Queen "A Night at the Odeon - Hammersmith 1975" (recenzja DVD)
Najlepszy zespół koncertowy - to zdanie bardzo często padało z różnych ust w odniesieniu do Queen. Zdecydowana większość wypowiadających je osób miała na myśli przede wszystkim występy zespołu na żywo w latach 80., na czele z tymi najpopularniejszymi z trasy „Magic Tour” z 1986 roku z Wembley i Budapesztu oraz tym, dla wielu absolutnie najlepszym (choć siłą rzeczy bardzo krótkim i skondensowanym), który grupa dała w roku wcześniejszym jako jedna z gwiazd Live Aid.
Tymczasem zespół ogromne, wręcz wrodzone sceniczne umiejętności prezentował już dekadę wcześniej, a właściwie niemal od samego początku swego istnienia. Świetnym tego dowodem były koncerty, które w latach 70. odbywały się w londyńskim klubie zwanym wówczas Hammersmith Odeon (pod tą nazwą funkcjonował w latach 1962–1993) – jednym z ważniejszych londyńskich miejsc występów na żywo. Większość najlepszych światowych zespołów – na czele z The Beatles, The Clash czy Dire Straits – występowała na jego deskach. Queen grali tam kilkakrotnie. Pierwsze dwa występy miały miejsce 14 grudnia 1973 r., kiedy to zespół wystąpił jako support Mott The Hoople. Ostatni raz pojawili się tam 26 grudnia 1979 r., podczas trasy „Crazy Tour” (mam na myśli zespół w klasycznym składzie, bowiem ten pod szyldem Queen + Adam Lambert gościł tam 11, 12 i 17 lipca w 2012 r.). W międzyczasie w hali, zwanej obecnie Eventim Apollo (nazwę zmieniała przedtem jeszcze kilkakrotnie), Królowa wystąpiła także: 29 i 30 listopada, oraz 1, 2 i 24 grudnia 1975 roku. Były to koncerty promujące album „A Night at the Opera”. Skupmy się na tym ostatnim występie, będącym ostatnim akcentem brytyjskiej części trasy. Przez samych muzyków określany jako „największy”, jaki w tym czasie zagrali („To był pierwszy w naszej karierze koncert w całości pokazany w telewizji i do tego w święta” – wspomina Brian May). Ale czy mogło być inaczej, skoro był to pierwszy telewizyjny występ, podczas którego publiczność usłyszała na żywo „Bohemian Rhapsody”?
Zdjęcia dzięki uprzejmości Universal Music Polska
Co jednak ciekawe, to właśnie tylko ten utwór (nie licząc instrumentalnej wersji brytyjskiego hymnu – „God Save the Queen”, ale ona zamykała koncerty grupy już od ponad 13 miesięcy) był jedynym przedstawicielem płyty „A Night at the Opera” na koncercie w Hammersmith Odeon. Inne utwory z tego dla wielu najlepszego albumu Queen pojawiły się dopiero na koncertach w roku kolejnym, podczas którego zespół kontynuował trasę w Stanach Zjednoczonych, Japonii i Australii. Jest to dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż koncert transmitowany był przez telewizję BBC w ramach programu „Old Grey Whistle Test”. Zespół miał więc idealną szansę promocji wydanego właśnie albumu. Ale może po ukazaniu się „Bohemian Rhapsody” uznał, że dodatkowa promocja nie jest już potrzebna…
Zdjęcia dzięki uprzejmości Universal Music Polska
Zapis tego koncertu od lat krążył w różnych bootlegowych formach. Stacja BBC nadała obszerne jego fragmenty w 2009 r. Na oficjalne wydanie musieliśmy jednak czekać aż do 20 listopada tego roku. Wydawnictwo pojawiło się w różnych formatach (m.in. box zawierający CD – z 2 dodatkowymi utworami z koncertu, które zespół wykonał na bis, gdy kamery zostały już wyłączone – DVD, Blu-ray, singiel 12”, książkę oraz gadżety). My skoncentrujemy się na oszczędnie wydanym DVD (zawiera bowiem jedynie niewielką książeczkę ze zdjęciami), na której poza koncertem znalazły się też trzy utwory z występu z tokijskiej hali Budokan z 1 maja 1975 roku oraz wywiad z Brianem Mayem i Rogerem Taylorem na temat tego słynnego koncertu, przeprowadzony przez ówczesnego prezentera BBC Boba Harrisa. Dziennikarz po latach wspomina, że „to był moment, w którym Queen stali się supergwiazdami”.
