15 grudnia 2010
16:03
30 Seconds to Mars bez rewelacji - relacja z koncertu na Torwarze
14 grudnia na warszawskim Torwarze odbył się po raz drugi w Polsce koncert amerykańskiej formacji 30 Seconds to Mars.
Koncertowi dowodzonemu przez Jareda Leto zabrakło pary i stadionowego rozbuchania. Z całą pewnością lepiej 30 Seconds to Mars wypada na letnim festiwalu w plenerze. Zimową porą ludzi chętnych muzycznych wrażeń odstrasza przede wszystkim srogi mróz i związane z tym kłopoty z dojazdem, chociaż z drugiej strony dla chcącego nic trudnego, dlatego fanów a właściwie fanek Jared'a i zespołu przybyłych z najodleglejszych stron kraju nie brakowało. Przy czym zauważyć trzeba, że średnia ich wieku nie przekraczała 20-tu lat...
Show amerykańskiego bandu odbył się pod hasłem Warpaint Night: Facepaint. Neon. Echelon Battle Gear - cokolwiek to znaczy. Stąd gra świateł na scenie i towarzyszące ludziom pod sceną i w sektorach wszelkiego rodzaju fluorescencyjne gadżety (np. opaski na rękach). Dodatkowo licznie występujący fani zespołu w Polsce zaplanowali akcję pt. "zróbmy ludzką flagę machając czerwono-białymi akcentami". Akcja, która miała odbyć się pośród akustycznego setu zaczynającego się od "100 Suns" troszeczkę niewypaliła. Część osób poprzemieszczała się pomiędzy sektorami wraz ze swoimi "akcentami" i flaga zamiast biało-czerwonej była w rezultacie bardzo pstrokata. Ale dobra, liczą się chęci.
Co do kwestii muzycznych: The Natural Born Chillers którzy supportowali 30STM a zresztą też wystąpili na CLMF próby przed koncertem raczej nie mieli, bo pierwsze dźwięki które poleciały z głośników gdy weszli na scenę były tak niefortunne jak lot nielotnego kiwi. Dopiero w trakcie grania "Naturalsi" dostali trochę więcej mocy na wokal i mniej basu i jakoś to poszło aczkolwiek te same problemy powróciły przy utworze "A Beautiful Lie". Potem jakoś na szczęście akustykowi udało się wyrównać brzmienie ale idealnie nie było.
W sumie Panowie zagrali 19 utworów , o ile dobrze pamiętam czyli zajęło im to 1, 45h w tym akustyczne "Capricorn", "Hurricane" (a jakże!) i "Kings&Queens" przy którym Jared zaprosił kilka osób na scenę, a z jedną z fanek paradował obejmując ją w pól (oczywiście reszta szalała - raczej z zazdrości niż euforii).
Ogólnie rzecz biorąc 30STM dał się poznać koncertem na Torwarze jako zespól dla rozhisteryzowanych nastolatek. Na widok Jared'a co chwilę podnosiły się piski, wrzaski, brawa - myślę że w pewnym momencie koncertu był już tym mocno zmęczony podobnie jak ja dlatego dla zabicia czasu spacerowałam po Torwarze, piłam herbatę i marzłam. Bo choć sektory był w większości zapełnione w całości to płyta świeciła pustkami. Jedynie pod sceną spora grupa ludzi była w stanie wytworzyć większą ilość ciepła.
Generalnie wypadło to biednie i bez rewelacji. Może następnym razem się uda bo Jared i spółka już teraz zapowiedzieli trzecią wizytę i koncert w Polsce.
Tekst: Ewa Kuba. Foto: materiał prasowe.
więcej: www.alterart.pl
reklama