Kult w Stodole - relacja
6 i 7 listopada w warszawskiej Stodole wystąpił Kult. Przeczytajcie naszą relację z drugiego koncertowego dnia.
Wbrew pozorom trudno pisze się z relację z koncertu zespołu, który na żywo widziało się kilkadziesiąt razy. W przypadku Kultu jest jednak o tyle łatwiej, że jakkolwiek banalnie to zabrzmi, każdy koncert jest inny od poprzedniego. Oczywiście mam na myśli głównie setlistę (a ta była inna zarówno dzień wcześniej w tym samym miejscu, jak i następnego dnia w łódzkim klubie Wytwórnia), którą Kazik i spółka starają się różnie żonglować, ale także anegdoty (przede wszystkim te związane z powstawaniem bądź tematyką utworów), którymi lider zespołu dzieli się z publicznością, jak i inne (nie)typowe akcenty.
Zanim jednak zespół punktualnie (a nawet chwilę przed czasem!) zaczął swój występ, na scenie zaprezentowała się grupa Czarny Ziutek z Kilerami, której nazwa nawiązuje oczywiście do utworu „Celina” (zagranego przez Kult podczas sobotniego koncertu w tzw. szybkiej wersji) Stanisława Staszewskiego – ojca Kazika. Jak się zatem nietrudno domyślić, zespół jest coverbandem, grającym jednak nie tylko utworu Kultu (w Stodole zagrali m.in.: „Lewe lewe loff”), ale także innych projektów Kazika, co muzycy udowodnili, brawurowo wykonując utwór „Artyści” pochodzący z repertuaru grupy Kazik na Żywo. Zespół, pomimo że nie posiada jakże charakterystycznej dla Kultu sekcji dętej, wypadł bardzo sprawnie. Przez brak „dęciaków” ich aranżacje kultowo-kazikowych utworów były siłą rzeczy bardziej surowe (oparte na gitarach), ale słuchało się tego bardzo przyjemnie. Także dlatego, że frontman udanie naśladuje charakterystyczną manierę wokalną Kazika, a nawet jego sceniczne ruchy i konferansjerkę.
Stodoła to miejsca dla Kultu szczególne. Koncerty grupy są tu zawsze wyprzedane, choć w przeszłości zdarzało się, że zespół grał tu nawet 3 dni pod rząd (w tym roku były tradycyjnie „tylko” dwa). Wymieńcie mi proszę inny zespół, który może pochwalić się takim osiągnięciem… W Centralnym Klubie Studentów Politechniki Warszawskiej, w którym grupa czuje się jak ryba w wodzie, publiczność jak zwykle była bardzo różnorodna. Dominowali studenci, ale bez problemów można było dostrzec świadomych fanów w wieku średnim i dojrzałym, a wielu z nich pojawiło się w towarzystwie swoich latorośli. Atmosferę jedności, sympatii do podobnych gustów i przepełnioną szacunkiem dla zespołu panującą jak zawsze w Stodole najlepiej określić jednym słowem – rodzinna. Dwie kilkuletnie dziewczynki, które większość koncertu obejrzały z perspektywy pleców swoich opiekunów stojących bezpośrednio przede mną, były zachwycone występem! Ja także! Ale jak tu nie być, kiedy zespół tradycyjnie przeplata ze sobą repertuar z różnych okresów twórczości a swoją grą i zaangażowaniem po raz kolejny przypomina, że jest w absolutnej czołówce koncertowych (i nie tylko!) zespołów w Polsce?
Kult zaczął występ od „Udanej transakcji”, by następnie od razu przywalić z grubej rury i poderwać wszystkich do śpiewów i… tańca. Do tego bowiem świetnie nadaje się drugi kawałek z koncertu – efektowna „Brooklyńska Rada Żydów”. Później zespół zaprezentował przekrój swojej kariery od jej początku aż po ostatnią płytę „Prosto” z 2010 r., z tytułowym numerem z niej na czele. Z utworów granych rzadko wyróżnić trzeba z pewnością „Posłuchaj to do Ciebie” (pochodzący z debiutanckiej płyty zespołu z 1987 r. pt. „Kult”, a którego tytuł był taki sam jak tytuł płyty następnej – zespół miał kiedyś bowiem taką krótką tradycję), „Religie Wielkiego Babilonu”, „Medellin” czy „Latającego Holendra” z drugiej płyty z piosenkami ojca Kazika („Tata 2” z 1996 r. – Staszewski senior ponoć napisał utwór w prezencie dla Ireny, czyli siostry słynnej „Celiny”) a przede wszystkim anglojęzyczne „Leave the Kids Alone”, zespołu Booze & Glory, z którym Kult zetknął się podczas angielskiej odnogi swojej trasy w marcu. Nie zabrakło także utworów granych na życzenie publiczności. I tak np. widownia wspólnie z Kazikiem chóralnie odśpiewała kultową wersję „Domu wschodzącego słońca”, którą słusznie wybrała zamiast, o wiele gorszego zresztą, „Idioty Stąd”.
