajdziury przygotowane tylko po to, żeby Tarja mogła się przebrać. Nużyły mnie.
Wizualnie po raz pierwszy (lub drugi) spotkałam się z tym, że muzycy towarzyszący głównej gwieździe nie stali w jej cieniu (dosłownie). Zarówno perkusista jak i wiolonczelista mieli swoje miejsca na specjalnych podestach z przodu sceny. W głębi duszy zazdrościłam fotografom w fosie tego, że mają jedną z nielicznych możliwości sfotografowania perkusisty zwykle ukrytego w czeluściach sceny w pełnej krasie z bliska. To zupełnie tak jakby Tarja chciała powiedzieć: "Patrzcie, to mój zespół, oni są tak samo ważni jak ja!". To było mega miłe i ważne w odbiorze tego koncertu dla mnie. Jak sama Tarja, cała w skowronkach, zauroczona polską publicznością długo długo nie mogła się z nią rozstać.
Tekst: Ewa Kuba. Foto: materiały prasowe.
więcej: www.stodola.pl/klub
reklama