Publiczność nie dopisała - relacja z ARTPOP Festivalu
Organizacja festiwalu pozostawiała wiele do życzenia. Szczególnie jeśli chodzi o zaplecze medialne... którego po prostu nie było. Szczerze współczułam fotoreporterom, którzy przez "bite" 10 godzin targali w tą i we tą swoje wielkie "lufy". Depozyt był, ale kosztował 10 zł każdorazowo. Nie mogłam również wnieść nawet banana. Dla ścisłości: bananem trudno zabić nawet muchę. Jesteśmy tu przede wszystkim w pracy, zresztą każdy z nas co tydzień, przez całe wakacje, jeździ po festiwalach. Gdybyśmy musieli każdorazowo płacić za jakąś zapiekaneczkę 10 zł to byśmy musieli dopłacać do tego interesu... proszę na przyszłość po prostu o trochę zrozumienia.
Ponadto artyści zostali podzieleni na lepszych i gorszych ( zarówno w kwestii zaproszenia na afterparty, jak i zaplecza). Nawet jeśli miało to swoje uzasadnienie - dobrano zły klucz.
Na miejscu byłam (już) o 16:00. Ludzi zero, praktycznie sami przedstawiciele mediów + ochrona. Ok godz. 18 dalej widziałam prawie samych ludzi z identyfikatorami. Zresztą nawet w kulminacyjnym momencie stanowili oni pewnie z 20 %. Na moje wytrawne oko było poniżej 5 tysięcy osób, z czego spora część w ramach darmowego wejścia. Także impreza się na pewno nie zwróciła, ale przecież nie zawsze o to chodzi. Cieszę się, że w mniejszych miastach "organizuje" się czas młodym. Że są ludzie, którzy potrafią podjąć ryzyko w imię większej idei.
Z tego miejsca tulę do piersi wszystkich tych co wydali 300 zł na Golden Circle. Idea tych sektorów upadła po raz kolejny. Początkowo było tam kilka osób, co powodowało zwyczajnie dezorientację artystów. Nawet Ania Dąbrowska prosiła o wpuszczenie ludzi po scenę. Niestety bez echa. Na szczęście kilku co sprawniejszych przeskakiwało barierki i im bardziej robiło się ciemniej, tym więcej ludzi bawiło się pod samą sceną.
Jeśli chodzi o akustykę, to muszę pochwalić. Wokoło las i echo powinno tam wręcz dudnieć. Poza tym sprzęt nie był najwyższej klasy.. co chwila coś tam szczękało i spinało..ogłuszając artystów. Ale techniczni dali radę.
Nawiązań do Amy Winehouse było kilka - Brodka zadedykowała piosenkę "Girls just want to have fun" Cindy Lauper, Ania podeszła do tematu nostalgicznie, aż łezka w oku się zakręciła. A zaraz po jej koncercie zapodano pokaz slajdów ze zdjęciami Amy. Grace Jones nazwała ją nawet "you're my best". A zespół SOFA na sam koniec występu wykonał piękny utwór "Stronger than me" z repertuaru Winehouse.
Jako pierwszy tego dnia wystąpił zespół Last Blush. Zagrali kwadratowo, ale to debiutanci, więc czekamy na więcej.
Następnie można było zobaczyć Skinny Patrini. Muzycznie energetycznie, niestety wokalnie Anna nie podołała... ale ciałem zdecydowanie nadrabiała :)
Neo Retros - tak dobrze jak trzy i pół miliona innych podobnych indie projektów.
Hooverphonic o godz. 17? To jakieś nieporozumienie. Niezwykle podniecający głos wokalistki i zgrany zespół zasługiwał na większą publiczność niż kilkadziesiąt osób. Mimo to zaliczam ten występ do udanych. Było wesoło za sprawą gitarzysty, który pół żartem pół serio ciągle nawiązywał do Kasi Wilk, jak np. "tę piosenkę dedykuję Kasi Wilk, a nazywa się "Anger Never Dies" czy "przepraszam, ale ja po prostu chcę o niej zapomnieć. Świetne ciało, ale fatalny głos". O co chodziło - nikt nie wie, bo wokalistka od wielu lat jest zajęta... zupełnie innym mężczyzną. Zespół po swoim występie ulokował się w strefie Golden Circle i wyśmienicie się bawił. Rzekłabym nawet - najlepiej ze wszystkich obecnych melomanów na festiwalu! Jak będę organizować jakąś imprezkę - już wiem kogo zaprosić do jej rozkręcenia!
