Bliskie spotkanie z Sealem - fotorelacja z Kongresowej
Z racji wykonywanej pracy mam to szczęście, że jestem bliżej artystów niż inni. Ale w środowy wieczór podczas koncertu Seala w Sali Kongresowej ta bliskość przeszła moje najśmielsze oczekiwania.
Zacznijmy od tego, że nie mam w zwyczaju spóźniać się, lecz tym razem zdarzyło mi się. Wpadłam do Kongresowej z amokiem w oczach i rozwianym włosem gdy Seal grał już pierwszy utwór. Czy prędzej pobiegłam do wejścia i przyczaiłam się z aparatem w przejściu do sceny. W tym samym momencie Seal również się przyczaił ale do skoku ze sceny. I tym oto sposobem wylądował na mnie. Zaskoczona i zszokowana nie byłam w stanie się podnieść, poczułam tylko jego dłoń na swoim rękawie płaszcza, jego pytający wzrok „are you fine”, moje wykrztuszone „i’m fine” i jego uśmiech. Potem pamiętam tylko słowa ludzi „nic się pani nie stało?” oraz Seala, który otrząsnął się z szoku szybciej ode mnie i pobiegł w publikę śpiewać swój drugi w kolejności utwór „Killer”.
Seal tego wieczoru w ogóle był bardzo kontaktowy. Zagadywał do publiczności, żartował, namawiał do wspólnego śpiewania, machania rękami, klaskania. Podczas „Kiss From a Rose” wyciągnął z pierwszego rzędu urodziwą Paulę i zatańczył z nią ten utwór na scenie. Publika pokochała go za tę otwartość od pierwszego dźwięku. I bawiła się doskonale. Młode fanki podeszły pod scenę, dostojne panie powstały z krzeseł, panowie chwycili za sprzęt nagrywająco-rejestrujący. Nie było chyba nikogo kto nie wzruszyłby się takimi przebojami jak "Crazy" i "Killer" czy też nowymi z krążka Soul 2 - „ Love Don't Live Here Anymore” czy "Let's Stay Together" z repertuaru Ala Greena. A Seal szalał, był na scenie niczym żywe srebro, skakał, kręcił biodrami, biegał i wciąż powtarzał że kocha Warszawę. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że Seal lada moment skończy 50 lat. Podczas niemal dwugodzinnego koncertu udowodnił jednak, że formą dorównuje niejednemu dwudziestolatkowi.
W tyle nie pozostawał także akompaniujący gwieździe wieczoru zespół. Seal zaprosił do grania m. in. wspaniałego perkusistę i genialnego saksofonistę. Muzycy zagrali w pełni angażując się w każdą wybrzmiałą nutę a Seal czasem schodził ze sceny ustępując im miejsca w świetle reflektorów.
To był fenomenalny, zjawiskowy live. Dynamiczny, perfekcyjnie nagłośniony i oświetlony. Chciałoby się więcej takich koncertów!
Tekst i foto: Ewa Kuba.