26 września 2011
12:11
Afrykański żywioł w Kongresowej - relacja z rozpoczęcia Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur
To był wspaniały weekend. Najpierw szalona i ekscytująca podróż przez świat silent party na The Wildest Night Desperados a potem natchnione 3, 5 godziny z Urszulą Dudziak i Olufela Olufemi Anikulapo Kutim bo tak brzmi pełne imię i nazwisko Femi Kutiego, który zainaugurował 7. edycję Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur.
![[img:1]](/img/artykuly/zdjecia/_WE2minyvrWMC42MzYyNzMwMCAxMzE3MDM0Nzg3.jpg)
Rozpoczęło się dość sennie i chaotycznie. Gromady spóźnionych widów zakłócające percepcję występu Urszuli Dudziak, która sama w sobie moim zdaniem też się nie popisała, nie zapowiadały tej całej euforii która miała dopiero nadejść. Do tego twarde krzesełka i fotograficzna stonka pod sceną, czyli spore stadko fotoreporterów którzy zasłaniali widoczność sprawiały momentami, że miałam ochotę wyjść. Zmęczona i głodna nie spodziewałam się już na zakończenie tego weekendu niczego nadzwyczajnego. Aż tu nagle... w Urszulę Dudziak wstąpiła siła. Odzyskała pełnię władzy w głosie i zaintonowała wraz ze swoim bandem jingiel festiwalu, po czym rozwinęła go i przeprowadziła w "normalną piosenkę". To oczywiście złe słowa, raczej powinnam napisać, że w odjechaną interpretację, wariację na temat. O! Mój Boże, gdyby cały koncert pani Uli był taki! No a tak to tylko obeszłam się smakiem.
Ale przecież po każdej burzy wychodzi słońce, a po nocy dzień. I takim właśnie dniem okazał się być Femi Kuti. Książę afrobeatu, mistrz saksofonu dał koncert jakiego świat chyba jeszcze nie widział. Prawie cała Sala Kongresowa wstała z miejsc i bujała się w rytm między rzędami, poszły w górę ręce, sypały się gromkie brawa, a Kuti śpiewał, grał, rozmawiał z publiką a było to wszystko tak normalne i naturalne, no i zaangażowane społeczne, bo przecież Kuti to muzyczny wojownik, który zwraca uwagę świata na problemy Afryki. W tej misji na scenie dzielnie wspierał go chórek trzech przesympatycznych tancerko-chórzystek i potężna sekcja dęta w postaci bandu Positive Force. Przeżywałam ten występ jak nie powiem co, chciało mi się śmiać i płakać. Siedziałam na fotelu jak przykuta, zahipnotyzowana i natchniona, z drugiej zaś strony cała chodziłam od środka. Zresztą nie tylko ja... Takie koncerty chciałoby się oglądać zawsze!
Gratuluję organizatorom odwagi, zacząć festiwal taką energetyczną bombą mogą tylko najlepsi. I dziękuję za Femiego po stokroć.
Tekst: Ewa Kuba. Foto: materiały prasowe.
więcej: www.estrada.com.pl
reklama