26 listopada 2010
12:25
Lets Get Rock - fotorelacja z koncertu Paula Gilberta
Jedyny, niepowtarzalny, zjawiskowy tak określiłabym wczorajszy koncert amerykańskiego wirtuoza gitary Paula Gilberta, który ponownie zawitał do warszawskiej Progresji.
Nie spodziewałam się po tym koncercie niczego nadzwyczajnego a tu proszę taka niespodzianka! Paul Gilbert to muzyk, którego nazwisko powoduje gwałtowny skok ciśnienia nie tylko u gitarzystów lecz po prostu u wszystkich uwrażliwionych na muzykę istot ludzkich. Raczej trudno pozostać obojętnym gdy patrzy się na jego sceniczne zaangażowanie, te grymasy twarzy, radość którą dają mu popisowe solówki, na naturalność, spontaniczność, szczerość grania i dystans do samego siebie. Nogi, ręce, głowa same rwą się do tańca, do śpiewania, do klaskania. Po prostu wszystkie zmysły stają na baczność i chłoną to niezwykłe widowisko jakim jest koncert Gilberta. Po wczorajszym show wciąż dochodzę do siebie i wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla umiejętności Paula Gilberta i jego kolegów Craiga Martini na basie, Tony'ego Spinnera (gitara) i Jeffa Bowdersa na perkusji. Z pewnością będzie to jeden z lepszych koncertów w moim życiu i jeden z lepszych prezentów urodzinowych (sic!).
Występ Paula Gilberta promował jego najnowszy krążek "Fuzz Universe", do którego wielu fanów ma spore zastrzeżenia. A że nie jest już tak czadowo jak na poprzednich płytach i że same covery. Koncert w Progresji był absolutnie czadowy więc nie podzielam narzekania fanów. Aczkolwiek można by się przyczepić, że "Scarified" zagrane nie tak jak potrzeba albo że Gilbert miał coś nie tak z głosem (nieco chrypiał zwłaszcza pod koniec) więc w trakcie koncertu wypadła z set listy część utworów (pojawiły się za to nowe), no i Tony Spinner posiadacz chyba najbardziej cherlawego gardła na świecie raczej nie powinien udzielać się wokalnie. Za to cover The Doorsów "Light My Fire" niech mnie szlag trafi jak kłamię, bezcenny! Gdyby tylko Jim Morrison mógł to usłyszeć to chyba doznałby zmartwychwstania! Takiej ściany gitarowego ognia, takiej pasji jak w tym kawałku nie słyszałam już dawno. A i w minimalistycznych bo akustycznych wersjach utworów Gilberta jak np. w "Down to Mexico" nie brakowało pary. Jak dla mnie perełką koncertu był też niemal popowy "Neptune", punkowy "I Want To Be Loved" oraz wieńczące dzieło czyli zagrane na zakończenie glamrockowe "Go Down". Analogicznie do pewnej zagranicznej recenzji "Fuzz Universe" na koncercie w Progresji do czynienia mieliśmy z różnorodnością i tak znaleźć można było także np. funk. Ale generalnie cytując za samym Paulem: "I put all my heart and soul into it, and the result is... ROCK!!!"
Szkoda, że gitarzysta pokroju Gilberta nie ma rozgłosu w Polsce bo ludzi było jak na lekarstwo, chociaż w gruncie rzeczy byli Ci którzy być mieli, a zatem koncertowi stało się za dość. THANK U!
Zapraszamy do GALERII zdjęć!
Tekst i foto: Ewa Kuba.
Zapraszamy do GALERII zdjęć!
Tekst i foto: Ewa Kuba.
więcej: www.paulgilbert.com
reklama