Skrzyżowanie Kultur ponownie udane!
W Warszawie zakończyła się 9. edycja Festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Artyści z czterech kontynentów, od arktycznych krańców Ameryki Północnej po Nową Zelandię zaśpiewali i zatańczyli prezentując muzyczne bogactwo Wysp Świata w namiocie przed PKiN.
Pięć dni wypełnionych muzyką, ale także opowieściami i emocjami, które przywieźli do Warszawy reprezentanci dziesięciu odległych wysp przyniosły zaskoczenie, zadziwnie i uznanie. Dały szansę poznania różnorodnych kultur, z których każda jest jak odrębny świat podatny na wpłyty zewnętrzne. Świat smakujący wybornie niczym najlepsze danie słynnej restauratorki Magdy G.
Jako pierwszy na festiwalową scenę wszedł sardyński kwartet Tenores di Bitti Mialinu Pira. Ich sposób śpiewania liczy sobie trzy tysiące lat. Pomimo tego zdołał rozkołysać do tańca i wprowadzić w idyllyczny nastrój niejednego festiwalowego słuchacza/widza. Stare wbrew pozorom nie oznacza nudne, lecz jare.
Kolejny wykonawca festiwalu, Danyel Waro z wyspy Reunion wzbudził wśród zgromadzonej publiczności ogólny stand-up. Ludzie tańczyli i śpiewali wraz z nim, wstając z krzeseł i podchodząc pod samą scenę. Stało się tak za sprawą niezwykłej transowości jego muzyki, wynikającej z użytych instrumentów perkusyjnych - bambusowego pikèr uderzanego pałeczkami, roulèr, czyli bębna z beczki po rumie o głębokim basowym pogłosie czy trzcinowego kayamn wypełnionego nasionami. Artysta porwał publikę i zabrał ją w muzyczną podróż pełnią energii, wigoru, żywiołowości.
Trzeciego dnia festiwalu wydarzyło się kolejne muzyczne objawienie. Oto bowiem na scenie festiwalowego namiotu pojawili się mistrzowie, którzy prowadzili tegoroczne warsztaty. Na jednej scenie, w przeróżnych kombinacjach skrzyżowały się dźwięki i obrazy artystów z Kanady, Sardynii, Nowej Zelandii, wyspy Dżerba, Irlandii i Polski.
Jako pierwsze swoje mistrzowskie umiejętności zaprezentowały Charlotte Qamaniq i Kathleen Merritt – Inuitki pochodzące z północnych wysp Kanady. Dzięki nim publiczność usłyszeć mogła głęboki, gardłowy śpiew rdzennych mieszkańców Arktyki. Ich występ niezwykle hipnotyczny i transowy za sprawą harmonicznego dwugłosu wzbudził owacyjne oklaski i okrzyki zachwytu. Po ich występie w niesamowitej solówce, której niepowstydził by się niejeden rasowy perkusista na scenie pojawił się John Joe Kelly – mistrz gry na bodhránie, czyli irlandzkim bębnie obręczowym, z którego dźwięk wydobywa się przez uderzanie dwustronną pałeczką tipper. Po czym Carmelo Salemi – wirtuoz gry na miniaturowych rozmiarów friscalettu – antycznym flecie pasterskim. Kilkoro widzów w takt jego muzyki zaczęło całkiem spontanicznie tańczyć taniec irlandzki. Carmelo wystąpił wraz z wybitnym gitarzystą Dimą Gorelikiem oraz kolejnym z warsztatowych mistrzów – Sofienem Zaïdim, który zagrał na bendirze (bębnie obręczowym). Publiczność usłyszała w ich wykonaniu tradycyjną pieśń arabską, którą artysta wykonał przy akompaniamencie arabskiej lutni oud.
Jako ostatni tego wieczoru zaprezentowali się Kemara Kennedy i Laurence Kershaw – mistrzowie maoryskiego tańca wojennego Haka. Po tym występie przyszedł czas na finał (grande finale) w wykonaniu wszystkich mistrzów (w tym także Dyrektor Artystycznej festiwalu, Marii Pomianowskiej) i zaproszonych warsztatowiczów. Już tylko jako wisienka na torcie na koniec dnia wystąpili artyści z grupy Lindigo, którzy rozgrzali publiczność swoimi nowocześnie zaaranżowanymi pieśniami. A przydało się bo za "oknem" padał deszcz a w namiocie robiło się coraz chłodniej.
Czwartego dnia podczas festiwalu rozlegały się dźwięki Królowych Rytmu. Legenda karaibskiego calypso - Calypso Rose, pomimo niemłodego już wieku zachwyciła energią nastolatki. Z nonszalancją zrzuciła buty wchodząc na scenę, co wzbudziło entuzjazm publiki. Ta bosonoga śpiewaczka to także ikona karnawału, w mieście z którego pochodzi. Udowodniła to schodząc ze sceny i bawiąc się razem z widzami. Poza śpiewem i tańcami Calypso Rose uraczyła festiwalowiczów opowieściami o rodzinie i korzeniach, przybliżając tym samym swoją kulturę.
Kolejną "królową" wieczoru była Nowozelandka Moana Maniapoto z zespołem The Tribe. Połączyli oni tradycyjny, rodzimy styl muzyczny z popem, rockiem, reggae, hip-hopem. Do tego dodali wybuchowy w swoim wyrazie taniec dwóch znanych z poprzedniego dnia mistrzów tańca Haka. Wyszła z tego mieszanka pełna mocy ale i finezji, chwaląca zarówno duchy przodków, wojowników jak i maoryską ziemię czy przyrodę. Słuchało się tego jak mantry z szeroko otwartymi uszami, chłonąc każdy dźwięk i obraz jakby zaraz miał zniknąć na zawsze.
To była niesamowicie ciekawa festiwalowa podróż w głąb najciekawszych rejonów muzycznych, wzbogacona o warsztaty prowadzone przez światowej klasy mistrzów, projekcje filmów dokumentalnych, wystawę i specjalną ofertę dla dziec. Znowu było dobrze! A może nawet ciut lepiej niż rok temu. Namiot wypełniony po brzegi, bilety wyprzedane co do jednej sztuki, publiczność urzeczona. Brawo.
Tekst i foto: Ewa Kuba.