Audioriver ponownie pokazał klasę
10. jubileuszowa edycja kultowego festiwalu Audioriver już za nami. Jak zwykle było słonecznie i zabawnie. Nie zabrakło rozrywek okołomuzycznych w postaci straganów z gadżetami, stoisk eventowych, karuzeli, party piana na Starym Rynku czy malowania butów.
Tym co najbardziej przyciągnęło mnie na tegoroczny Audioriver był występ Roisin Murphy. Muszę jednak z bólem serca przyznać, że przeżyłam lekkie rozczarowanie. Potencjał koncertowy nowej płyty “Hairless Toys”, którą zagrała artystka na głownej scenie był żaden. Gdyby nie teatralność i przebieranki Roisin zanudziłabym się na śmierć. O wiele bardziej spodobał mi się koncert Hercules and Love Affair w składzie: Andy Butler, Marie Rouge i Gustaph. To co wyrabiał Andy przejdzie z pewnością do historii festiwalu jako jedno z najbardziej awangardowych show. Jak powiedział spotkany przypadkowy przeze mnie kolega dziennikarz z pewnej rozgłośni radiowej Hercules... to jedyny zespół, przy którym można się naprawdę pobawić nie będą naćpanym ani napitym. Potwierdzam.
Warto też wspomnieć o występie An On Bast (Anna Suda). Ta ukrywająca się pod pseudonimem producentka i performerka jest jednym z najbardziej dynamicznych talentów, a także jednym z najgłębszych badaczy dźwięku polskiej sceny elektronicznej. Jej występ na Audioriver mnie zachwycił. I sądząc po reakcjach skandującej "An On Bast!, An On Bast!" publiczności nie tylko mnie. Tym co najbardziej urzekło mnie podczas jej występu było zaangażowanie i radość z jaką produkowała na żywo swój set.
O wiele bardziej ekscytująco przedstawiał się drugi dzień festiwalu, który przyniósł objawienie w postaci wrocławsko-warszawskiego kolektywu Nervy. Jego lider Agim Dzeljilji z zespołu OSZIBARACK, Igor Boxx (Skalpel) i wybitny perkusista Jan Młynarski pokazują, że przez ostatnie lata polska muzyka elektroniczna przeszła olbrzymią drogę i w żadnym wypadku nie wolno jej traktować po macoszemu. Nervy wraz ze swoim pełnym syntezatorowych pasaży, unikaniem konwenansów i brakiem muzycznych kompromisów zasługuje na miano nieoficjalnej polskiej gwiazdy festiwalu Audioriver.
Skoro przeszliśmy już do drugiego dnia festiwalu to zostańmy na chwilę przy występie Roni Size Reprazent. W Płocku artysta wystąpił nie po raz pierwszy. I nie po raz pierwszy pokazał, że świetnie sprawdza się nie tylko jako danie główne ale także jako support przed gwiazdą wieczoru, w tym wypadku przed Underworld. A ten legendarny brytyjski band pomimo upływu lat wciąż trzyma wysoki poziom. Krótka aczkolwiek intensywna setlista, w której nie zabrakło “Born Slippy.NUXX” doprowadziła zgromadzoną na plaży publiczność do ekstazy. Karl Hyde ze swoimi scenicznymi wygibasami i mega wypasione oświetenie dopełniły całości, po szczęce która opadła mi na podłogę nie było śladu.
Wisienką na torcie tegorocznego Audioriver był grający na Hybrid Tent, Tiga. Chyba żaden z grających w tym roku artystów nie zgromadził pod sceną tylu wiernych fanów, co on. Namiot Hybrid Ten po prostu pękał w szwach co już samo przez się świadczy o renomie jaką cieszy się Tiga. Występ Kanadyjczyka oczarowywał nie tylko wizualizacjami autorstwa Pfadfinderei'a (tak, ten sam pan od Moderata) ale także nieśmiertelną klasyką („Sunglasses at Night”). Tiga, co nie zdaża się zbyt często, grał i śpiewał na żywo. I gdyby jeszcze tylko w tym namiocie nie było tak pioruńsko duszno i ciasno mogłabym patrzeć na ten live godzinami.
27 tys. uczestników, plaża, słońce (choć czasem też deszcz), doborowe towarzystwo i muzyka - od drum'n'basu po techno, house i nawet rock'owe brzmienia, która porywa i porywać będzie (mam nadzieję) także za rok. Bo marka Audioriver rośnie w siłę i nic nie zapowiada tego, jakoby festiwal miał się nie odbyć. A zatem nie rozpakowujcie plecaków, nie rezerwujcie lotu na Baleary tylko przybywajcie znów za rok do Płocka. Bo właśnie tam jest wszystko czego człowiekowi potrzeba do szczęścia. Bo tylko tam drony latające nad głowami potrafią zrobić najlepsze zdjęcia na świecie.
Tekst: Ewa Kuba. Foto: materiały organizatora.