Festiwal w skali makro - relacja z Opener Festival 2014
Za nami kolejna edycja festiwalu Opener, przy wyjątkowo dobrej pogodzie mieliśmy okazję zobaczyć multum artystów, przejść kilkadziesiąt kilometrów oraz wypić hektolitry płynów, bowiem wszystko na festiwalu Opener mierzy się w skali makro.
The Black Keys
Headlinerem pierwszego dnia festiwalu była grupa The Black Keys. Goszczący po raz pierwszy w naszym kraju muzycy byli bardzo zadowoleni z występu komplementując polską publiczność i określając jej formę jako dziesięciokrotność energii publiki Glastonbury przy cztery razy mniejszej liczebności. Set był typowo festiwalowy czyli wypchany hitami, na czele z "Lonely Boy", "Tighten Up" czy "Howlin' for You". Refren tego pierwszego mogliśmy słyszeć sporadycznie jako przyśpiewkę podczas kolejnych czterech dni, więc możemy mieć wrażenie, że występ się podobał jednak niektórzy fani byli nieco zawiedzieni festiwalową formułą setu, ci jednak będą mieli okazję zobaczyć zespół w lutym, ponieważ grupa powraca do Polski na koncert w łódzkiej Atlas Arenie.
Pearl Jam
Drugi dzień należał do grupy Pearl Jam, giganci współczesnego rocka przyjechali promować swój nowy album "Lightning Bolt", nie zapominając jednak o sprawdzonych hymnach takich jak "Given To Fly", "Betterman" czy "Alive", do pełni szczęścia dla fanów grunge'owych klasyków zagrane zostały "Do the Evolution", "Even Flow" z jak zawsze rewelacyjną solówką Mike'a McCready czy nieśmiertelny "Jeremy" wyśpiewany przez tysiące gardeł. Po ponad dwudziestu latach grania, grupa cały czas jest niezwykle szczera, autentyczna, a przy tym dba o swoją publiczność jak nikt inny. Eddie Vedder często troskliwie upomina publiczność żebyśmy bawili się bezpiecznie, rzeczywiście set był bardzo energiczny, ballad zostało zagranych zaledwie kilka. Pamiętajmy, że koncerty grupy sięgają czasem 4 godzin (!), muzycy dają z siebie wszystko, nie schodząc z jakości. Pearl Jam to klasa muzyki granej na żywo, której kontakt z publicznością, czy to przez wielkie przedsiębiorstwo fanklubowe czy przez proste miłe słowa Veddera zawsze zapewnia świetne przeżycia.
Jack White
Sobotą zarządził koncert Jacka White'a z bardzo oryginalnym i innowacyjnym zespołem muzyków jakich dobrał sobie do solowej kariery. Dźwięki thereminu, syntezatorów analogowych lub bluegrassowych skrzypiec mieszały się z brudną gitarą i ciężką grą perkusji dając nam niezwykłą mieszankę rytmów i melodii spod znaku "Lazaretto", "Just One Drink" czy "High Ball Stepper", reszta występu była podszyta utworami The White Stripes, usłyszeliśmy m.in. "Dead Leaves and the Dirty Ground", "Icky Thump", "You Don't Know What Love Is" czy finałowe "Seven Nation Army". Gitarzysta nie był niestety w najlepszej formie wokalnej, za co należycie przeprosił, jednak muzycznie grupa zaserwowała dużo rockowej energii, która podczas tegorocznego festiwalu wydaje się pierwszym słowem, nasuwającym się po zerknięciu na festiwalowy plakat.
Faith No More
Utwierdził to koncert legendarnych panów z Faith No More, na czele z generałem Pattonem. Wydaje się, że grupa nie musiała się nawet starać, żeby zagrać świetny koncert. To zapewne wrażenie, które jest skutkiem niebywałego luzu wśród muzyków. Zaczynając od "The Real Thing", żeby po chwili przygrzmocić utworem "Epic", a pod koniec setu zaserwować "Ashes To Ashes" czy "We Care a lot", grupa szła jak burza, ostre brzmienie przesterowanej gitary i obłędnie krzykliwy wokal Pattona zadowoliły nie tylko licznych, fanów którzy przyjechali tylko na ostatni dzień festiwalu.
Pozostali wielcy
Cztery powyższe zespoły to jedynie napisane największą czcionką hasła Openera, rewelacyjne koncerty dała także grupa The Afghan Whigs, Greg Dulli z kolegami to kolejne mocne przyłożenie festiwalu, które nie pozwoliło przejść obojętnie obok namiotu Tent Stage. Obok naszych rodaków z Wild Books, duetu z Warszawy, który bardziej wydawałby się sąsiadami zespołu Dulli'ego, to dwa największe zaskoczenia całego festiwalu, na którym tego uczucia niestety w tym roku nieco brakowało. Nie gorsze jednak okazały się dziewczyny z Haim, pop-rockowego żeńskiego zespołu z Los Angeles, Świetny koncert zagrała też brytyjska grupa Foals, również kolejny raz goszcząca w Gdyni, tym razem jeszcze za dnia, w pełnym słońcu. Na zamknięcie pierwszego dnia świetnym deserem byli Foster The People, mający sporo polskich fanów kolejni kalifornijczycy na Openerze zagrali m.in. "Pumped Up Kicks", "Houdini" czy "Call It What You Want". Dużą scenę zdobyła także Lykke Li, grając ostatniego dnia koncert wypełniony emocjami piosenek "No Rest for the Wicked", "Little Bit" i "I Follow Rivers". Podobną formułę przyjął Ben Howard, na scenie Here&Now poruszający publiczność akustycznymi kompozycjami "Only Love", "Keep Your Head Up" lub "The Fire". Bardziej wytrwalsi doczekali koncertu Pink Freud grającego utwory Autechre, hipnotyczne freejazzowe wariacje pozwalały odpływać przy połamanych dźwiękach sekcji i przetworzonej cyfrowo trąbki oraz saksofonu barytonowego. Z polskiej reprezentacji świetny występ dał również Artur Rojek. Jego solowa kariera zaczęła się od niedawna rozwijać na żywo, ze skutkami godnymi profesjonalnego muzyka.
W tym roku na festiwalu nastąpiło kilka zmian, zwłaszcza organizacyjnych, marka Heineken nie jest już głównym sponsorem festiwalu, co umożliwia uczestnikom sięgnięcie po inny trunek niż woda z piwem. Brak zmian natomiast w kwestiach aranżacji, te same rzeźby, instalacje, może z wyjątkiem wytłumiającego stogu siana po środku pola festiwalowego. Również w line-upie mamy wrażenie, że organizatorzy wykorzystali stare znajomości, kiedy patrzymy z uczuciem dejavu na headlinerów Pearl Jam, Faith No More czy kolejne wcielenie Jacka White'a. Wszystko to dlatego, że formuła jest sprawdzona, zawsze przyciągnie tłumy, nawet za coraz większą stawkę. Nie można jednak narzekać, to były cztery dni, na które czekają tysiące pracowitych Polaków, którzy nareszcie doczekali się urlopu od swojej firmy/korporacji, lub młodzieży, która przez ten cały rok odkładała każdy grosz, żeby znaleźć się w tym specjalnym miejscu na lotnisku w Kossakowie.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Magura