Pierwsze zdjęcie umieszczone w mojej książce – „Przewodnik fana Queen po Londynie". Zdjęcie wykonane w 2004 r. Wówczas hala nazywała się Carling Apollo Hammersmith. Fot. Michał Bigoraj
Powodów, dla których koncert ów stał się legendarny, było jeszcze co najmniej kilka. Freddie Mercury był tego wieczoru nie najlepiej dysponowany zdrowotnie. Wyraźnie było to słychać po jego głosie. Był on momentami drżący, wokalista śpiewał wolniej, dokładniej frazował. Tylko że dla mnie ta „wada” to dodatkowy atut czyniący ten występ jeszcze bardziej wyjątkowym! Łamliwy śpiew słyszalny był zwłaszcza podczas „White Queen (As it Began)”, która moim zdaniem w tej wersji koncertowej prezentowała się o wiele lepiej niż w studyjnej, oraz we wspominanej przedtem Rapsodii. Okazem zdrowia nie był też tego dnia Brian May. Jednak i gitarzysta prezentował się bardzo solidnie. Przynajmniej od instrumentalnej strony. Owszem, jego sceniczna energia była widocznie zredukowana. Mniej się ruszał, mniej pasji było wypisane na jego twarzy. Ale z drugiej strony May nigdy nie był „scenicznym zwierzęciem”. Zwłaszcza na tle Mercury’ego.
Skład zespołu uzupełniali oczywiście basista John Deacon i perkusista Roger Taylor. Ta czwórka zaprezentowała występ, w którym dominował repertuar z pierwszych trzech płyt zespołu. A dobór był różnorodny. Tym bardziej dziwne, że w zestawie zabrakło innych, oprócz „Bohemian Rhapsody” i „God Save the Queen”, przedstawicieli „A Night at the Opera”. Zwłaszcza że ten album to prawdziwy popis muzycznej wszechstronności i różnorodności zespołu… Ale w ten wigilijny wieczór 40 lat temu i tak było co oglądać! Zaczęło się od „Now I’m Here” (co ciekawe, na wcześniejszych koncertach w ramach brytyjskiej trasy ten utwór był pierwszym bisem), którym zespół otworzył koncert, prezentując się w blasku świateł przed widownią.
Później nie zabrakło także charakterystycznych dla pierwszej fazy kariery zespołu, ostrych czy wręcz heavymetalowych utworów (rozbudowanego instrumentalnie „Ogre Battle” i „Son And Daughter”), ale także świetnych rockowych kawałków, które już na dobre zagościły w koncertowym repertuarze Królowej: „Keep Yourself Alive” oraz „Liar”, podczas których Mercury akompaniował sobie na tamburynie. W pierwszym ze wspomnianych kawałków swoje minisolo na perkusji zaprezentował Taylor a w drugim basową biegłością, widoczną dobrze podczas zbliżeń w zapisie video, popisywał się Deacon.
Ponadto nie mogło zabraknąć miejsca dla innej wizytówki zespołu – majestatycznych i podniosłych ballad (wspomnianego „White Queen (As it Began)”, przed wykonaniem którego Freddie wzniósł świąteczny toast lampką szampana, i „In the Lap of the Gods (Revisited)”. Równie ważne były popisy instrumentalne: zagrany niemal bez udziału wokalu „Bring Back That Leroy Brown” (May miał tu krótkie solo na banjo), świetny gitarowy „Brighton Rock”, a przede wszystkim gitarowe solo Maya. Świetnym i typowym dla koncertów Queen z tego czasu było tzw. medley, czyli fragmenty kilku utworów połączonych w całość. Te utwory to prawdziwie petardy, bowiem na wiązankę złożyły się: „Killer Queen”, „The March of the Black Queen” i „Bohemian Rapsody”, która całość medley otwierała i kończyła. Właśnie wtedy można było docenić pianistyczny kunszt Mercury’ego, który grał bardzo wytwornie, precyzyjnie i melodyjnie. Bardzo akcentował też nuty. Co dziwne, sam Freddie nigdy specjalnie nie doceniał swoich umiejętności gry na instrumentach klawiszowych, a z pewnością było one ogromne. Mercury miał zresztą bardzo pianistyczne dłonie oraz długie i szczupłe palce. Inna sprawa, że tego wieczoru mógł zagrać na specjalnie na tę okazję wypożyczonym dekadenckim białym fortepianie Bechsteina.
Po zasadniczej części koncertu zespół ponownie pojawił się na scenie ubrany już na luzie, w kontraście do wcześniejszych stonowanych białych (oprócz Taylora) strojów (Mercury w międzyczasie ubrał się także w czerń) – Freddie założył na siebie kimono i biegał na bosaka, Deacon przywdział czapkę z daszkiem, Taylor kolorową perukę, a May dla kontrastu ubrany był elegancko, co podkreślał wymowny szal. Wykonali kilka rock’n’rollowych standardów (m.in. „Jailhouse Rock” i „Big Spender”). Całość zakończyli tradycyjnie – „God Save the Queen”. Wszystko to złożyło się na koncert, który był świetnym zwiastunem tego, jak idealną koncertową maszyną może być zespół. Przyszłość pokazała, że tak właśnie się stało. Występ obejrzało blisko 5 tysięcy osób. Świąteczne show zostało przygotowane z prawdziwym rozmachem i spektakularną jak na owe czasy oprawą wizualną. Wszystko okraszone było efektowną scenografią i kostiumami. Publiczność bawiła się świetnie a atmosferę zabawy podkreślały liczne balony. Można było także dostrzec dmuchaną lalkę… Poza Mercurym podczas koncertu swoje słowa do fanów kierowali także May i Taylor. Zespół w podziękowaniu za znakomite przyjęcie przez publiczność rzucał w widownię kwiaty. Moim zdaniem bardziej należały się one jednak muzykom.
Michał Bigoraj