Przystanek Woodstock - relacja z festiwalu
XVIII Przystanek Woodstock - spojrzenie pierwsze.
W dniach 2-4 sierpnia odbyła się XVIII edycja Przystanku Woodstock w Kostrzynie nad Odrą. Z ręką na sercu przyznaję, że był to mój pierwszy Woodstock, w tej relacji postaram się więc opisać moje wrażenia nie tylko pod względem koncertowym ale i Woodstocku jako takiego.
Na miejsce przybyłam wieczorem 1 sierpnia (środa) po zaparkowaniu samochodu i przejściu niby sporego kawałka, wraz z towarzyszami rozłożyliśmy namiot i mile spędziliśmy pozostały czas. Przyznaję, że tak miło jeszcze nigdy mi się nie siedziało w zasadzie nic nie robiąc.
Następnego dnia (czwartek) obudziła nas duszność w namiocie. Udaliśmy się więc w stronę miejsca z kranami oraz przenośnymi toaletami, jeśli mogę to tak nazwać. Później oczywiście posiłek a o godzinie 15 rozpoczęły się koncerty, w tym dniu mieli zagrać między innymi Hardcore Superstar, Ministry czy Damian Marley. O 15 również nastąpiło otwarcie kolejnej edycji Przystanku Woodstock. Przyznaję, że zespół Happysad udało mi się słyszeć z namiotu, zagrali oni utwory pokroju "Taką Wodą Być" czy "Mów Mi Dobrze". Spoglądając na bawiący się tłum śmiało można powiedzieć, że nikt nie mógł narzekać. Nawet jeśli ktoś Happysad moze posądzić o komercję, to sama twierdzę, że mają bardzo chwytliwe teksty, które łatwo zapamiętać i nucić. Po Happysad zagrał Hardcore Superstar, którego kojarzę głównie z utworu "We Don't Celebrate Sundays", a który również się pojawił, na co bardzo się ucieszyłam. Następnie Ministry, myślę, że śmiało można nadać mu miano jednego Headlinerów. Wielu właśnie ten koncert uważa za jeden z najlepszych na tegorocznej edycji. Po Ministry pora na nieco odpoczynku i Damiana Marley’a, czyli syna słynnego Boba, Oprócz utworów własnego autorstwa, pokusił się on również o covery ojca jak - "Could You Be Love" czy "Get up, stand up". Z mojej perspektywy koncert był niezły, choć chyba czekałam na więcej mocy.
Kolejny dzień przywitał nas deszczem, dlatego spokojnie można było sobie pozwolić na spanie do 12. Później poranna toaleta, prysznice i piękna pogoda. Dzień drugi zapowiadał się naprawdę koncertowo. O 20:30 na głównej scenie zagościł Gooral, miałam okazję oglądać jego koncert, oczywiście nie zabrakło "Góraleczki", która stała się jego sztandarowym utworem, kto chciał potańczyć miał ku temu wyśmienitą okazję.
Później Machine Head i w końcu Luxtorpeda. Jeśli chodzi o poziom muzyczny Luxtorpedy, to chyba nikt nie miał wątpliwości, że spiszą się wyśmienicie. Ze sceny zabrzmiały zarówno utwory z "Robaków" jak i z debiutanckiego albumu. Kto miał ochotę porządnie poskakać, otrzymał ją z pewnością.
Ostatni dzień Woodstocku zapowiadał się całkiem przyjemnie, choć około południa popadało, to jednak pogoda nie zawiodła. Jeżeli ktoś miał ochotę posłuchać nieco polskiej muzyki to 18:50 zagrały Elektryczne Gitary. Natomiast nieco później niż zaplanowano na scenę wyszło In Extremo. Z ciekawością spoglądałam na przeróżne instrumenty na których grali członkowie zespołu. Oczywiście nie zabrakło wielkiego przeboju grupy- "Herr Mannelig". Następnie The Darkness, na które czekałam chyba najbardziej. Niesamowicie bowiem ucieszył mnie sam fakt reaktywacji tego zespołu a co dopiero możliwość zobaczenia ich na żywo. Nie obyło się bez najbardziej rozpoznawalnych utworów grupy jak "Love Is Only A Feeling" czy "I Believe in a Thing Called Love", jak również najnowszego "Everybody Have a Good Time". Wokalista skoczył również w tłum, co podobno w jego karierze jest swoistym ewenementem. Jedną z głównych gwiazd wieczoru był Sabaton. Który nieco mnie zawiódł, nagłośnienie wydawało się zdecydowanie gorsze niż w przypadku The Darkness. Zachowanie wokalisty również moim zdaniem było nieco przerysowane. Niemniej setlista nie pozostawia nic do życzenia. Doczekaliśmy się chociażby :"40:1" czy "Primo Victoria". Woodstock zamykała grupa My Riot z charyzmatycznym Glacą na wokalu. Oprócz utworów z repertuaru tego zespołu, usłyszeliśmy również kawałki Sweet Noise, co stało się już pewnego rodzaju tradycją. Na scenie mogliśmy również zobaczyć Peję oraz Oriona z Behemotha.
Jakie są moje wrażenia po Woodstocku? Nie mogę ocenić czy był lepszy czy gorszy do wcześniejszych, ponieważ nie posiadam takowej wiedzy. Jednak moje odczucia są w pełni pozytywne. Woodstock przez wielu traktowany jako uosobienie czystej wolnośi i mają w tym sporo racji. Tutaj nikt nie zważa na Twój strój, dziwne zachowanie również przejdzie bez echa. Tutaj możesz być w pełni sobą a inni to zaakceptują. Koncerty stają się niejakim tłem dla życia które toczysz przez kilka dni. Życia oderwanego od rzeczywistości, czasu w którym możesz odpocząć i nabrać sił, a później z nową mocą wrócić do swoich obowiązków. Jeśli tylko będzie mi dane, odwiedzę ten festiwal również w przyszłym roku.
tekst: Monika Matura
foto: Michał Sandecki