Relacja z Off Festivalu
Jak co roku o tej porze, Dolina Trzech Stawów wypełniła się fanami muzyki w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu, bo przecież wieloletnią ideą Offa są inspiracje.
Po powrocie z festiwalu mamy komplet nowej muzyki do przesłuchania, takiej która nas oczarowała, zdumiła i zmotywowała. Katowicki festiwal w tym roku sprawdził się dzięki artystom pisanym małym druczkiem, wielkie 'gwiazdy' corocznego spotkania, niestety nie udźwignęły miana headlinerów. Nikt nie powinien się tym oczywiście martwić, to nawet dobra wiadomość, że nieznane, offowe, alternatywne, jest coraz częściej w mediach, świadomości publicznej i w uszach oraz na ustach słuchaczy. Pierwszy dzień festiwalu nie przyniósł wielu highlightów, chociaż uwagę należy zwrócić np na stonerowe dźwięki w słońcu, podczas koncertu Wujka Kwasa & The Deadbeats oraz na transowe The Soft Moon, cały dzień należał głównie do Amerykanów i Angoli, z jedną wyróżniającą się świecącą gwiazdą pokolenia naszych rodziców czyli przepozytywnym koncertem Zbyszka Wodeckiego z muzykami z Mitch & Mitch, Pomysł odgrzebania płyty sprzed 37 lat, zadbania o jej charakter i podania w multiinstrumentalnej, ozdobionej smyczkami i chórem wersji okazał się trafieniem w dziesiątkę. Niedługo po rozśpiewanej ekipie Mitchów, na scenie leśnej kolejna niespodzianka: punkowo-funkowy zespół The Pop Group, który nie stroniąc od eksperymentów i bardzo oryginalnych aranżacji, przyciągał pod swoją scenę słuchaczy z dalekich nawet z najdalszych zakątków strefy gastronomicznej.Nie wypada natomiast zbyt długo pisać o niewypale The Smashing Pumpkins, nowy materiał nie dał rady, stary ledwo, w dodatku cały koncert sprawiał wrażenie totalnej nijakości.
Na szczęście przed nami jeszcze od tego momentu, dwa dni festiwalu, z których pierwszy zaczął się od miłej, mocnej dawki energii kanadyjskiego tria ze stajni Sub Pop: Metz, pod koniec roku zespół zawita również do Warszawy, więc kto chce więcej, ma szansę, a kto ominął, tym bardziej powinien nadrobić. Zastępstwo amerykańskiej wokalistki Solange, tajlandzka supergrupa The Paradise Bangkok Molam International Band, świetnie rozruszała publiczność w rytmach swojego sztandarowego gatunku molam. Chciałoby się więcej muzyki etnicznej na Offie, być może za rok organizatorzy przypomną sobie że i ta formuła przyciąga tłumy. Sobotni polski akcent to bardzo mocne słowo od wrocławskiego duetu Skalpel, świetnie zrealizowany, wręcz spektakularny występ bogaty w brzmienie nowoczesnej elektroniki skąpanej w tradycyjnym polskim jazzie. Po północy działo się również dużo, na scenie głównej ścieżkę dźwiękową do apokalipsy grał zespół Godspeed You! Black Emperor, natomiast pod namiotem Trójki skrajnie inna muzyka, pobudzająca, rytmiczna i melodyjna porcja eklektycznych dźwięków od Rudiego Zygadlo, koniecznie do przesłuchania na spokojnie w domowym zaciszu. Wisienką na sobotnim torcie, nagrodą dla cierpliwych, był magiczny, wręcz rytualny koncert fińskiej grupy Circle, ich ekscentryczne zachowanie na scenie oraz hipnotyczna krautrockowa, progresywna i psychodeliczna muzyka, tak mocno działała na publiczność, że ta wydawała się miejscami odchodzić od zmysłów. Potrzebne był one jednak jeszcze na niedzielę.
W mobilizacji pomógli znów kanadyjczycy, tym razem przebojowy duet Japandroids wysłał w publiczność dużo energii, kontynuowali tę ideę ich rodacy z Fucked Up, tymczasem Polacy z Molesty, przypomnieli, że hiphop to nie tylko bity i kluby, na scenie działo się o wiele więcej. Wieczór jednak należał do szwedów, najpierw freejazzowe wariacje saksofonowo-perkusyjne okraszone motorycznym basem, czyli grupa Fire, a później wręcz kosmiczny, psychodeliczny, transowy i niepowtarzalny koncert Goat, jeden z tych które idą w parze z wszechobecnym zapachem gandzi i niezwykłymi wizualizacjami. Zespół tak bardzo naturalnie wciągnął wszystkich swoją muzyką, że trudno było się nawet na chwilę oderwać od tego niesamowitego spektaklu. Zdecydowanie numer jeden edycji 2013 festiwalu. Na deser jeszcze scena główna i zespół My Bloody Valentine, który zagrał dobrze, trochę jednak za głośno i bez rewelacji biorąc ogół. Na pewno jednak coś w sobie ma i momentami to było bardzo dobrze czuć, jednak zarówno fani jak i niefani, nie byli bardzo poruszeni występem. Końcówka Offa należała do świetnej dawki muzyki tanecznej, długo wyczekiwany set Johna Talabota, skutecznie porwał tłum do tańca pod sceną leśną, podobnie było na koncercie Fatimy Al Qadiri, zupełnie inna bajka, a jednak nadal nie pozwalała stać w jednym miejscu. Dla spragnionych więcej ruchu grał jeszcze DJ Set Austry i tak roztańczonym krokiem wróciliśmy na pole namiotowe lub pod nasz festiwalowy dach. Z mnóstwem świetnych wspomnień, zaskoczeń i utwierdzeni w przekonaniu że Off Festival to najlepsze miejsce dla takich jak my, kropka.
Krzysztof Magura