Perwersyjne muffinki - relacja z koncertu Emilie Autumn
Gotycka burleska w XXI wieku skąpana w klimacie szpitala psychiatrycznego? Wszystko jest możliwe gdy mamy do czynienia z Emilie Autumn.
Talentu tej Pani nie brakuje, nawet jeśli niektórzy stwierdzą, że znana jest głównie z całowania się na scenie ze swoimi towarzyszkami. Po wpisaniu jej danych w wyszukiwarce google wyskoczy nam krwistoczerwona panna w spódniczce dzierżąca skrzypce, i niewiele się w tej kwestia zmieniło do dzisiaj, choć włosy przefarbowała na blond, skrzypiec brak, a spódniczka zamieniona została na szorty.
Amerykańska piosenkarka, skrzypaczka i poetka, jak piszą o niej w sieci, 1 września wystąpiła w krakowskim Kwadracie, zdecydowanie było to widowisko godne wysublimowanego gustu, nie tylko muzycznego.
Godzina 20, sala koncertowa wypełniona po brzegi mrokiem i atmosferą oczekiwania, wszyscy z zapartym tchem wypatrują, kiedy na scenie pojawi się gotycka lolita znana jako Emilie Autumn oraz towarzyszące jej The Bloody Crumpets. Zanim jednak do tego doszło, przyszło nam wysłuchać Intra z godną uwagii przemową. Koncert rozpoczął się nieco po 20, utworem "Figh Like A Girl". Na scenie pojawiła się blond skrzypaczka Emilie Autumn a wraz z nią krwawe muffinki w postaci Naughty Veronica oraz Captain Maggot, wszystkie panie oczywiście stosownie wystrojone. W tle brama jak mniemam do Emilkowego Azylu.
Aż ciężko opisać co też nie działo się na scenie, bo oprócz prawdziwie psychodelicznych pieśni jak "Take The Pill" czy widowiskowego "Girls! Gilr! Girls!", nie zabrakło rozrwyek pokroju gry Weroniki, polegającej na tym, że krwawa muffina całuje się z dziewczyną z publiczności, która jeszcze nigdy wcześniej tego nie robiła. Nie sposób także pominąc jej słynnego show ze strusimi piórami. Ze strony Captain Maggot z kolei spodziewać mogliśmy się dosłownego igrania z ogniem a w końcowej fazie polewania publiczności herbatką. Nie odpuszczała także liderka, co rusz wchodząca na bramę i tam wykonując swoje partie wokalne. Na koniec dziewczyny rzuciły w publiczność muffinkami a zamykając występ odtańczyły finałowy taniec.
Emilie Autumn słusznie określa swoją muzykę jako wiktoriańską, przepełnioną mrokiem i zapachem szpitala psychiatrycznego. Mało tego, ta muzyka idealnie nadaje się właśnie do wystawiania na scenie, słusznie można określić, że to momentami nawet bardziej widowisko niż koncert, ale komu przeszkadza sposób definiowania? Z całą pewnością nie jest to widowisko dla każdego, wymaga nieco dystansu, a czasem i chwili zastanowienia by znając kontekst działalności i przeszłość panny Autumn połączyć wszystko w sensowną całość, z której powstaje ciekawa opowieść.
Całość występu to w zasadzie najnowsza płyta "F.L.A.G" bodajże bez kilku utworów, co daje blisko dwie godziny ciekawego występu. Choć pierwszym wrażeniem prócz uczucia monumentalności była też myśl- wow, Emilie nie może zdążyć wokalnie a czasami nawet posądzić można ją o fałsz, niemniej postanowiłam powstrzymać się z oceną do końca koncertu i słusznie. Bo poza wygibasami na scenie i świetnym widowiskiem, usłyszymy utwory, które poprzez zetknięcie z artystą na żywo zyskają tylko na jakości. Oby ta wesoła grupka wróciła do nas jak najszybciej.
Tekst: Monika Matura
Zdjęcia: Romana Makówka