Dave Matthews Band w Ergo Arenie - relacja
Dave Matthews Band, to formacja zza oceanu, która w naszym kraju nadal jest bardzo niedoceniana, a za granicą wypełnia stadiony po brzegi. Zespół przyjechał do naszego kraju na swój pierwszy koncert 28 października w łódzkiej Atlas Arenie, gromadząc około 8 tysięcy fanów.
Ostatni raz zespół koncertował po Europie około pięć lat temu. Kiedy jednak nadszedł czas, żeby odwiedzić Stary Kontynent, to każdy koncert staje się wielkim wydarzeniem i świętem muzyki, ponieważ jak żadna inna kapela DMB piastuje celebrację życia i muzyki, a improwizacje, polot i finezja z jaką zespół gra są jedynie środkiem wyrazu pięknej idei, którą podziela wielu fanów formacji. Występ w Ergo Arenie rozpoczął się tuż przed 20-stą. Pierwszy utwór,ciężki i przeszywający "Don't Drink the Water" był jeszcze okazją do wyrównania elementów nagłośnienia, żeby mieć pewność, że cały koncert będzie dobrze brzmiał. Już wtedy muzycy mogli przejść do swoich mistrzowskich improwizacji w kompozycji "#41".
Delikatne melodie wręcz płynęły ze sceny i tworzyły piękną całość, jedyną w swoim rodzaju, bo wywodzącą się z obecnej, trwającej chwili. Kolejnymi utworami były spopularyzowana na ścieżce dźwiękowej z Matrixa jako remix apokaliptyczna ballada miłosna "When The World Ends", a następnie intymne "Death on the High Seas" podczas którego Dave zasiadł przy pianinie, grając i śpiewając przy delikatnym akompaniamencie swoich przyjaciół. Wśród kolejnych piosenek zespół zaprezentował wiele singli, co ma w zwyczaju robić odwiedzając nowe miejsce. Zachował jednak równowagę między jamami, a graniem piosenek. Sam Dave był wyraźnie zadowolony, skromny, chwilami zabawny, nawiązywał kontakt z publicznością mimo bariery językowej, za pomocą eksperymentowania ze zwrotem "dziękuję bardzo". W ramach setlisty zaskoczeniem dla fanów był metafizyczny "Big Eyed Fish" ze świetnymi wizualizacjami oraz petardą improwizacyjną "You Might Die Trying".
W świetnej formie okazali się być skrzypek Boyd Tinsley, oraz niezawodny gitarzysta Tim Reynolds. Radością tryskał także perkusista Carter Beauford, rozdający na koniec setu kilkadziesiąt kompletów pałek perkusyjnych. Przed końcem nie obyło się bez klasyków typu "Jimi Thing" "Ants Marching" czy fenomenalnego "Two Step". Wszystkie kompozycje nasycone zostały światowym poziomem gry na żywo. Nie dziwi zatem fakt, że wśród publiczności znalazło się wiele osób z branży muzycznej, rozrywkowej, czy dziennikarskiej. Ta publika dotarła sama do tego zepołu, pozostaje nam życzyć sobie, że teraz to zespół dotrze do większej rzeszy słuchaczy, zyska większe uznanie w Polsce i już niedługo będziemy mogli gościć muzyków kolejny raz, ponieważ obok takiego zespołu po prostu nie można przejść obojętnie.
Krzysztof Magura