Zabawy światłem i głosem
24 lutego w krakowskim Klubie Studio wystąpiła Maria Peszek, promująca swoje najnowsze wydawnictwo- "Jezus Maria Peszek". To prawdziwa uczta dla oka i ucha.
Nigdy nie byłam szczególną fanką Marii Peszek, dopóki w moje ręce nie wpadła dość kontrowersyjna pod względem tematyki, płyta " Jezus Maria Peszek" i tak to się zaczęło, była recenzja albumu, pora więc na relację z koncertu.
Koncert rozpoczął się około 20:20, kiedy to Maria wbiegła na scenę śpiewając oczywiście "Ludzie Psy". Następnie "Amy", "Wyścigówka" czy "Padam". Koncert podzielony został na dwie części, w pierwszej można było usłyszeć cały album "Jezus Maria Peszek", natomiast część drugą, niejako w formie bisu rozpoczął cover "Personal Jesus" Depeche Mode, a Maria zaprezentowała się w koronie cierniowej i z płonącymi gwoździami na dłoniach. Następnie pojawiły się znane z wcześniejszych albumów, utwory, pokroju "Ciało" czy "Marznę bez ciebie".
Cieszyły oko światła, przez większość czasu nastrojowo przyćmione, lecz gdy Maria zbliżała się w stronę fanów oświetlano jej postać. Tłum nie pozostawał bierny, czy to poprzez wtórowanie śpiewem, czy też gdy doszło do "Nie wiem czy chcę"- na słowa- Nie posadzę drzewa, nie urodzę syna- opowiadał smutnym pomrukiem.
Samą artystkę roznosiła energia, podskakiwała, tańczyła i w końcu biegła pośród niby-śniegu w czasie piosenki "Pibloktoq". Coś wspaniałego.
Maria nie jest dobrem narodowym- jak sama śpiewa, więc pozwala sobie wyrażać poglądy, dalekie od poprawnych, tak więc: nie wiem czy chcę rozmnażać się, Pan nie prowadzi mnie- sama prowadzę się, nie oddałabym Ci Polsko ani jednej kropli krwi i w końcu męczy mnie Polska, wisi mi krzyż. Dla niektórych to obrazoburcze, dla innych pozerstwo, lecz jeśli mamy w Polsce wolność słowa, to może i dla tych poglądów znajdzie się miejsce? Jednocześnie mam wrażenie, że Ci, którzy w niedzielny wieczór wybrali się na koncert Marysia, w pewien sposób utożsamiają się z jej poglądami.
I w końcu śpiew, tak, tak, bo Maria wbrew temu, co niektórzy twierdzą- śpiewa i to naprawdę dobrze. Również zacięcie aktorskie daje o sobie znać, wszystko to staje się wspaniałą ucztą dla duszy.
To mój pierwszy koncert Marii Peszek i zapewne nie ostatni. Rzeczywiście jest coś w tym powiedzeniu- że można ją kochać, albo nienawidzić, ale ciężko pozostać obojętnym, ja wolę pozostać w tej pierwszej grupie. W moim odczuciu pozostaje dość oryginalną na polskiej scenie artystką, z którą warto zapoznać się bliżej.
Autor tekstu: Monika Matura
Zdjęcia: Grzegorz Bania / KSAF AGH