6 listopada 2010
11:24
Jej oczy są naprawdę zielone - wywiad z Anitą Lipnicką
![[img:2]](/img/artykuly/zdjecia/jej-oczy-sa-naprawde-zielone-wywiad-z-anita-lipnicka-anita-lipnicka-34830.webp)
Anita Lipnicka, wokalistka początkowo związana z grupą Varius Manx, z którą nagrała dwie płyty: Emu (1994) i Elf (1995). W 1996 roku opuściła grupę i rozpoczęła karierę solową. Jej debiutancki album "Wszystko się może zdarzyć" okazał się dużym sukcesem i zdobył status kilkukrotnej platynowej płyty.
W 2002 roku nawiązała współpracę z Johnem Porterem. Ich pierwszy wspólny album "Nieprzyzwoite piosenki" nagrany został w Londynie i ukazał się na rynku w 2003 roku. 13 listopada 2009 roku odbyła się premiera pierwszego od 9 lat solowego albumu Lipnickiej "Hard Land of Wonder", promowanego singlem "Car Door". Płyta była nagrywana w Londynie i utrzymana jest w akustycznej stylistyce. Wydawnictwo uzyskało status złotej płyty, a w lutym 2010 roku nominację do Fryderyka w kategorii Album Roku Piosenka Poetycka, którą Lipnicka wygrała. O płycie i promującym ją koncercie 7 listopada w Stodole słów kilka.
Tworząc "Hard Land of Wonder" przyjęłaś na siebie wiele ról: autorki tekstów, kompozytorki, wokalistki, producentki. W której z tych ról czujesz się najlepiej, które sprawiły Ci największą frajdę a które były najcięższe?
Fakt, że z biegiem lat przejmuję co raz większą odpowiedzialność za każdy etap swojej pracy twórczej – począwszy od pierwotnej koncepcji na piosenkę, skończywszy na realizacji nagrań płyty w studio. Dzieje się tak nie dlatego, że uważam siebie za świetną w każdej z tych ról, które wymieniłaś wcześniej, nie, nie… - daleko mi do próżnego samozadowolenia, jestem bardzo samokrytyczna. Sytuacja ta wynika raczej z czystej i naturalnej potrzeby znalezienia swojego osobistego, niepowtarzalnego środka wyrazu. A to nie jest łatwa podróż. I w zasadzie trzeba ją odbyć w pojedynkę, biorąc właśnie sprawy w swoje ręce, popełniając przy tym po drodze błędy. Ja się wciąż uczę, ciągle jeszcze nie nagrałam swojej „płyty życia”. Z początku w zasadzie pisałam tylko teksty, potem nieśmiało zaczęłam komponować, ostatni album zdecydowałam się wyprodukować a także zagrać w studio na pianinie. Wszystko po to, żeby to było jak najbardziej „moje” a nie czyjeś inne. Oczywiście nie było łatwo. Najpierw męki twórcze, potem ogromna presja – czy podołam? – dobrać ludzi, zorganizować nagrania, klarownie artykułować oczekiwania wobec osób zaproszonych do projektu. Ale się udało. Dla mnie to był krok milowy, nabrałam przekonania, że to wykonalne!
Jako wokalistka z pewnością zwracasz uwagę na to, by dbać o narzędzie swojej pracy czyli głos ale także o sprzęt na jakim śpiewasz. Na jakich mikrofonach śpiewa Ci się najlepiej i dlaczego akurat na tych a nie innych?
Z moim głosem jest zabawna sytuacja… Za każdym razem kiedy nagrywam w studio testujemy najpierw różne mikrofony i wychodzi na to, że mój wokal brzmi najlepiej na tych najtańszych! (śmiech). Realizatorzy z którymi współpracowałam byli każdorazowo zaskoczeni i nieco rozczarowani, że nie mogą na mnie użyć żadnej ze swoich sprzętowych perełek. Z tego co sobie przypominam, drugą płytę duetu Lipnicka/Porter, wykonałam całą na jakimś zwykłym Shure’rze, śpiewając w reżyserce do muzyki płynącej bezpośrednio z głośników, zamiast na słuchawkach w wyizolowanym pomieszczeniu, jak to się za zwyczaj robi. Na koncertach używam też Shure’a - BETA 58A. Mój głos jest dość trudny do realizacji, niestabilny dynamicznie. W obrębie jednej linijki tekstu osiągam bardzo różne poziomy ekspresji, głośności. Dlatego potrzebuję specyficznych urządzeń wyrównujących dynamikę, kompresorów sygnału… Ale to już temat na całkiem inny wywiad! Bardzo techniczne zwierzenia…
Nie wiem czy wiesz ale jako osoba publiczna (w sensie nie anonimowa) masz ogromną władzę w głosie, słowie i rękach. Co chciałabyś przekazać ludziom, światu poprzez swoją muzykę?