Brodka - widziałam tylko kawałek występu. Dziewczyna na pewno się rozwija, jest kolorowo, ciekawe pomysły się przewijają.. mogło się podobać.
Ania Dąbrowska - świetny pełny zespół z tyłu (trąbeczki, przeszkadzajki i wiele innych bonusów), choć ona sama była jakby zagubiona na scenie. Nie wiem, nie znam jej osobiście, ale to chyba wynikało z jej wrodzonej nieśmiałości. Trochę więcej ruchu na scenie i będzie super.
Fenomenalnie oglądało się za to występ Razorlight. To raczej zespół przyzwyczajony do koncertów na festiwalach typu Open'er , ale dali z siebie wszystko. Rewelacyjnie ogląda się grupę, która ma wieloletnie obycie na scenie i dokładnie wie co tam robi. Entourage występu podobnie pysznie. A zgrabnych nóg basiście szczerze zazdroszczę ;) .
I Blame Coco - prędzej bym uwierzyła, że to zaginiona córka np. Kurta Cobaina niż Stinga. Bez zadęcia, 100 % rock and rolla, świetny zespół, świetny wokal. Wróżymy wielką karierę. Eliot Paulina Sumner miała tego dnia urodziny, co uczciła sporym łykiem Ballantines'a prosto z gwinta. Warto napisać, że Eliot krążyła cały wieczór po festiwalu i oglądała koncerty. W tym naszej rodzimej kapeli z Torunia - SOFY. Usadowiła się dokładnie na wprost sceny i świetnie się bawiła w największym młynie.
Zespół SOFA zaprezentował głównie swoje najnowsze kompozycje, z jeszcze niewydanej trzeciej płyty, w tym przebojowy "Hardkor i Disco". Osobne show robił wokalisto-gitarzysta Tomek Organek, przywdziewając seksowny sweterek z dekoltem do pępka, skacząc i wijąc się na niepewnej barierce redbullowego busa, nakręcając coraz bardziej już mocno rozgrzane młode panienki. ;) Na sam koniec usłyszeliśmy od muzyków: "Amy, tak bardzo chcieliśmy Cię zobaczyć..."). Po tych słowach Kasia Kurzawska (wokalistka miała też makijaż w stylu Amy) zaczęła śpiewać przejmującą balladę Winehouse "Stronger than me". Wszyscy ucichli i wsłuchiwali się zahipnotyzowani. Dzięki za te emocje i odwagę podjęcia tematu. Z przyjemnością zobaczę ten utwór na nadchodzącej płycie.
Na sam koniec festiwalu wystąpiła niezrównana Grace Jones. Ta kobieta chyba zawarła pakt z diabłem... albo rzeczywiście jest nie z tego świata. Też chcę tak wyglądać w jej wieku. Bo jak mając 63 lata można tak seksownie wyglądać i robić takie "fikołki"? Mimo zgrzytów organizacyjnych (brak znajomości angielskiego obsługi) artystka pokazała klasę i na wszelkie niedociągnięcia reagowała humorem. Również na to, że było tak mało ludzi (koncert trochę się opóźnił, trzeba było zaaranżować scenę pod Grace) i część już wróciła do domu... Mimo to Miss Jones pokazała to co ma najlepsze. Wokalnie, muzycznie i osobowościowo to jest petarda. O tym, że było to niecodzienne wydarzenie niech świadczy to, że prawie wszyscy artyści, którzy grali tego dnia, pojawili się na jej koncercie i bawili się do końca, nie wyłączając tych największych nazwisk.
Liczę na kolejny Artpop Festival w bdg (co nie jest takie pewne, biorąc pod uwagę zainteresowanie), bo dyrektorzy artystyczni trafili w dziesiątkę. Tylko tych planerów organizacyjnych i marketingowych proszę wymienić na bardziej ogarniętych i zwyczajnie ludzkich.
Tekst: Sabina Lawrów
Foto: mat. prasowe, P. Tarasewicz