Heineken Open'er Festival 2013 - relacja
Opener pod znakiem dobrej pogody.
Pozytywne nastroje, plany lawirowania między scenami, zakupione bony, ogarnięci znajomi... te i wiele innych rzeczy krążyły po głowach wszystkich odwiedzających najbardziej muzyczne lotnisko w Europie. Dwunasta edycja festiwalu Opener zaczęła się z wielkimi oczekiwaniami, organizatorzy ponownie skompletowali imponujący line-up!
Jako jeden z pierwszych wykonawców zagrał Dawid Podsiadło, niestety nie wszyscy słuchacze zdążyli na jego występ, a mają czego żałować, Dawid jest kandydatem na odkrycie roku na mapie muzycznej naszego kraju. Na Main Stage swój koncert wkrótce rozpoczęli Editorsi. Jako jedna z grup, które nie po raz pierwszy odwiedzają festiwal, ich występ został bardzo mile przyjęty przez publiczność, a sami muzycy w naszym kraju czują się zawsze świetnie.
Gwiazdą wieczoru był jednak oczywiście długo oczekiwany zespół Blur, który oprócz znanych i pewnych numerów czasem eksperymentował, ubarwiając swoje aranżacje o chór czy przedłużone wersje utworów. Damon Albarn cały czas dbał o to, żeby na scenie i pod sceną dużo się działo. Wyśpiewane "Tender" czy szalone "Song 2" zapewniły świetne wspomnienia z koncertu, a to dopiero pierwszy dzień, który zakończył na dużej scenie Kendrick Lamar.
Drugiego dnia świetne występy dali Tame Impala, zamieniając atmosferę Openera w psychodeliczną, wczesno-pinkfloydową powierzchnię, jeszcze lepiej wypadł Matisyahu, goszcząc na festiwalu po raz drugi, z bardzo dobrymi wspomnieniami sprzed kilku lat, podwyższając sobie poprzeczkę, zdecydowanie dał radę ją przeskoczyć. Koncert został świetnie zakończony pozytywnym "One Day" podczas którego muzyk zaprosił na scenę tyle publiczności ile tylko się na niej zmieściło.
Numer jeden, nie tylko dnia, festwalu, ale i śmiały pretendent do koncertu roku- koncert Nicka Cave'a, przeszywający strumień utworów, głęboko zapadających w pamięć "Push The Sky Away" czy "Stagger Lee". Cave jako charyzma, diabeł i styl wraz z zespołem, bezkompromisowo zawładnęli publicznością. Ostatni raz na Openerze podobne zjawisko miało miejsce być może na koncercie Faith No More w 2009 roku. W każdym razie podium należy teraz do Nicka Cave'a, który dawał z siebie wszystko, lawirując z delikatności i klimatu do mocnych uderzeń, napięcia i ciężaru. Długo nie zapomnimy takiego wydarzenia!
Piątkowy zestaw zapewnił wielu słuchaczom bóle stóp i siniaki, start na Main Stage miał Kaliber 44, w swojej reaktywacyjnej odsłonie spisał się bardzo dobrze. Niestety na kolejnym koncercie Skunk Anansie nagłośnienie pozostawiało nieco do życzenia, to nie przeszkodziło jednak w dobrej zabawie przy "Weak as i am" czy "Just Because You Feel Good". Skin wielokrotnie dryfowała na publiczności i wysyłała dużo energii spragnionym słuchaczom.
Po 9 latach czekania polscy fani mogli wreszcie wyszaleć się na koncercie Queens of the Stone Age, w bardzo dynamicznym secie, zawierającym zarówno klasyki ("No One Knows", "Go With The Flow") jak i nowe utwory ("My God Is The Sun", "Smooth Sailing"), muzycy zagrali porządnie, lecz pozostał znów niedosyt, jak zwykle to bywa z narkotykami takimi jak muzyka Josha i spółki.
Bardzo duża część publiczności przyjechała jedynie na ostatni dzień, oczywiście za sprawą Kings of Leon, jednak warto było zobaczyc również Devendrę Banhart, ze świetnie brzmiącym zespołem lub Steve'a Reicha, jako openerowy eksperyment, będący hipnotyczną symfonią dźwięku i obrazu.
Polska załoga także ma się czym pochwalić, występy Noviki, Lao Che i UL/KR warto było sobie zaznaczyć w festiwalowej książeczce. Podobnie z Fismoll, Transmisją i Peterem J. Birchem. W tym roku polska reprezentacja była bardzo solidna i nie powielała się z poprzednich lat, gwarantując świeżość. Oprócz muzyki Opener zaserwował jak co roku multum atrakcji kulturalnych, modowych, designerskich, filmowych czy teatralnych. Także w tym roku rozszerzyła się oferta kulinarna. W rezultacie dostaliśmy kolejną gigantyczną dawkę życia, muzyki, zdarzeń i sztuki, a mimo to dalej chcemy więcej.
Krzysztof Magura