Mam jedną misję, jedno pragnienie. Chciałabym wzruszać. To wszystko.
Twoje nowe dziecko "Hard Land of Wonder" powstawało w kilku różnych miejscach w Anglii, w tym studiu Petera Gabriela. Powiedz proszę co takiego mają tamte studia czego nie mają tutejsze w Polsce, że zdecydowałaś się nagrywać właśnie w nich?
Tam mają przede wszystkim lata solidnej tradycji! Coś, czego nie da się w żaden sposób sztucznie wykreować ani nadrobić tutaj. To przecież właśnie Anglia i Stany są kolebką muzyki rozrywkowej, w szerokim tego słowa znaczeniu. Stamtąd pochodzą wszystkie kultowe zespoły, giganci każdego gatunku muzyki naszych czasów. Oni wyznaczają trendy, a my się od nich uczymy. Praca z zachodnimi muzykami, profesjonalistami od nagrań i realizacji dźwięku, to dla mnie nie tylko źródło nieocenionej wiedzy i inspiracji ale także czysta przyjemność towarzyska. Nie ukrywam, że lubię miksować się z ludźmi z różnych krajów, wchodzić z nimi w obyczajowe pozytywne kolizje, zdobywać nowe doświadczenia. Jestem chyba nałogową emigrantką – z natury i potrzeby ducha. Muszę jednak zaznaczyć, że oprócz zaspokajania swojej potrzeby obcowania z odmienną kulturą, coraz częściej decyduję się na nagrania za granicą z czysto prozaicznych względów. Okazuje się, że stosunek jakości serwisu do ceny wypada tam znacznie korzystniej niż w polskich warunkach. Obecnie w Anglii przemysł muzyczny przechodzi ogromną recesję – wiele studiów się zamyka, padają wielkie koncerny muzyczne, sklepy płytowe..nie ma już takich pieniędzy zaangażowanych w ten biznes jak kiedyś. Jest więc co raz więcej okazji, żeby nagrać coś fajnego z ciekawymi ludźmi, którzy są bezrobotni, z racji kryzysu oraz niebywałej konkurencji, i chętni by pracować już nie za kasę ale po prostu dla „sztuki”. To samo odnosi się do miejsc – tam masz okazję wynająć w pełni wyposażone studio z analogowym sprzętem i profesjonalną obsługą za cenę jakiejś namiastki w Warszawie, aspirującej do miana zawodowego studia… Nie wspomnę o kulturze pracy. Tam ludzie szanują Ciebie, Twój czas, Twoje oczekiwania. Starają się Ciebie zadowolić. Tutaj często okazuje się, że producent czy realizator nagrań to gwiazda z większymi fochami niż te z pierwszych stron kolorowych gazet…
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że to co robisz (w sensie muzyka) może się bardziej kojarzyć ze skandynawskim dołem niż z amerykańskich czy brytyjskim folkiem. No i nie tak dawno we wrześniu widziałam Cie na koncercie Gravenhurts. Czy zatem takie właśnie klimaty są Ci bliskie i stanowią dla Ciebie inspirację?
Rany! To ciekawe że wspominasz koncert Gravenhurst… A w zasadzie Nicka Talbota solo – bo tak gra od paru lat – nie pojawia się z zespołem na scenie. Kocham wszystkie jego płyty i z niecierpliwością oczekuję nowej. Przy tej okazji mogę zdradzić pewną ciekawostkę łączącą mnie z tą postacią. Otóż to właśnie Nick był owym tajemniczym producentem „Hard Land of Wonder”, którego w końcu „zwolniłam” po wstępnym etapie nagrań, po czym przejęłam stery w swoje ręce i zrealizowałam ten album po swojemu. Historia jest dość zawiła… Pojechałam kiedyś na koncert Nicka do Londynu i zaproponowałam mu współpracę nad moim projektem. Zgodził się po wysłuchaniu dema. Nawiązała się między nami niezwykła nić muzycznego porozumienia. Jednak od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że to będzie eksperyment – on nigdy nie produkował nikogo oprócz samego siebie. Wszystkie jego płyty powstały w zaciszu jego sypialni – ten człowiek sam pisze, sam gra praktycznie na wszystkich instrumentach i sam siebie nagrywa w domu. Bardzo dużo pomógł mi na etapie tworzenia płyty, był ze mną podczas nagrań fortepianów i wokali… to było w Conversion Studios, w środku zimy, gdzieś w Dorset – w angielskiej sielskiej scenerii… Jednak na dalszym etapie produkcji, w sytuacji bardziej złożonej, kiedy pojawili się inni muzycy, okazało się, że nie jest w stanie zapanować nad rozwojem zdarzeń, połączyć tego w całość… Pożegnaliśmy się z wielkim żalem i sympatią. Ja jednak dużo wyniosłam z tego doświadczenia, wiele nauczyłam się od Nicka – to on powiedział mi: ”Jak chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sama. Nikt inny nie wie, co dla Ciebie jest najlepsze”. I tak zrobiłam. Teraz w Polsce zobaczyliśmy się ponownie na jego koncercie. Wciąż pozostajemy w kontakcie.
