Britney Spears - "Britney Jean" recenzja : Powrotu nie będzie
Kiedy Britney Spears wkraczała do popowego świata była młodziutką dziewczyną, która w szybkim tempie podbiła listy przebojów zyskując sobie miano księżniczki popu i następczyni Madonny. Od tego momentu minęło już blisko 15 lat, a Britney wkroczyła w kolejną dekadę. Wydany w grudniu 2013 roku album "Britney Jean", będący jej ósmą płytą, nie zapewni jej niestety powrotu na tron.
Od czasu debiutu w popowym świecie pojawiły się nowe gwiazdy, skłonne zająć miejsce Britney, warto wspomnieć o Lady Gadze, Katy Perry czy też Miley Cyrus, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że wspomniane panie, również wydały w ubiegłym roku albumy. Pomimo upływu czasu, Britney wygląda tak samo świeżo, a może nawet i jeszcze lepiej, niż kilka lat temu jej muzyka zdołała jednak przejść transformację. Najnowszy album w dużej mierze znaczony jest elektroniką, niestety eksperyment ten w większości nie przyniósł pozytywnych efektów. Gdy w stacji radiowej usłyszałam "Scream & Shout" zaśpiewane wspólnie z will.i.am w moim sercu odżyła nadzieja, że Britney wciąż potrafi stworzyć kompozycje na tyle przebojowe, by rzucić muzyczny światek na kolana. Tym bardziej gdy okazało się, że muzycy tak się zaprzyjaźnili, iż że były członek Black Eyed Peas został jednym z producentów "Britney Jean". Przy albumie majstrował również David Guetta.
Album otwiera dość przeciętny "Alien", numer dwa to znany z rozgłośni radiowych "Work Bitch", który przytłacza ilością elektroniki, ale być może sprawdzi się na parkiecie. Ukojenie dla uszu niesie dopiero "Perfume", mające w sobie coś z dawnych dokonań Britney, to pierwszy z utworów na tym albumie, który podoba mi się w zasadzie w pełni. Niestety, Britney nie pozwala nam na zbyt długie pozostanie w rytmach spokojnych i kolejnym utworem jest "It Should Be Easy" zaśpiewany wspólnie z Will.i.am'em, niestety ponownie przeciążone od elektroniki, a przecież mogło być lepiej, na co wskazuje wcześniej wspomniana kolaboracja. Nieco lepiej wypada "Tik Tik Boom", zaśpiewane z kolei z T.I., jednak prawdziwą ulgę przyniosło mi dopiero "Til It's Gone", które w sposób zrównoważony zaczerpnęło z elektroniki i którego słucham z przyjemnością, choć nie jest pozbawiony dyskotekowego potencjału.
Numer osiem to miła niespodzianka nawet z lekkim posmakiem gitary, to trzeci utwór z tej płyty, który przypadł mi do gustu. "Chillin' with You" zaśpiewany jest z kolei z młodszą siostrą Britney - Jamie Lynn, utwór spokojny choć z posmakiem elektroniki, zaliczany przeze mnie do grupki tych udanych. Album zamyka "Don't Cry", który nie powala, ale w sposób zadowalający wieńczy płytę. Kilka słów dotyczących utworów z wersji deluxe "Brightest Morning Star" spokojnie mógłby zastąpić któryś z elektronicznych "przebojów" na wersji podstawowej, całkiem nieźle brzmi także "Now That I Found You".
Przesłuchując nowy albumu Britney, odnoszę wrażenie, iż zagubiła ona swoją indywidualność pośrodku elektroniki. Zgubiła pierwiastek, który pozwolił jej lata temu podbić serca fanów oraz listy przebojów, czasami lepiej postawić na prostą ale wpadającą w ucho melodię, zamiast miażdżące ośrodek słuchu basy. Nie mam nic do elektroniki, ale we wszystkim należy znać umiar, a tutaj niestety został on przekroczony. Jeżeli ten album miał być najbardziej osobisty w dyskografii Britney to chyba ta intymność umarła pod naporem elektroniki. Nie jest to prawdopodobnie najgorszy album w dorobku Britney, ale mogło być zdecydowanie lepiej, a biorąc pod uwagę ilość popowych albumów, które ukazały się w poprzednim roku, nowa płyta najprawdopodobniej zginie pośród nich, a nie broni jej prawie nic poza nazwiskiem.
Tracklista:
1. Alien
2. Work Bitch
3. Perfume
4. It Should Be Easy feat. will.i.am
5. Tik Tik Boom feat. T.I.
6. Body Ache
7. Til It’s Gone
8. Passenger
9. Chillin’ With You feat. Jamie Lynn
10. Don’t Cry
Do przesłuchania na szybko: Perfume, Til It's Gone, Passenger
Ocena: 3/6
Autor: Monika Matura