Publiczność, która oczywiście szczelnie wypełniła Stodołę, miała także okazję usłyszeć „filmowe” utworu Kultu, czyli tytułowe kompozycje z obrazów: „Czarne Słońca” (jedyny film, do którego zespół w całości napisał muzykę) oraz „Układ zamknięty”. Jak dla mnie najmocniejszym fragmentem koncertu był ten, gdy obok siebie zabrzmiały „Kurwy wędrowniczki”, „Poznaj swój raj” i „Gdy nie ma dzieci”. Ten zestaw stanowił Kult w pigułce, prezentując po kolei: idealny przykład połączenia tekstu Stanisława Staszewskiego i aranżacji zespołu jego syna, energiczny punkrockowy kawałek i jeden z największych komercyjnych hitów zespołu (dwa ostatnie oczywiście autorstwa już Kazika). Nie zabrakło także innych (poza już wspomnianymi) coverów, w tym zagranej po wymienionej powyżej trójce utworów „Modlitwy o wschodzie słońca” tria Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński (do tekstu Natana Tenenbauma), która na stałe weszła już do koncertowego repertuaru Kultu, i znakomitego „Pasażera”, który – w co aż trudno uwierzyć – brzmi dla mnie lepiej niż legendarny oryginał nie mniej legendarnego Iggy’ego Popa. O obecności kultowych klasyków, takich jak „Wódka”, „Do Ani”, „Arahja” czy jak zwykle chóralnie odśpiewanego przez wszystkich „Baranka”, nie muszę chyba nawet wspominać.
Utworem kończącym zasadniczą część koncertu był „Psalm 151”. Słowa, które w nim padają: „Jaki bym nie był to z Tobą chce pozostać” są dla mnie najlepszą pointą tego koncertu i odnoszą się do mojego i jak sądzę nie tylko mojego stosunku do Kultu.
Bisy były oczywiście żelazne: „Polska” (odśpiewana podobnie jak rok temu przez Kazika do spółki z trzymającym z nim polską flagę jednym z ochroniarzy), „(Po co) Wolność?”, „Konsument” i „Krew Boga”. Poza tym jednak bisy dodatkowo rozszerzone były o pojawiające się już od dłuższego czasu „Totalną stabilizację” w wokalnym wykonaniu klawiszowca i kompozytora wielu kawałków Kultu Janusza Grudzińskiego oraz „Lewe lewe loff”. Na koniec nie mogło zabraknąć charakterystycznych dla warszawskich (i nie tylko) koncertów „Sowietów”, (co ciekawe bardzo wyczekiwanych przez dwie wspomniane na początku dziewczynki), których Kazik wykonał w pełnej wersji a najlepszy ubaw miał przy tym chyba basista Ireneusz Wereński, który za pomocą swojej gitary udawał, że jedzie na koniu. Zresztą cała ekipa – którą poza wspomnianymi wcześniej tworzyli jak zawsze: gitarzyści Wojciech Jabłoński i Piotr Morawiec, perkusista Tomasz Goehs, grający ona puzonie Jarosław Ważny, towarzyszący mu na saksofonie Tomasz Glazik oraz dopełniający sekcję dętą, grając na trąbce, Janusz Zdunek – miała świetną zabawę przy wykonaniu tej luźnej przeróbki (autor tekstu nieznany) popularnej pieśni legionowej (do której tekst napisał Kornel Makuszyński do melodii Stanisława Niewiadomskiego, a znana była pod tytułami „Maki” oraz „Ej dziewczyno, ej niebogo” i założenia była pochwałą ułańskiej fantazji).
Ostatni utwór Kazik poprzedził tradycyjnymi pokłonami wobec publiczności. Po nim zaś przedstawił zespół. Wokalista Kultu zresztą był w bardzo dobrej formie – nie tylko wokalnej, bo tradycyjnie zdarzało mu się sięgnąć także po saksofon. Być może wpływ na kondycję lidera formacji miała obecność jego wnuczki, której oczywiście nie omieszkał z perspektywy sceny zaprezentować publiczności. To tylko potęgowało wspomnianą wcześniej rodzinną atmosferę i symbiozę miedzy zespołem i publiką. Ale tak jest przy okazji koncertów Kultu w Stodole zawsze.
Tekst: Michał Bigoraj
Zdjęcia: Michał Wende, dzięki uprzejmości Klubu Stodoła