Nie tworzysz muzyki schlebiającej gustom a zatem czy nie boisz się, że zostaniesz ze swoją muzyką sama?
Sama? Nie. Zawsze znajdzie się jeszcze parę osób na skraju załamania nerwowego, którzy sięgną po moje piosenki w swojej czarnej godzinie (śmiech!). A tak na serio, po prostu wiem, że robienie muzyki dla wszystkich to robienie muzyki dla nikogo. Nie jesteś w stanie zadowolić każdego. Spróbuj zadowolić samą siebie - to już wielki sukces! Takie jest moje motto na dziś.
Co to znaczy "zeuropeizować się"?
Posmakować inności, rozkoszować się nią – otworzyć się na „nieswojskie”! – czyli coś więcej niż kiełbasa i ogórek kiszony. Pokonywać schematy myślenia zaszczepione w genach, burzyć kolejne „zaścianki” w których przyszło nam dorastać... Funkcjonować bez kompleksów, w zdrowym poczuciu własnej wartości i partnerskich relacjach z innymi. Pozbyć się trupa komunizmu z szafy, który został mi – przynajmniej mojemu pokoleniu – przekazany w mentalnym spadku przez rodziców, środowisko itp… To taka moja osobista definicja procesu „europeizacji”… Czy też, szerzej patrząc: „uświecenia”.
Koncert w Stodole promujący "Hard Land of Wonder" już niebawem. Czy możemy liczyć na udział w koncercie przynajmniej jednej ze znanych osobistości, która nagrywała z Tobą "Hard Land of Wonder"? Mam tu na myśli Ali Frienda, Danny'ego Cummingsa czy Melvina Duffy...
Ściąganie muzyków z Anglii na koncerty w Polsce, których i tak gram niewiele, nie miałoby większego sensu. Możecie za to liczyć na udział w występie moich cudnych kolegów z Polski! Na scenie gra ze mną sześciu stałych muzyków – zestaw niebywale przystojny i utalentowany. Zapraszam wszystkie wrażliwe dziewczyny i ciekawych chłopaków – będzie na co popatrzeć i czego posłuchać. Rasowe muzyczne SPA dla zestresowanych współczesnym rytmem życia. Mamy taki pomysł, żeby pieścić ludziom zmysły. Używamy do tego celu wyłącznie organicznych dźwięków. Uprasza się o wyłączenie komórek i zatrzymanie zegarków już teraz….
Supportować Cię będzie i to raczej chyba nie przez przypadek Sorry Boys. Chyba macie z Izą, wokalistką Boysów, podobną wrażliwość i zamiłowanie do harmonijki. Co jeszcze łączy Sorry Boys i Anitę Lipnicką?
Nie znam twórczości Sorry Boys – słyszałam tylko jedną piosenkę podobała mi się. Więc póki co nie wiele nas łączy, co nie znaczy że tak pozostanie - w końcu spotkamy się w niedzielę na jednej scenie! Będzie okazja się poznać… Jest tyle fajnych nowych, młodych kapel. Oni nie zaprzątają już sobie głowy żadnymi trupami z szafy. Po prostu żyją w wolnej Europie i zaczną wreszcie przecierać szlaki na świat dla polskiej muzyki – tego im życzę i trzymam kciuki.
Czy chciałabyś żeby Twoja córka Pola poszła w twoje ślady?
Ona już zapowiada ze będzie grać na gitarze elektrycznej jak ‘daddy ‘ - „grunge'ową groźną muzykę”, jak sama powiada. Twierdzi, że mama śpiewa i słucha samych smutnych i spokojnych piosenek… Więc nie za bardzo mam w tym temacie cokolwiek do powiedzenia. Rzeczy są raczej postanowione – rośnie nam ostra Polka Rock'n'drolka!
![[img:1]](/img/artykuly/zdjecia/jej-oczy-sa-naprawde-zielone-wywiad-z-anita-lipnicka-anita-lipnicka-34820.webp)
Dziękuję za rozmowę.
Ewa Kuba.
reklama