Apocalyptica w Krakowie (relacja)
Arktyczne temperatury panujące ostatnio w naszym kraju przywiały do Polski Finów z formacji Apocalyptica. Muzycy zagrali 7 października w Warszawie, a dzień później w Krakowie.
Panowie mieli nas odwiedzić już kwietniu, jednak ze względu na przedłużające się prace nad albumem "Shadowmaker" europejska część trasy została przeniesiona na październik. Tym sposobem 8 października muzycy wystąpili w Hali Wisły. Przed występem głównej gwiazdy publiczność rozgrzał zespół Tracer z Australii. Panowie prezentujący mieszankę rocka i heavy metalu świetnie sprawdzili się w roli supportu. Mimo, że po dłuższym obcowaniu z ich muzyka, można dojść do wniosku, że piosenki są do siebie tak zbliżone, że zlewają się ze sobą.
Około godziny 20:00 na scenie pojawili się wiolonczeliści rozpoczynając swój koncert od "Reign Of Fear" i "Grace". Tej nocy mogliśmy usłyszeć prawdziwą mieszankę płytową, co mogło stanowić zaskoczenie dla tych, którzy spodziewali się repertuaru pochodzącego wyłącznie z promowanego trasą albumu. Utwory instrumentalne przeplatały się z piosenkami wykonanymi wspólnie z wokalistą zespołu Franky'm Perezem. Jak brzmi na żywo ten ostatni, mogliśmy się przekonać między innymi za sprawą "I'm Not Jesus", "Not Strongh Enough" czy "I Don't Care"
Franky Perez nie miał przed sobą łatwego zadania, wykonywał przecież także piosenki, które śpiewali w oryginale różni wokaliści, poradził sobie jednak całkiem dobrze. Było to słychać zwłaszcza w "Hope vol.2". Choć pełnię jego zdolności ukazały dopiero numery pochodzące z najnowszego albumu. Miłą niespodziankę stanowiło wykonanie "In the Hall of the Mountain King" wraz z fragmentem hymnu Polski, który chętnie został odśpiewany przez zgromadzoną publiczność.
Przez ponad 20 lat twórczości Apocalyptica nagrała osiem albumów, choć wielu najlepiej kojarzy ich za sprawą debiutanckiego albumu z coverami Metalliki. Taki dorobek, dość wysoka skala popularności oraz nowość w postaci dołączenia do zespołu wokalisty, może nieść ze sobą wiele niebezpieczeństw. Zwłaszcza to związane z komercjalizacją zespołu. Znajdzie się pewnie także wielu takich, którzy stwierdzą, że najlepsze czasy ten zespół ma już za sobą. Obserwując jednak to co działo się na scenie, trudno w to uwierzyć. Zdaje się, że Panowie nie stracili nic ze swojej pasji. Dialog z fanami podejmują chętnie, nie stronią także od wymachiwania wiolonczelami, czy wygłupów na scenie. To i płynąca od nich pozytywna energia zapewni im rzesze fanów na koncertach, bez względu na mijający czas. "One" i "Master of Puppets" wykonane na wiolonczelach mają bowiem bezwzględnie wciąż taką samą siłę rażenia.
Tekst: Monika Matura
Zdjęcia: Piotr "Bobas" Kuhny