Manowar w Hali Torwar (relacja)
Zdjęcie pobrane ze strony zespołu. Nie pochodzi ono z warszawskiego koncertu.
16 stycznia 2016 roku, po raz drugi w historii, wystąpił w Polsce heavymetalowy zespół Manowar. Kapela odwiedziła nasz kraj w ramach trasy „Gods And Kings World Tour 2016” i zagrała w warszawskiej Hali Torwar.
Podobno słuchając metalu po prostu wypada choć raz w życiu Manowar zobaczyć na żywo. A skoro jak widać, zespół nie zaszczyca nas zbyt często swoją obecnością, po prostu nie można było nie skorzystać z nadarzającej się właśnie okazji. Mam wrażenie, że nie tylko ja wyszłam z tego założenia, bo wśród przybyłej na koncert publiczności można było zobaczyć dwa rodzaje odbiorców. Mniejszy, w mojej opinii odsetek składał się z tych fanatycznych słuchaczy, z których niegdyś Manowar słynął – armii „wojowników” podążającej za głosem Królów Metalu. Ci przybyli na koncert uzbrojeni po zęby w naszywki, flagi, gadżety, ubrani od stóp do głów w skórę i koszulki ze stosownym logo. Oni też odśpiewywali na głos każdy kawałek i na wezwanie podnosili do góry w charakterystycznym geście ręce.
Liczniejszą grupą byli ludzie, którzy postanowili oderwać się od zimowej, polskiej szarości i cofnąć się w czasie, wspominając z nostalgią okres późnej podstawówki czy może już liceum. Podobnie jak ja, nie do końca wiedzieli czy kwartet posiadający w swoim portfolio co najmniej dwa rekordy Guinessa (za najgłośniejszy i najdłuższy koncert świata), wytrzyma próbę czasu i wywoła jakieś większe emocje. Muszę przyznać, że Manowar wbił mnie w krzesełko (tak, tak … sektor geriatryczny się kłania). Przetoczyli się przez Torwar z siłą huraganu przy okazji dając lekcję, jak grać metal najbardziej klasyczny z klasycznych. Swoje wirtuozerskie popisy okrasili duuuużą dawką kiczu i patosu, bez którego Manowar przecież nie mógłby istnieć. Nie wydaje mi się żeby chociaż zbliżyli się poziomu głośności odnotowanego w Księdze Rekordów ale sądząc z drgania całej podłogi i mojego żołądka, który co jakiś czas wędrował w okolice gardła, wnoszę, że była moc.
Zdjęcie pobrane ze strony organizatora. Nie pochodzi ono z warszawskiego koncertu.
Przez nieco ponad 1,5 godziny byliśmy świadkami starannie wyreżyserowanego spektaklu, który kawałek po kawałku budował napięcie i emocje. Potężne brzmienia płynące ze sceny miały ciekawą wizualną oprawę bowiem na samej scenie i dookoła niej umieszczono kilka telebimów. Tłem do kolejnych utworów były patetyczne często obrazy pochodzące z teledysków zespołu i okładek ich płyt, przeplatane ogniem i dymem. Obejrzeliśmy więc dzielnych wikingów z młotami w dłoniach przedzierających się przez zaśnieżone ostępy, parę scen batalistycznych, plenery z ponurymi zamkami i lochami w tle, krew, ogień, pożogę i hipnotyzujące światło księżyca. Nie zabrakło również surowego w swej czarno-białej formie panteonu zmarłych. Jak można się było domyślić, listę nazwisk takich jak James Dio, sir Christopher Lee czy Scott Columbus zamknął zmarły niedawno Lemmy Kilmister...
Zdjęcie pobrane ze strony organizatora. Nie pochodzi ono z warszawskiego koncertu.
Scenografię uzupełniały ustawione na scenie podesty i wzniesienia. Karl Logan, a przede wszystkim Eric Adams i Joey DeMaio, którym stuknęła już przecież 60-ka, biegając po nich góra-dół, pokazali że zespół nie tylko muzycznie trzyma świetną formę.
Jak zwykle obowiązek kontaktu z publicznością wziął na siebie Joey. Co najbardziej zdumiewające, udowodnił, że aby ten kontakt nawiązać, nie musi wcale używać słów. Sekwencją odpowiednich gestów i wymachów gitarą uzyskiwał od kilku tysięcy ludzi zgromadzonych pod sceną dokładnie to, czego chciał. Ten najszybszy ponoć gitarzysta świata w kawałku „Sting of the Bumblebee” pokazał że wcale nie ma zamiaru zwalniać, a na basie można grać cuda. Tradycyjnie już uraczył nas opowieścią o tym, jak bardzo i z jakiego konkretnie powodu kocha Polskę oraz, co najważniejsze, że w najbliższym czasie Manowar znowu odwiedzi nasz kraj i tym razem zagra na imprezie plenerowej. Zatem tym, którzy nie zdecydowali się przyjechać do Warszawy radzę mieć uszy i oczy szeroko otwarte.
Aneta Kuhny
Setlista:
The Miracle and Finale (Intro)
1. Manowar
2. Die for Metal
3. Call to Arms
4. King of Kings
5. The Dawn of Battle
6. The Sons of Odin
7. Kings of Metal
8. Fallen Brothers - Karl's Solo
9. Bass Solo / Sting of the Bumblebee
10. House of Death
11. Hail and Kill
12. Joey's Speech
13. Warriors of the World United
14. Black Wind, Fire and Steel