T. Love na Stadionie Syrenki (relacja)
Juwenalia Politechniki Warszawskiej to jedna z największych plenerowych darmowych imprez w stolicy. Od wielu lat koncerty w ramach tego wydarzenia odbywają się na Stadionie Syrenki, niedaleko stacji metra Politechnika. Wielokrotnie ich główną gwiazdą był bardzo zasłużony dla polskiego rocka zespół T.Love. Podobnie było w tym roku, 14 maja.
Zanim Muniek i spółka wyszli na scenę, publiczność tłumnie zebraną na stadionie zdołali rozgrzać FarbenLehre, LaoChe i Dawid Podsiadło. Zespół rozpoczął nietypowo. Na początek bowiem zaserwowali nam robocze jeszcze wersje dwóch utworów przygotowywanych na nową płytę studyjną. Zresztą owa płyta miała na koncercie kilku reprezentantów, a najlepiej moim zdaniem wypadały kawałki o polityczno-społecznej tematyce, jakże bliskie, zwłaszcza ostatnio, każdemu z nas. Ich robocze tytuły dobrze korespondują z treścią: „Marsz”, „Flaga” i „Alkohol”. Zwłaszcza tym ostatnim Staszczyk wyprowadził cios w punkt. Publiczność czekała jednak na największe przeboje. Te dawkowane były spokojnie, z odpowiednio budowanym napięciem. Jako pierwszy z tych znanych usłyszeliśmy kawałek „Banalny”, a zaraz po nim „1996” – utwór napisany 20 lat temu, a o treści wciąż jakby dziwnie aktualnej.
Aktualna, bo odświeżona była też wersja piosenki „Dzikość serca”, zagrana wolniej w stosunku do studyjnej i utrzymana w stylistyce reggae. Po niej usłyszeliśmy pierwszy z wielkich hitów zespołu, czyli kultowy w pewnych kręgach „King”. Kolejne przeboje podczas koncertu sypały się już jak z rękawa i pochodziły z różnych okresów kariery grupy. I tak widownia w Warszawie mogła się bawić zarówno przy kawałkach „IV Liceum” i „Autobusy i tramwaje” z pierwszych lat działalności grupy;dwóch wielkich hitach lat 90., mianowicie pięknej balladzie „Bóg” z mądrym tekstem, reprezentującej dla wielu najlepszą płytę formacji „Prymityw” (1994 r.) oraz obowiązkowej w tym miejscu „Warszawie”; jak również przy „Nie, nie, nie” i „Ajrisz”, czyli przebojach pochodzących już z XX wieku, a konkretnie z płyty „Model 01” z 2001 r.Na koncercie nie zabrakło także coverów, w tym utworu Vana Morrisona „Gloria” (do którego słowa napisał przyjaciel Muńka – Krzysztof „Grabaż” Grabowski – lider Pidżamy Porno i Strachów na Lachy).
Muniek w swoim stylu czarował publiczność postawą na scenie i rzadko już spotykanym trzymaniem mikrofonu za statyw. Świetnie współgrał z nim zespół, występujący w tradycyjnym koncertowym składzie: gitarzyści Maciej Majchrzak i Jan Pęczak (grający także na harmonijce), basista Paweł Nazimek, Michał Marecki na instrumentach klawiszowych, Jarosław (Sidney) Polak na perkusji oraz saksofonista Tom Pierzchalski. Tę symbiozę świetnie było widać także w znakomitym punkrockowym „Potrzebuję wczoraj” (także z płyty „Prymityw”), który okazał się ostatnim utworem zasadniczej cześć koncertu.
Na szczęście muzycy nie zostawili nas bez bisów. Jako pierwszy wybrzmiał „Lucy Phere”, jedyny na koncercie przedstawiciel ostatniej płyty zespołu „OldIs Gold” (2012 r.).
Moim zdaniem jest to nie tylko najlepszy kawałek T.Love w tym wieku, ale w ogóle jeden z najlepszych polskich utworów ostatnich lat. Utwór, ze znakomitym tekstem Staszczyka opowiadającym o ludzkich wyborach, pokusach świata i cenie, jaką płacimy, jeśli im ulegniemy,zabrzmiał dla mnie w ten wieczór wyjątkowo pięknie i osobiście. Po tej zadumie przyszedł czas na nieśmiertelny hit „I Love You”, po którym usłyszeliśmy „Dni, których nie znamy” Marka Grechuty zagrane na absolutny koniec tego koncertu.Koncertu, który pokazał, że T.Love jest niezmiennie w wyśmienitej koncertowej formie. Można im się więc odwdzięczyć tym samym: I love you!
Tekst: Michał Bigoraj
Zdjęcia: Kamil Koza / www.kamilkoza.pl.