Boska Melody Gardot uwiodła Kongresową - relacja z koncertu
Tak, tego mi było trzeba. Wyjścia na koncert bez spinki, że coś muszę albo ktoś mi kazał. Po prostu chciałam zobaczyć i posłuchać artystki, która aż do niedzielnego wieczoru w warszawskiej Sali Kongresowej była dla mnie nieosiągalna. I udało mi się zrealizować ten plan!
O boskiej Mel G. (bo tak ją nazywam) usłyszałam po raz pierwszy x lat temu w Teleexpresie (artystka zadebiutowała w 2006 roku). Niejaki Marek Sierocki prezentował wtedy fragment jej teledysku, na którym Melody leży w wannie, skąpana pianą i śpiewa. Niespełna trzyminutowa "zajawka" o Melody wystarczyła żeby mnie zaintrygować. Potem było poszukiwanie w necie nagrań i innych teledysków i nadzieja, że może ktoś w końcu zaprosi tę Amerykankę na koncert do Polski. I wreszcie doczekałam się. Uczynił to Adamiak w ramach Warsaw Summer Jazz Days. Ale czy Melody to tylko jazz? Zdecydowanie nie. Spektrum jej muzycznych inspiracji i dokonań wykracza daleko poza tę stylistykę. Gardot świetnie czuje się zarówno w klimacie swingu jak i brazylijskiej bossa novy, bluesa i muzyki folkowej. Udowodnił to jej ostatni krążek ""The Absence", zawierający impresje z wielu kultur i regionów świata - z marokańskiej pustyni, ulic Lizbony, tango barów Buenos Aires i z brazylijskich plaż. Wielokulturowość i bogatość muzyki Melody Gardot to kolejny obok jej głosu element, który zafascynował i uwiódł publiczność Kongresowej, do tego stopnia, że aż potrzebne były owacje na stojąco i bisy ( świetne "Summertime" i „Fever").
Może to fakt, że Melody Gardot ma polskie korzenie (jej babcia była Polką - „Look to the Rainbow" był hołdem dla niej) a może to skutek wypadku, który uczynił z niej kalekę (nieodłączna laska i ciemne okulary) sprawiły, że artystka jest uwrażliwiona i poszukująca. Nie wiem. Wiem jedno, że pomimo fizycznych niedoskonałości Mel G. świetnie daje sobie radę w sferze emocji. Na scenie stworzyła klimat z pogranicza koncertu i teatru, zmieniając strój i aranżacje poszczególnych utworów zabrała widzów Kongresowej w podróż do świata, w którym dźwięk jest czymś więcej niż tylko nutą zapisaną na kartce papieru. Zburzyła pewien ład klasycznego jazzowego koncertu, inaczej rozkładając ciężar poszczególnych elementów. I co ciekawe nie podejrzewam aby którykolwiek widz/słuchacz poczuł się z tego powodu urażony, Wręcz przeciwnie. Zabierając słuchaczy do Lizbony ("Lisboa") czy Paryża, Melody zafundowała podróż do muzycznego raju. Osobiście nigdy w tych miastach nie byłam, ale dzięki Melody choć przez chwilę (a ściślej mówiąc przez półtorej godziny) mogłam poczuć się bliżej tych miejsc. I za to Melody wielkie dzięki!
Tekst: Ewa Kuba.